Reklama

Gdy umarł mój mąż, zrobiło się cicho. Zbyt cicho. Nagle dom, w którym całe życie tętniło gwarem rozmów, śmiechem, czasem i kłótnią, zamienił się w muzeum wspomnień. Czasem czekałam, że Wiesiek zaraz wejdzie do kuchni, podrapie się po głowie i zapyta, czy zrobiłam kompot z wiśni. Ale nie wchodził. A ja przestałam gotować kompoty. To Jasio przywrócił mi sens. Mój jedyny wnuczek. Miał wtedy sześć lat. Gdy przyjeżdżali z Tomaszem i jego żoną na niedzielne obiady, Jasio siadał na moich kolanach, opowiadał o przedszkolu i rysował mi laurki. Czasem nawet pytał, czy może zostać u babci na noc. A ja miałam wrażenie, że znów oddycham pełną piersią.

Reklama

Uzbierałam niezłą sumkę

Zawsze byłam oszczędna. Może to przez dzieciństwo w trudnych czasach, może przez mamę, która mawiała: „Halinko, złotówkę trzymaj, jakby to była stówa”. Więc trzymałam. Nie wydawałam na głupoty. Każda emerytura – coś do koperty. Co miesiąc. Po śmierci Wieśka uznałam, że nie ma już na co czekać. Zgromadziłam ponad 120 tysięcy złotych. Wiedziałam, że nie zabiorę ich ze sobą do grobu.

Tomasz, mój syn, zawsze był rezolutny. Świetnie radził sobie z finansami, prowadził firmę. Gdy powiedziałam mu, że chcę przekazać te pieniądze Jasiowi – założyć mu coś na przyszłość, może fundusz – popatrzył na mnie z ciepłym uśmiechem.

– Mamo, to cudowny pomysł. Zrobimy z tego coś więcej niż zwykłe konto. Będzie inwestycja. Pieniądze będą pracować. Za dziesięć lat Jasio dostanie nie sto dwadzieścia, ale może dwieście tysięcy. Albo i więcej.

Uwierzyłam. Bo jak nie wierzyć własnemu dziecku?

Byłam dumna i przestraszona

– Tylko… to naprawdę będzie bezpieczne? – zapytałam, wręczając mu kopertę. Tę grubą, żółtą, z tasiemką, którą trzymałam od miesięcy w szufladzie z bielizną, pod złożonymi ręcznikami. Nikt jej tam nie ruszał. Nawet ja rzadko. Bałam się, że przypadkiem zerknę i zmienię zdanie.

– Mamo, oczywiście. Przecież nie zrobiłbym niczego, co mogłoby zaszkodzić Jasiowi – Tomasz pokiwał głową i uśmiechnął się uspokajająco.

– Mam znajomego doradcę, zrobimy portfel inwestycyjny, coś bezpiecznego, długoterminowego. Z czasem dołożymy nawet więcej. Zobaczysz, to będzie świetna decyzja.

Patrzyłam na niego i przypominałam sobie, że już jako chłopiec zawsze chciał mieć własną kasę fiskalną. Sprzedawał mi pluszowe misie za guziki i udawał, że zna się na wszystkim. Teraz był dorosły, pewny siebie, z dobrym samochodem i nowoczesnym zegarkiem na nadgarstku. Dumnie mówił o wzrostach, dywidendach i stopach procentowych.

– Ale przecież nie założysz tego na siebie, prawda? – dopytałam jeszcze, tak dla pewności. – Chciałabym, żeby to było jasne, że to dla Jasia.

– Mamo… – westchnął z lekkim zniecierpliwieniem, ale zaraz się opanował. – Fundusz będzie na moje nazwisko, bo Jasio jest jeszcze dzieckiem. Ale wszystko będzie rozliczone. Spiszę umowę, zrobię tabelki, przekażę ci kopie. To tylko formalność. Ja chcę mu zapewnić przyszłość. Tak jak ty.

Zawahałam się. Coś we mnie zadrżało, ale nie byłam pewna, czy to obawa, czy wzruszenie.

– No dobrze – powiedziałam cicho. – Tylko dbaj o to. To wszystko, co mam.

Uśmiechnął się, wziął kopertę i schował ją do aktówki. Patrzyłam, jak zamyka zamek, jak wstaje, jak całuje mnie w czoło.

– Nie martw się, mamo. Zobaczysz, Jasio będzie ci wdzięczny.

Byłam dumna. I trochę przestraszona. Ale przede wszystkim… ufałam.

Coś już zaczęło mnie gryźć

– Herbatkę malinową czy wiśniową? – zapytałam Jasia, wyciągając rękę w stronę szafki. – Zawsze lubiłeś malinową, prawda?

– Tak babciu. Malinowa jak zawsze – uśmiechnął się i rozsiadł wygodnie przy kuchennym stole. Był już taki dorosły… osiemnastka za dwa tygodnie. A przecież dopiero co tuliłam go w ramionach i ubierałam w piżamkę z Kubusiem Puchatkiem.

Zaparzyłam herbatę i postawiłam kubek przed nim. Usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę patrzyłam, jak miesza łyżeczką, jak zerka na telefon. W końcu zebrałam się w sobie.

– Jasiu… a tata mówił ci już coś o tych pieniądzach? – spytałam jakby mimochodem, starając się, żeby brzmiało to naturalnie.
Podniósł wzrok. Zmarszczył czoło.

– Jakich pieniądzach?

– No… tych, które odkładałam dla ciebie. Przecież miałeś mieć swój fundusz, coś na start w dorosłe życie. Tata miał tym zarządzać.

– Fundusz? – zaśmiał się lekko, jakby myślał, że żartuję. – Babciu, ja nic o tym nie wiem. Serio.

W głowie mi zaszumiało. Zamrugałam kilka razy, jakbym próbowała wybudzić się z drzemki.

– Ale jak to… nie wiesz?

– No nie wiem. Pierwsze słyszę – wzruszył ramionami. – Tata nigdy mi niczego takiego nie wspominał. Myślałem, że to tylko moje oszczędności z urodzin, z komunii… takie drobne rzeczy. Ale fundusz?

Uśmiechnęłam się blado, próbując się ratować.

– Może… może to miała być niespodzianka? Na osiemnastkę? – powiedziałam, ale głos mi zadrżał. – Może nie chciał zdradzać wcześniej…

Jasio skinął głową, ale widziałam, że jest zdezorientowany.

A ja… czułam, jak w głowie wszystko mi się rozjeżdża. „Może nie zdążył powiedzieć” – myślałam gorączkowo. „Może to naprawdę ma być prezent, może jeszcze wszystko się zgadza…”

Ale coś już zaczęło mnie gryźć.

Odpłacił mi kłamstwem

Zadzwoniłam do niego od razu po wizycie Jasia. Ręce mi się trzęsły tak, że ledwo trafiłam palcem w ekran. Odpowiedział po trzech sygnałach.

– Cześć, mamo – odezwał się pogodnym głosem, jakby wszystko było w najlepszym porządku.

– Tomasz… – zaczęłam powoli, starając się trzymać emocje na wodzy. – Spotkałam się z Jasiem. Rozmawialiśmy o… tych pieniądzach. O funduszu. Powiedział, że nic o nim nie wie.

Zapadła cisza. Długa, ciężka, taka, co odbija się echem w uszach.

– Mamo… – odezwał się w końcu, jakby próbował wyczuć, jak dużo już wiem. – To… to trochę się zmieniło przez te lata. Rynek się zmieniał, więc musiałem dostosować strategię.

– Jaką strategię? – warknęłam ostrzej, niż planowałam. – Powiedziałeś, że to ma być dla Jasia. Że będzie fundusz. Tylko dla niego. Dlaczego nic nie wie?

– Bo to miała być niespodzianka – rzucił szybko. – Chciałem, żeby się ucieszył, wiesz? Nie chciałem mu mówić za wcześnie.

– Tomasz – przerwałam mu lodowatym tonem. – Czy ty w ogóle założyłeś ten fundusz?

Znowu cisza. A potem… westchnienie. Takie przeciągłe, zmęczone, jakby wszystko właśnie się skończyło.

– Nie, mamo – powiedział cicho. – Nie założyłem. Inwestowałem te pieniądze… w firmę. W moją firmę.

Zamarłam.

– Co? – zapytałam, choć dobrze usłyszałam.

– To miał być pewny biznes. Technologia, nowoczesne rozwiązania, rynek startupów… wszystko wyglądało świetnie. Ale potem przyszła pandemia, potem inflacja… i wszystko poszło na dno. Straciłem wszystko.

– I przez te wszystkie lata nie miałeś odwagi mi tego powiedzieć?! – krzyknęłam, czując jak łzy zaczynają palić mnie pod powiekami.

– Bałem się, mamo. Wstydziłem się. Myślałem, że to odrobię. Że znajdę sposób. Ale potem było coraz gorzej…

Wzięłam głęboki wdech. Ale to nic nie dało. W środku miałam tylko koszmarne uczucie pustki.

Oddałam ci wszystko, co miałam – powiedziałam z goryczą. – Wszystko… dla Jasia. A ty mi odpłaciłeś za to tylko kłamstwem.

Tomasz milczał. A ja rozłączyłam się bez słowa.

Czuję sie nic nie warta

– Siadaj, Haluś, zrobiłam ci melisę – powiedziała Jadzia, moja sąsiadka z naprzeciwka, stawiając szklankę na stole. Miała zawsze ciepłe dłonie i ten sposób patrzenia, który mówił: „Powiedz, wszystko mi powiedz, nie osądzę”.

Usiadłam ciężko. Tak, jakby moje ciało było z kamieni i każdy ruch groził zarwaniem się podłogi i roztrzaskaniem krzesła.

– Co się dzieje? – zapytała spokojnie.

– Wszystko oddałam… – powiedziałam cicho. – Wszystko, co miałam. Całe życie odkładałam, żeby Jasiowi dać lepszy start. A teraz… teraz się dowiedziałam, że tych pieniędzy już nie ma.

– Co ty mówisz? Jak to… nie ma?

Zacisnęłam palce na szklance.

– Tomasz je zainwestował. W swoją firmę. Bez mojej wiedzy. Bez… jakiejkolwiek rozmowy. Firma padła. A on przez te wszystkie lata nie miał odwagi mi tego powiedzieć. Myślałam, że pieniądze są bezpieczne, że leżą gdzieś i czekają na Jasia. Ale ich nie ma i to już od dawna.

Jadzia pokiwała głową z niedowierzaniem.

– Ale jak mógł tak… z własną matką…

– Wiesz, co jest najgorsze? – przerwałam jej. – Nie to, że nie mam tych pieniędzy. Nie to, że mnie okłamał. Najgorsze jest to, że czuję się, jakbym była kompletnie nic nie warta. Jakby moja miłość, mój wysiłek… nie miały znaczenia. Jakby wystarczyło jedno jego „wstydziłem się”, żebym wszystko straciła.

Otarłam łzę rękawem.

– Wszystko, co miałam, oddałam dla wnuka. A dostałam w zamian kłamstwo.

Jadzia przycisnęła moją dłoń do swojej.

– Ty zrobiłaś to z miłości, Halinko. A miłość nie jest naiwnością. To on nie zasługuje na taką miłość. Na ciebie.

Ale ja już tego nie słuchałam. Jak mogłam być aż taka ślepa?

Wyjawiłam prawdę wnukowi

Spotkaliśmy się w parku. Zawsze lubił tę ławkę przy fontannie, gdzie jako dziecko karmił gołębie suchym chlebem, a ja udawałam, że nie widzę, jak chowa do kieszeni połówki bułek „na później”. Teraz siedział ze słuchawkami w uszach, ale gdy mnie zobaczył, od razu je wyjął. Usiadłam obok. Chwilę milczałam, zbierając się w sobie. Nie wiedziałam co zrobić, komu powiedzieć, czy powinnam mówić?

– Pamiętasz, jak mówiłam o tych pieniądzach? O funduszu?

– Tak… ale przecież mówiłem, że nic o tym nie wiem. Tata też mi nic nie mówił.

Westchnęłam. Głos mi zadrżał.

– Bo ich nie ma, Jasiu. Nie ma żadnego funduszu. Oddałam te pieniądze twojemu tacie, lata temu. Z myślą o tobie. Prosiłam, żeby zabezpieczył twoją przyszłość. Ale… on je zainwestował. Stracił wszystko. I nie miał odwagi mi tego powiedzieć.

Zamilkłam. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu i tym razem się nie powstrzymałam.

Jasio patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Czekaj… czyli to… ty chciałaś mi zostawić te pieniądze? A tata…?

– Tak – przerwałam mu cicho. – Ale to nie twoja wina. Ty nie jesteś niczemu winien.

Odwrócił wzrok. Patrzył gdzieś w dal, na drzewa, na fontannę, na dzieci bawiące się niedaleko. Potem wstał, zrobił dwa kroki i stanął plecami do mnie.

– Dlaczego on… – zaczął, ale przerwał. – Nie rozumiem tego. Jak mógł ci to zrobić?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam już słów. I chyba nie miałam już siły.

Wrócił po chwili, spojrzał mi w oczy.

– Babciu… dziękuję. Za wszystko. Naprawdę. Nawet jeśli nie ma tych pieniędzy… ja wiem, ile dla mnie zrobiłaś.

Uśmiechnęłam się blado. A potem tylko pokiwałam głową. Nie potrafiłam już nic powiedzieć. Ale w moich oczach, można było wyczytać wszystko.

Może źle zrobiłam, może trzeba byo trzymać język za zębami. Ale nie mogłam już tego dłużej w sobie dusić. I udawać, że nic się nie stało.

Nie wiem czy wybaczę

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Jasio czasem pisze. Czasem dzwoni. Ale coś się zmieniło. Coś, czego nie da się cofnąć. W jego głosie słyszę więcej dojrzałości, mniej śmiechu. Jakby dźwigał coś, czego nie powinien dźwigać w tym wieku. Z Tomaszem… nie rozmawiamy. Przysłał mi kwiaty na imieniny. Bez bileciku. Bez słowa. Kwiaty zwiędły po trzech dniach. Jak wszystko inne. Nie wiem, czy mu wybaczę. Może kiedyś. Ale nawet jeśli wybaczę, nie zapomnę. Bo to nie chodzi o pieniądze. Ani o decyzję. Chodzi o to, że nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdy. Że pozwolił mi żyć złudzeniami. Że odebrał mi poczucie sensu. I zaufanie.

Halina, 71 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama