Reklama

Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale chyba lepiej mieć pusty dom niż puste serce. A pustka serca boli bardziej, zwłaszcza kiedy zapełnia ją ktoś, komu oddało się wszystko – czas, pieniądze, zaufanie. W moim przypadku – wnuczka.

Reklama

Mam na imię Barbara, jestem emerytowaną nauczycielką biologii. Mam siedemdziesiąt lat na karku, ale energii nieraz więcej niż niejedna czterdziestka. Mieszkam sama, choć nie samotnie – mam ogródek, kota i sąsiada Marcina, z którym czasem pijemy herbatę i układamy krzyżówki. Życie mam spokojne, poukładane, bez fajerwerków, ale i bez dramatu. Przynajmniej tak było do niedawna.

Wnuczka była moim oczkiem w głowie

Moja wnuczka Julia – oczko w głowie. Urodziwa, bystra, potrafi zawojować każde towarzystwo jednym uśmiechem. Od dzieciństwa była taka – trochę za sprytna, trochę za bardzo wiedziała, jak zakręcić ludzi wokół palca. Ale czyż nie na tym polega urok młodości?

Przychodziła do mnie często. Czasem z ciastem, czasem tylko „na szybką kawkę”. Zawsze z opowieścią – o studiach, chłopaku, kłopotach finansowych. A potem, prawie mimochodem:

Babciu, pożyczysz mi parę stówek? Oddam ze stypendium.

Oddawała rzadko, prosiła coraz częściej. A ja… a ja przecież miałam. Trochę oszczędności, trochę emerytury. I myśl: „Jak nie jej pomóc, to komu?”. Tylko że gdzieś w środku coś zaczęło mnie uwierać. Bo czy miłość do wnuczki naprawdę polega na tym, że płacisz jej za obecność?

Ale wtedy jeszcze nie chciałam tego widzieć. Wolałam wierzyć, że jestem po prostu dobrą babcią. Naiwną? Może. Ale nie głupią. Dlatego zaczęłam się przyglądać. I przestałam wierzyć.

Ciągle chciała ode mnie kasę

– Babciu, masz może chwilkę? – Julia wpadła jak burza, bez pukania. Pachniała drogimi perfumami, włosy związane w niedbały kok, paznokcie zrobione perfekcyjnie. Usiadła, jakby ścigał ją czas. – Chyba mam problem…

Usiadłam naprzeciw niej, już wiedząc, co usłyszę. To nigdy nie był zwykły „spontaniczny wpadek”.

– Znowu coś z uczelnią? – zapytałam spokojnie, podsuwając jej herbatniki. – Nie zdążyłaś zapłacić za semestr?

– No właśnie. Pojawiło się jakieś dodatkowe czesne. Zmiana regulaminu. Muszę wpłacić dwa tysiące do piątku, inaczej mnie skreślą z listy.

– Ale przecież płaciłam ci we wrześniu.

Zastygła na moment. Złapała filiżankę, upiła łyk i powiedziała z udawaną pewnością:

– Tak, ale to było za zeszły semestr. Teraz uczelnia zmieniła zasady. To jakieś opłaty za praktyki i administrację. Sama się pogubiłam, babciu, serio.

Patrzyłam na nią długo. Nie lubię czuć się podejrzliwa wobec własnej wnuczki, ale coś w jej oczach nie grało. Uciekały gdzieś w bok. I to „serio” – jakby dodane na wszelki wypadek.

Po jej wyjściu zadzwoniłam do Anny.

– Cześć, córcia. Powiedz mi… Julia naprawdę dalej studiuje?

Cisza po drugiej stronie trwała zbyt długo.

– Mamo, czemu pytasz?

– Bo właśnie dałam jej dwa tysiące na czesne. I coś mi tu nie pasuje.

– Lepiej, żebyś z nią sama porozmawiała – powiedziała cicho.

Coś ukrywała. Poczułam, jak serce bije mi mocniej. A w żołądku – dziwny, niepokojący chłód.

Miałam złe przeczucia

– Myślisz, że mnie wykorzystuje? – zapytałam Marcina, kiedy przyszedł z wieczorną herbatą.

– Nie wiem, Basieńko. Ale jak coś się powtarza za często, to nie jest przypadek.

Westchnęłam ciężko. Opowiedziałam mu o tych dwóch tysiącach. O tym, że Anna nic nie chciała powiedzieć. Marcin, jak zawsze, słuchał uważnie, nie przerywał. A potem powiedział tylko:

– Sprawdź. Masz prawo wiedzieć, co się dzieje z twoimi pieniędzmi.

W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie mieliłam każdą rozmowę z Julią. Zawsze coś potrzebowała. Rzadko przychodziła tak po prostu.

Rano siadłam do laptopa. Przelewy. Otworzyłam historię konta. Przelew za przelewem – 500 zł, 1000 zł, 2000 zł… Cykliczne. Co dwa-trzy tygodnie. A opisy? „Na studia”, „na czynsz”, „na podręczniki”, „na dentystę”, „na laptopa”.

Zaczęłam notować daty. Kilka z nich powtarzało się z miesiąca na miesiąc. Jakby miała harmonogram wyciągania ode mnie pieniędzy. Zamknęłam laptopa i otarłam łzy. To nie była pomoc. To był system.

Chciałam to wyjaśnić

W piątek rano obudziłam się z myślą, że dłużej tego nie zniosę. Żadnych wymówek, żadnego udawania. Wzięłam torbę z kawałkiem sernika i wyszłam. Nie na uczelnię – jak planowałam wcześniej – ale prosto pod adres Julii. Miałam dość gier.

Zadzwoniłam do niej w drodze.

– Cześć kochanie, będę dziś niedaleko ciebie. Pomyślałam, że wpadnę na chwilę. Może razem zjemy coś słodkiego?

– Dzisiaj? – jej głos był spięty. – Ale babciu, ja mam zaraz wykłady…

– To tylko na kwadrans. Już prawie jestem – odpowiedziałam i się rozłączyłam.

Na miejscu nie musiałam długo czekać. Drzwi otworzył mi młody chłopak w bokserkach, z rozczochranymi włosami. Chyba Mateusz.

– Dzień dobry… Julia zaraz wyjdzie – mruknął.

– Dobrze, poczekam – weszłam do środka bez pytania.

Byłam zaskoczona

W mieszkaniu panował porządek, ale nie taki studencki. Wszystko wyglądało zbyt dobrze. Skórzana kanapa, nowy ekspres, markowe torebki. W kuchni leżały rachunki – żaden nie był na imię Julii.

Po chwili wyszła.

– Babciu, co ty tu robisz?

Przyszłam zobaczyć, jak żyje moja biedna wnuczka, której nie stać na czesne. I powiedzieć jej, że już wiem.

– Co niby wiesz? – próbowała zachować spokój.

– Że nie studiujesz. Że mnie okłamujesz. Że to nie są „chwilowe problemy”, tylko dobrze zaplanowane oszustwo.

Zbladła. W oczach miała panikę, ale po chwili zastąpił ją gniew.

– I co z tego?! – rzuciła. – To tylko pieniądze! Ty i tak masz więcej niż potrzebujesz!

Patrzyłam na nią jak na obcą osobę. I pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę mnie zdradziła.

To mnie zabolało

Usiadłam na ich kanapie, ale czułam się, jakbym opadła w próżnię. Julia stała naprzeciwko mnie, z zaciśniętymi dłońmi, oddychając coraz szybciej.

– Rzuciłam studia w październiku – powiedziała nagle. – Miałam dość. Bezsensownych zajęć, stresu, ludzi udających, że im zależy.

– I nie pomyślałaś, żeby mi powiedzieć? – zapytałam, ledwo łapiąc oddech.

– Bałam się. Że będziesz rozczarowana. Że przestaniesz mnie wspierać…

Więc kłamałaś. Tylko po to, żeby mieć pieniądze?

– Nie tylko dlatego! – krzyknęła. – Babciu, ja cię kocham. Ale… wiesz, jak drogie jest życie? Czynsz, jedzenie, wszystko. A mama... Mama ledwo wiąże koniec z końcem.

– Więc to ja mam być waszą skarbonką? – głos mi się załamał. – Zasłużyłam na to?

Spojrzała w bok, jakby szukała odpowiedzi na ścianie.

– Ty masz wszystko – szepnęła. – Dom, emeryturę, oszczędności. A ja? Co mam ja?

– Miałaś mnie. Moją miłość. Zaufanie. Pomoc. Ale to wszystko zniszczyłaś, Julia.

Zamilkła. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale tylko wzruszyła ramionami.

– Może to i lepiej. Teraz przynajmniej nie muszę już udawać.

Wyszłam bez słowa. Serce mi waliło, nogi miałam jak z waty. Przez całe życie walczyłam o rodzinę. A teraz czułam, że jestem w niej tylko portfelem z przyciskiem „złóż wniosek”.

Straciłam wnuczkę

Minęły dwa tygodnie. Julia się nie odezwała. Ani wiadomości, ani telefonu. Milczenie było głośniejsze niż wszystkie jej wcześniejsze „kocham cię, babciu”. Przelewy skończyły się. Zrobiłam to bez wyrzutów. Choć nie powiem – każdego dnia czekałam na ten znajomy dźwięk telefonu. Na choćby krótkie „przepraszam”. Zamiast tego przyszła Anna.

– Mamo… – usiadła ostrożnie na krześle w kuchni. – Julia mi powiedziała. Że byłaś u niej. Że wszystko się wydało.

Kiwnęłam głową, nie patrząc na nią.

– Przepraszam cię. Próbowałam… ale ja już dawno nie mam nad nią żadnej kontroli.

– I dlatego pozwoliłaś jej mnie oszukiwać? – zapytałam spokojnie, ale czułam, jak ściska mnie w środku. – Ty wiedziałaś. Cały czas.

Zamilkła. Po chwili skinęła głową.

– Tak. Wiedziałam. Ale ona zawsze była silniejsza ode mnie.

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Ta rozmowa tylko potwierdziła to, co już przeczuwałam – że przez lata byłam nie babcią, tylko ratunkiem, gdy wszystko inne zawiodło.

Dopiero wieczorem, kiedy Marcin przyniósł świeże bułki i zaproponował, że jutro zabierze mnie do kina, poczułam, że mimo wszystko jeszcze coś we mnie żyje. Jakaś iskra. Ciepło. Julia zniknęła z mojego życia. Ale ja… nie mogłam pozwolić, żeby zniknęła też reszta.

Teraz myślę o sobie

Czasem siedzę przy kuchennym stole i wpatruję się w jej zdjęcie. Mała Julia, z warkoczykami, ubrana w moją starą chustkę, bawi się w pieczenie ciasta. Śmieje się tak, jakby świat nie mógł jej zrobić krzywdy. Jakby wszystko było jeszcze czyste. Nie płaczę. Już nie. Zrozumiałam jedno: miłość to nie bezwarunkowe dawanie. To też granice. Ochrona siebie. Bo jeśli dajesz wszystko, nie zostaje ci nic. A ja prawie się wyczerpałam.

Zaczęłam odkładać pieniądze – nie dla Julii, nie dla rodziny, ale dla siebie. Kupiłam nową kurtkę. Zaczęłam chodzić na spacery z Marcinem. Mamy plan – w czerwcu pojedziemy nad morze, jak za młodości. On zna tam małą, zapomnianą miejscowość. Podobno pachnie tam jaśminem i świeżym chlebem.

Julia się nie odezwała. Czasem słyszę o niej coś od Anny – że pracuje, że się przeprowadziła, że "próbuje sobie jakoś ułożyć życie". Nie pytam. Nie szukam kontaktu. Może kiedyś zapuka do moich drzwi. Może nie. Ale jeśli zapuka… to nie otworzę serca tak łatwo. Już nie jestem tą samą babcią z kontem bez dna.

Barbara, 70 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama