Reklama

– Nie otworzę drzwi! – rzuciłam, opierając się o framugę kuchni, skąd mogłam widzieć moją matkę stojącą przy oknie. Uparcie wycierała ręcznikiem ten sam talerz, choć zmywanie skończyła już dziesięć minut temu.

Reklama

– Nie ma żadnego „nie otworzę”! – odparła Anna ostro, nawet nie odwracając się w moją stronę. – Wpuszczamy księdza i koniec tematu!

– Ty wpuszczaj, twój dom, twoje zasady – wzruszyłam ramionami. – Ja w tym cyrku udziału brać nie będę.

Miałam gdzieś taką tradycję

Zamierzając zakończyć tę rozmowę, odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę swojego pokoju. Ale zanim zdążyłam zamknąć drzwi, usłyszałam za sobą jej podniesiony głos.

– Klaudia! Zawsze musisz się sprzeciwiać tradycji? Jakby cię to miało zabić, posiedzieć przy stole przez pół godziny i być uprzejmą!

Stanęłam na progu i wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić. Anna była mistrzynią manipulacji. Gdyby rozdawano medale za wbijanie moralnych szpilek, moja matka miałaby ich całą kolekcję.

– Wiesz co? Może spróbuj być choć raz uczciwa wobec siebie. To nie ja mam problem z tradycją, tylko ty z tym, że w niej się dusisz. Ale jeśli już musisz, proszę bardzo. Ja zostaję w swoim pokoju.

Nie czekałam na jej odpowiedź. Usłyszałam jedynie huk odkładanej zbyt gwałtownie szklanki. Wiedziałam, że to tylko preludium do większej awantury, ale nie zamierzałam dać się wciągnąć.

Leżąc na łóżku, wpatrywałam się w sufit. Święty obrazek wiszący nad drzwiami wydawał się mnie obserwować. Obwiniać. Nie mogłam jednak wymazać z pamięci, dlaczego nie chciałam wpuszczać nikogo w sutannie.

„Niech przyjdzie. Niech wejdzie i zobaczy, że nie wszyscy tu witają go z otwartymi ramionami” – pomyślałam z ironią, czując, jak narasta we mnie gniew.

Matka była podekscytowana

Dzwonek rozbrzmiał w całym domu. Siedziałam w swoim pokoju, ale słyszałam, jak matka biegnie przez korytarz. W drzwiach powitała księdza Marka, jakby był co najmniej długo niewidzianym przyjacielem.

Proszę, proszę, wejdź! – jej głos ociekał entuzjazmem, który zawsze brzmiał sztucznie, kiedy próbowała zrobić dobre wrażenie.

Wyciągnęłam słuchawki z uszu, gdy usłyszałam, jak ich kroki zmierzają w stronę salonu. Słyszałam urywane zdania, coś o nowej parafii, o „wielkiej nadziei”, jaką w nim pokładają parafianie. I w końcu – jak zawsze – padło moje imię.

– Klaudia, może się do nas przyłączysz? – zawołała mama z przesadną uprzejmością. Nie było w tym pytaniu ani grama dobrych intencji. To była rozkazująca zapowiedź kolejnej bitwy.

Niechętnie wstałam i otworzyłam drzwi. W salonie zobaczyłam ją, która krzątała się z filiżankami, oraz księdza. Miał siwe włosy, ale twarz spokojną i ciepłą, co wbrew mojej niechęci lekko mnie zaskoczyło.

– Dzień dobry – powiedział, patrząc na mnie z uwagą.

– Dobry wieczór – rzuciłam chłodno, siadając w fotelu.

Mama zerknęła na mnie z wyraźnym ostrzeżeniem w oczach, ale nie powiedziała nic.

Miło mi cię poznać, Klaudio – powiedział ksiądz, ale coś w jego głosie zadrżało.

Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że patrzy na mnie z czymś więcej niż uprzejmością. Jakby mnie znał.

Cisza stała się nieznośna. W końcu odwróciłam wzrok, czując, jak narasta we mnie irytacja. Nie wiedziałam, co tak naprawdę mnie drażni – jego obecność, czy ten dziwny wyraz na jego twarzy.

Nie mogłam na to patrzeć

– Napijesz się herbaty? – mama zapytała z wymuszonym uśmiechem, stawiając filiżanki na stole. Jej gesty były mechaniczne, jakby chciała za wszelką cenę zatuszować napięcie w powietrzu.

– Dziękuję, chętnie – odpowiedział ksiądz Marek, wciąż spoglądając na mnie, co zaczynało mnie coraz bardziej irytować.

Siedziałam sztywno w fotelu, starając się unikać jego spojrzenia. Jednak miałam wrażenie, że każdy ruch mojego ciała jest przez niego dokładnie obserwowany. To było niekomfortowe, ale próbowałam się nie dać wyprowadzić z równowagi.

– A ty, Klaudio? – zwrócił się do mnie.

Jego głos był spokojny, niemal ojcowski, co tylko pogłębiało moje uczucie irytacji.

– Nie, dziękuję – moje słowa zabrzmiały bardziej oschle, niż zamierzałam.

Mama rzuciła mi karcące spojrzenie, ale ja udawałam, że tego nie widzę.

– Zajmujesz się czymś szczególnym? – zapytał Marek, jakby próbował rozładować atmosferę.

– Nie sądzę, żeby to było ważne – odpowiedziałam chłodno. Anna zacisnęła usta, ale ksiądz uśmiechnął się lekko.

– Każda młoda osoba jest ważna. Nawet jeśli tego jeszcze nie dostrzega.

Jego słowa uderzyły mnie bardziej, niż chciałam przyznać. W jego głosie było coś, co mnie drażniło, ale i jednocześnie intrygowało. Jakby znał coś, czego ja nie wiedziałam.

Podsłuchałam ich rozmowę

Cisza w salonie stała się tak ciężka, że niemal ją słyszałam. Wstałam gwałtownie, zbyt gwałtownie, i wymamrotałam:

– Idę po wodę.

Nie czekając na odpowiedź, skierowałam się do kuchni. Gdy sięgałam po szklankę, usłyszałam przyciszone głosy dobiegające z salonu. Zacisnęłam dłonie na brzegu blatu, czując, że moja ciekawość zaczyna wygrywać z irytacją. Cicho przesunęłam się bliżej drzwi.

– Nigdy nie chciałam, żeby to wyszło – mówiła mama szeptem, a w jej głosie słychać było panikę. – Proszę cię, Marku, nie komplikuj tego…

Marku? To było dziwne. Matka nigdy nie mówiła do księdza po imieniu.

– To nie jest coś, co można po prostu zignorować – odpowiedział cicho Marek, a w jego głosie brzmiał żal. – Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć?

Coś w jego tonie sprawiło, że włosy na karku stanęły mi dęba. O czym oni mówili? Czułam, jak wzbiera we mnie złość.

To nie była łatwa decyzja – mama prawie płakała. – Myślałam, że to będzie najlepsze… dla niej i dla mnie.

Dla niej? Wszystkie fragmenty układanki zaczęły mi się mieszać w głowie. Nie mogłam już tego znieść.

Weszłam do salonu, otwierając drzwi z takim impetem, że uderzyły o ścianę.

– Co się tutaj dzieje? – rzuciłam, wpatrując się w nich z uniesionymi brwiami. Moja matka zbladła, a ksiądz Marek spojrzał na mnie z mieszaniną bólu i zakłopotania.

Tego się nie spodziewałam

– Klaudia, to nie jest rozmowa dla twoich uszu – powiedziała mama, próbując zachować spokój, ale jej drżący głos zdradzał, że jest bliska paniki.

– O nie, mamo – powiedziałam, krzyżując ramiona na piersi. – Właśnie że to rozmowa dla mnie, skoro jestem w jej centrum.

Ksiądz Marek uniósł dłonie, jakby próbował mnie uspokoić, ale jego spojrzenie zdradzało, że szuka słów, które mogłyby cokolwiek wyjaśnić.

– Twoja matka... – zaczął ostrożnie – ma rację, że to trudna sytuacja. Ale powinnaś wiedzieć.

Mama zerwała się z miejsca, jakby chciała mu przerwać, ale zrezygnowała i opadła z powrotem na kanapę, kryjąc twarz w dłoniach.

– Wiedzieć co? – zapytałam, patrząc to na niego, to na matkę.

Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie piętrzyły się pytania.

– Ja... ja jestem twoim ojcem – powiedział Marek, a jego głos brzmiał tak cicho, jakby sam bał się wypowiedzieć te słowa.

Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zaczęłam się śmiać, nerwowo, nie wierząc w to, co usłyszałam.

– To jakiś żart, prawda? – spytałam, patrząc na matkę, oczekując zaprzeczenia.

Ale ona milczała. W jej oczach widziałam łzy, a to bolało bardziej niż cokolwiek innego.

– Wiedziałeś przez całe moje życie? – rzuciłam w kierunku Marka, a mój głos zadrżał od emocji.

– Nie – odpowiedział szybko. – Dowiedziałem się dopiero teraz.

Zalała mnie fala złości. Mój ojciec... ksiądz. I ta prawda, której nie znałam przez tyle lat. Wszystko, w co wierzyłam, rozsypywało się w pył.

Byłam wściekła na oboje

W pokoju zaległa cisza. Nawet mama, zawsze zdominowana przez swoje przekonania i przekonana o swojej nieomylności, nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Patrzyłam to na nią, to na Marka, jakbym próbowała zrozumieć, kiedy moje życie stało się jednym wielkim kłamstwem.

– Więc co teraz? – wyrzuciłam z siebie, próbując brzmieć spokojnie, choć w środku buzowała we mnie burza. – Wstaniesz w niedzielę na ambonie i ogłosisz: „Hej, jestem ojcem Klaudii!”?

Wciągnął powietrze, a mama spojrzała na mnie z mieszaniną złości i błagania.

– Klaudio, to nie takie proste... – zaczął Marek.

– Nie? – przerwałam mu ostro. – A ukrywanie mnie przez całe życie było proste? Wybacz, że nie rozumiem tej logiki.

Marek spojrzał na mamę, jakby szukał u niej pomocy, ale ta spuściła wzrok.

– Nigdy nie chciałem, żeby tak to wyglądało – powiedział cicho. – Gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, żeby być obecny w twoim życiu.

– Naprawdę? – prychnęłam, czując gorzką ironię. – I co byś zrobił? Zrzucił sutannę? Znalazł sobie inny kościół, gdzie nikt by cię nie znał?

Mama w końcu uniosła głowę.

– Klaudia, proszę... – zaczęła, ale nie dałam jej dokończyć.

– Nie, mamo. Prosiłaś mnie przez całe życie o ciszę, o podporządkowanie. A teraz ja was o coś proszę – zostawcie mnie w spokoju.

Wybiegłam z pokoju, zanim zdążyli odpowiedzieć. Na zewnątrz noc była chłodna, a powietrze przeszywało jak igły. Szłam na oślep, czując, jak łzy mieszają się ze złością. Wszystko, co uważałam za prawdę, zostało zburzone, a ja nie miałam siły, by to poskładać.

Miałam mętlik w głowie

Usiadłam na ławce w parku, owinięta w chłodne ramiona nocy. Świat wydawał się taki obcy, jakbym straciła do niego klucz. W głowie wciąż huczały mi słowa Marka, a twarz matki – pełna poczucia winy – nie opuszczała mnie ani na chwilę.

„Twój ojciec”. Te dwa słowa zmieniły wszystko. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić z tą wiedzą. Część mnie chciała się od nich odciąć, zamknąć drzwi i nigdy nie oglądać się za siebie. Ale druga część – ta głębiej ukryta, której dotąd nie znałam – zaczęła szeptać pytania, których bałam się zadać. Czy naprawdę chciałam ich skreślić? Czy byłam w stanie żyć dalej, udając, że nigdy się to nie wydarzyło?

Reklama

Klaudia, 25 lat

Reklama
Reklama
Reklama