Reklama

Miałem ogromną ochotę zetrzeć kpiący uśmieszek z twarzy rozmówcy. Przyglądał mi się jak jakiemuś eksponatowi na wystawie z dziwowiskami.

Reklama

– Mówiłem ci już, Szwed, że mnie takie rzeczy nie interesują. Skończyłem z tym. – tłumaczyłem znajomemu.

– Tak, Adler mi opowiadał, że się zmieniłeś, ale nie chciałem wierzyć. I nadal nie wierzę. – odparł z kpiącym uśmiechem.

Andrzeja, nazywanego w środowisku Adlerem, odprawiłem z kwitkiem parę dni wcześniej. To nie była przyjemna rozmowa, ale mój dawny kompan od włamań jakoś przyjął do wiadomości, że nie zamierzam wracać do fachu. Wiedziałem, że ze Szwedem nie pójdzie tak łatwo. Przede wszystkim był bardziej uparty, a poza tym rządził grupą zajmującą się poważniejszymi sprawami niż zwykłe włamy. I spodziewałem się, że z taką właśnie poważniejszą sprawą do mnie przyszedł. Złapał mnie w podwórku kamienicy, w której mieszkałem z matką.

– Słuchaj, bajeczki o uczciwym życiu to ty sobie opowiadaj swojej mamusi – oznajmił. – Wiem, że pracujesz w galerii handlowej jako śmieciarz…

Zobacz także

– Sprzątacz – poprawiłem go.

– Dla mnie jeden pies. Babrasz się w brudach – zawsze był chamem.

– Ale to nie znaczy, że chcę znów zadzierać z prawem – odparłem, zachowując spokój.

– Daj se siana – zarechotał. – Komu innemu możesz to wciskać. Taki kizior jak ty złagodniał pod celą?

– Ludzie się zmieniają – odpowiedziałem. – Ja też się zmieniłem. Zdziwiłbyś się, jak bardzo.

– Słuchaj – dał sobie spokój z przekomarzaniami i przeszedł do rzeczy. – To dobrze, żeś się załapał do tej galerii, bo potrzebny mi w środku gostek, co to ma dostęp do różnych miejsc i może wszędzie łazić bez podejrzeń. Jest do wyjęcia lekko ze dwa melony, jak dobrze pójdzie. Wszyłoby na łebka po…

Uniosłem rękę w geście protestu.

– Nie chcę tego słuchać. Skończyłem z kryminałem, głuchy jesteś? Nie mam ochoty wracać do pudła, bo tobie coś strzeliło do łba. – niemal wykrzyczałem mu prosto w twarz.

– Tym razem sprawa jest pewna, czysta, a ty pozostaniesz poza podejrzeniem – kusił. – A sporo ci skapnie za dwie minuty strachu.

Pokręciłem głową. Od początku było oczywiste, że łatwo się typa nie pozbędę.

– Zrozum, ja już naprawdę nie jestem tym samym facetem. Staram się zapomnieć, żeście mnie nazywali Szajba. – odparłem.

– No właśnie – zmarszczył brwi. – Jeszcze bym uwierzył w jakąś tam durną przemianę, gdyby chodziło o kogoś innego. Ale Szajba? Najbardziej szalony gnojek, jakiego znałem? Co oni ci zrobili w tym pierdlu? Coś z mózgiem? Operację miałeś? Pokaż no.

Sięgnął ręką do mojej głowy, żeby szukać wyimaginowanych szwów na czaszce. Odtrąciłem jego dłoń, a on ze śmiechem spróbował drugą. Wtedy na moment obudził się we mnie właśnie dawny Szajba. Zanim sam zdążyłem się połapać, co zaszło, Szwed kulił się z jękiem.

– Odbiło ci? – wydyszał. – Na żartach się nie znasz?

– Z mamusią swoją tak pożartuj – zrewanżowałem mu się za poprzedni tekst. – Zapomniałeś, że nie lubię, jak się mnie dotyka?

Nabrał tchu, wyprostował się z trudem. No tak, przypomniałem sobie, oberwał w wątrobę, a ten narząd musiał mieć mocno osłabiony przez wódę i prochy.

– Dobra – mruknął. – Wystarczy tych pieszczot. Posłuchaj, czego chcę…

– Nie zamierzam – przerwałem mu. – Koniec rozmowy.

– Nie koniec… – ciągle nie dawał za wygraną.

– Teraz ty posłuchaj – nie zamierzałem tego ciągnąć. – W więzieniu odnalazłem Boga. Czy to do ciebie jakoś dociera? Nie chcę już czynić zła…

Nie dokończyłem, bo przerwał mi śmiech.

– Boga – powtórzył, klepiąc się w udo. – Taki typ gada o Bogu?! Czy ty się sam słyszysz?

Nie odpowiedziałem. Bałem się, że pyskówka przeistoczy się zaraz w regularną bójkę, bo zaczynały mnie ponosić nerwy. Odwróciłem się i wszedłem do bramy. Zanim zatrzasnęły się drzwi, usłyszałem:

– To nie koniec, Szajba, jeszcze się zobaczymy.

Dostałem wyrok – 15 lat

Na sali rozpraw siedziałem dumnie wyprostowany i śmiało patrzyłem w oczy zarówno sędziom, jak i prokuratorowi, a świadkowie pod moim wzrokiem kulili się i zaczynali jąkać. Przez cały proces nie powiedziałem ani jednego słowa, a moje krótkie zeznania odczytano z protokołów przesłuchań.

Wówczas uważałem, że powinienem trzymać fason przed chłopakami, którzy siedzieli na miejscach dla publiczności. Nigdy nie zgiąłem przed nikim karku i nie zamierzałem tego robić nawet przed trybunałem. Nic więc dziwnego, że dostałem najwyższy możliwy w tych okolicznościach wyrok, czyli piętnaście lat.

Nie powiem, że nie zrobił na mnie wrażenia. Zrobił. Miałem dwadzieścia pięć lat, wprawdzie siedziałem już trzy razy po kilka miesięcy, ale perspektywa tak długiej odsiadki mocno mnie przybiła. Pewnie, kumple byli ze mnie dumni, bo gdybym kogoś sypnął, dostałbym na pewno mniej, lecz poszedłem zupełnie w zaparte.

Ale dopiero w więzieniu o zaostrzonym rygorze dotarło do mnie, co się stało. Zmarnowałem sobie życie, jak powiedziała matka podczas pierwszego widzenia. Tylko ona mnie odwiedzała w zakładzie karnym. Majka, z którą planowaliśmy ślub, dała sobie ze mną spokój i nie mogłem mieć o to pretensji. Nie dość, że dostałem duży wyrok, to przedtem nie bardzo wiedziała, czym się tak naprawdę zajmuję.

Inna rzecz, że nie zastanawiała się, ile potrafię wyciągnąć z „pensji kierowcy”, bo przedstawiłem jej się jako szofer dużych ciężarówek. Dzięki temu byłem w stanie się wytłumaczyć, że nie zawsze mogę odbierać telefon oraz dlaczego znikam na całe noce czy nawet kilka dni.

Kiedy wpadłem, wszystkie kłamstwa wyszły na jaw. Na początku postanowiłem, że odnajdę Majkę i postaram jej się wszystko wyjaśnić, ale w pewnej chwili takie pragnienie ode mnie odeszło. Zresztą, co miałem wyjaśniać? Że związała się z kryminalistą, w dodatku jednym z takich o najgorszej opinii? Na pewno jej to ktoś już uświadomił. No i dlaczego miałbym po odsiadce zaczepiać kobietę, która już na pewno ułożyła sobie życie?

Rozsądne, prawda? Jak na mnie nawet zbyt rozsądne. Ale to był już czas, kiedy w moim życiu zagościł Ten, którego zawsze od siebie odpychałem. Choć początki nie były zachęcające…

Wizyta księdza mnie zmieniła?

Ksiądz przychodził do więzienia odprawiać niedzielną mszę, a potem chodził po celach i dowiadywał się, czy nie potrzeba komuś indywidualnego wsparcia duchowego. Odmawiałem regularnie, a zdarzyło mi się nawet wyśmiać katabasa, kiedy kolejny raz zaproponował udział we mszy.

– Od dziecka nie zaglądam do kościoła i jakoś z tym żyję – burknąłem na koniec.

– Właśnie widzę – odparł, obrzucając wzrokiem ciasną celę, którą dzieliłem z jeszcze trzema osadzonymi.

W pierwszej chwili żachnąłem się i chciałem posłać go do diabła, ale ksiądz powiedział to nie złośliwym, lecz pełnym współczucia tonem.

– Każdy ma swoje więzienie – rzuciłem złotą myślą. – Ja muszę swoje odsiedzieć, a ksiądz musi się mordować z celibatem.

– Tylko że ja sam tak wybrałem – odrzekł. – Bywa trudno, jednak to mój własny los. I gdybym bardzo, bardzo chciał, mogę odejść z posługi. Oczywiście narażając się na wykluczenie ze społeczności katolickiej, ale nikt mi nie zabroni.

– Bóg jest daleko – odezwał się Makówa.

Nazywaliśmy go tak dlatego, że był okropnie chudy, ale miał wielką głowę.

– Bliżej, niż się ludziom zdaje – uśmiechnął się ksiądz. – Ale na mnie pora, muszę zajrzeć jeszcze do innych.

Poszedł dalej, a ja nasłuchiwałem. Wiedziałem, że w niektórych celach w ogóle nie chcą księdza widzieć, słyszałem też szyderczy śmiech.

Tej nocy nie mogłem zasnąć, wierciłem się na pryczy tak, że dostałem ochrzan od współwięźniów. Czułem, że coś zaczyna we mnie dojrzewać. Czy za sprawą spokoju księdza? Czy sprawiły to jego dobre, rozumiejące oczy? A może już wcześniej zacząłem się zmieniać gdzieś tam daleko w środku i potrzebne było takie ziarno?

Matka nie chciała mi zaufać

Mama nie odezwała się, kiedy wszedłem do mieszkania. Chodziła ze zmartwioną miną, a kiedy nalewała mi zupę, dostrzegłem, że ręce jej się trzęsą.

– Co się stało? – spytałem. – Ktoś umarł?

– Widziałam przez okno, że rozmawiasz z tym swoim kolegą. Z Patrykiem.

– Ze Szwedem? Tak, zaczepił mnie. – powiedziałem ze spokojem.

Chyba nie widziała momentu, jak mu przywaliłem, bo zrobiła zrozpaczoną minę.

– Czego od ciebie chciał? Przecież to straszny łobuz! – niemal płakała.

Roześmiałem się mimo woli. Nazwać Szweda łobuzem to jak powiedzieć o żarłaczu błękitnym, że może boleśnie ugryźć w kostkę.

– No i czego rżysz? – zirytowała się mama. – Dopiero wyszedłeś z więzienia… Czego chciał?

– Zaproponował mi robotę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a widząc minę rodzicielki, szybko dodałem: – Ale nie jestem zainteresowany.

Załamała ręce.

– Toż on się od ciebie nie odczepi! – zawołała. – Przez niego wylądowałeś za kratami.

– Wylądowałem przez siebie – odparłem. – To ja podejmowałem decyzje. I teraz też ja je podejmuję. Nie chcę wracać do mamra.

Pokiwała głową. Rozmawialiśmy już na ten temat. Wyszedłem na warunkowe po ośmiu latach, nie miałem zamiaru łamać warunków zwolnienia ani w ogóle łamać prawa. Matkę ta moja przemiana zdumiała i ucieszyła, ale z drugiej strony nie była pewna, czy może w nią do końca zaufać. Wcale jej się nie dziwiłem.

– Za każdym razem mówiłeś, że nie chcesz wracać – mruknęła.

– Ale pierwszy raz dostałem taki wyrok. Udało mi się wyjść po odbyciu połowy kary, nie zamierzam tego zmarnować.

Matka westchnęła ciężko.

– Oby tak było, synku. Oby tak było…

Nie zapewniałem jej, że właśnie tak jest. Z czasem sama się przekona. Jak powiedział więzienny kapelan, z Bogiem wszystko jest możliwe.

Kościół był dla mnie bardzo ważny

Dwa tygodnie po pamiętnej rozmowie wyszedłem z kościoła. We mszy uczestniczyłem w każde święto kościelne i naturalnie w każdą niedzielę. Myliłby się ktoś, kto by pomyślał, że stałem się dewotem odmawiającym codziennie różaniec i latającym do spowiedzi w pierwsze piątki miesiąca. W więzieniu odnalazłem Boga, lecz to nie znaczyło, że zostałem natchnionym ultrakatolikiem. Może nawet pogrążyłbym się wówczas w jakimś mistycyzmie, ale na szczęście kapelan okazał się człowiekiem bardzo rozsądnym.

– Chcesz wrócić do społeczeństwa – mówił. – To najważniejsze. A że przez Boga najłatwiej trafić do celu, trzeba się ku niemu zwracać. Najłatwiej, a zarazem najtrudniej – dodał po chwili w zamyśleniu.

Wtedy nie wiedziałem, co ma na myśli, ale prędko się mogłem przekonać. Najłatwiej zwracać się do Stwórcy, bo to nie wymaga nakładów sił i środków. Trudno jednak wytrwać w postanowieniach, kiedy ma się wokół nieżyczliwych ludzi. Jeszcze towarzysze spod celi jakoś przyjęli do wiadomości, że zacząłem uczęszczać na msze i prowadzić długie rozmowy z księdzem. Długie oczywiście tylko relatywnie, bo rzadko miał dla mnie więcej niż kwadrans. Jednak w innych celach gościł o wiele krócej lub – jak się już rzekło – wcale.

Na szczęście przysługiwała mi spowiedź, a ponieważ chętnych było niewielu, wtedy rozmawiałem z kapłanem o ważnych dla mnie sprawach. Czyli tak naprawdę o wszystkim.

Nie dawali mi spokoju

Wyszedłem z kościoła i przy bramie prowadzącej na ulicę zobaczyłem ich dwóch – Szweda oraz jakiegoś młodziaka, którego wcześniej nie spotkałem. Sądząc z aparycji, kiedy ja poszedłem siedzieć, on jeszcze smarkał w rękaw.

Nie próbowałem skorzystać z bocznej drogi, w jakikolwiek sposób unikać spotkania. I tak by mnie w końcu znaleźli, a poza tym nie mam zwyczaju kryć się po kątach.

– Jak widzę, nie kłamali ziomale ze Sztumu, że cię religijnie popieprzyło – zagadnął mnie, nie zważając na ludzi przechodzących obok.

Wskazałem mu zaciszne miejsce, za klombem niedaleko.

– Zależy, z kim gadałeś – odpowiedziałem. – Są tacy, którzy też się nawrócili.

– Debile – burknął pogardliwie przydupas Szweda.

Zanim się połapał, leżał na ziemi, krwawiąc z nosa. Nie wiedział za bardzo, czy trzymać się za twarz czy za żołądek, bo w ułamku sekundy otrzymał dwa ciosy.

– Mówiłem, żebyś trzymał gębę na kłódkę – powiedział do niego Szwed. – To jest Szajba, z nim się nie żartuje.

Chłopak zbierał się z trudem, a Szwed patrzył na mnie pytająco.

– Mów, jaka jest sprawa – powiedziałem. – Jak usłyszę, przemyślę i zdecyduję.

– Pojedziemy do mnie – zdecydował.

Następnie zwrócił się do dyszącego wciąż jeszcze chłopaka.

– Młody, przyprowadź wózek.

Musiałem przyznać, że Szwed doskonale zaplanował akcję. Schematy rozmieszczenia lokali w galerii handlowej mógł oczywiście zdobyć w sieci. Ale on dysponował dokładną mapą przebiegów korytarzy, pomieszczeń technicznych, a nawet układu szybów wentylacyjnych. Chodziło o to, żebym wprowadził trzech ludzi od strony zaplecza do stanowisk kantorów wymiany walut. W tamtym miejscu było ich trzy.

– Dwa załatwimy po cichutku – puknął palcem w wydruk planu. – A ten jeden nie ma dojścia od korytarzy technicznych, więc go zrobimy na końcu i tradycyjnie. Z przytupem.

– Znaczy ze spluwami i w maskach? – upewniłem się.

– Wszystkie trzy załatwimy w maskach i ze spluwami – zaśmiał się. – Ale tamte po cichu.

Przez te osiem lat Szwed nic się nie zmienił. Jak zawsze miał gdzieś ludzkie życie. Doskonale wiedziałem, jak zechce to zrobić.

– Wchodzisz w to? – spytał. – Wpuścisz tylko chłopaków w tym i w tym miejscu – znów stuknął palcem w plan. – Zaprowadzisz ich tutaj, a potem możesz dalej szorować podłogi.

– Muszę to przemyśleć – powiedziałem.

– Myśl, Szajba – poklepał mnie po ramieniu. – Tylko nie za długo, bo znajdę inne dojście, a tobie szmal śmignie koło nosa.

Sen miesza się z rzeczywistością

Policjanci otoczyli nas, kiedy tylko zaczęła się akcja.

– W tył! – wrzasnąłem. – Wsypa!

Widziałem biegnących w naszą stronę gliniarzy. Słyszałem, jak za moimi plecami chłopaki pryskają, rozległ się warkot silnika, potem pisk opon. Zostałem sam, to już wiedziałem na pewno. Szwed podjął słuszną decyzję, chociaż chodziło mu tylko o ratowanie własnej skóry, a nie o innych uczestników skoku. Inna rzecz, że gdyby był prawdziwym przywódcą, zostałby ze mną.

Strzeliłem jeszcze kilka razy, widząc, że któryś z policjantów próbuje coś zrobić, zmieniłem magazynek i nagle dotarło do mnie, że zostałem zupełnie sam. Dalszy opór nie miał sensu, chyba że chciałem zginąć. Rozejrzałem się i… nikogo nie zobaczyłem. Nie tylko kumple mnie porzucili, ale stróże prawa również. Ciekawe…

W tej chwili chwyciły mnie mocne dłonie, wykręciły ręce do tyłu.

– Jesteś zatrzymany – zadudniło echem w głowie.

Szarpnąłem się raz i drugi, lecz zostałem obezwładniony, okutany w jakąś ciężką materię… Straciłem oddech.

– Synku, synku! – głos matki przedarł się przez duszącą mgłę.

Usiadłem spocony na łóżku.

– Znów krzyczałeś przez sen – powiedziała z troską. – To nic. To tylko sen.

Ale to nie był tylko sen, lecz wspomnienie. Zniekształcone, jak to w nocnych majakach bywa, ale wspomnienie prawdziwych zdarzeń. Tych, które skończyły się dla mnie długą odsiadką. We śnie wokół mnie zawsze w pewnej chwili panuje pustka, ale tak naprawdę w realnym świecie policjanci obskoczyli mnie ze wszystkich stron, ledwie przestałem strzelać.

Już wiem, co mam zrobić

Następnego dnia czułem się jak z krzyża zdjęty. Wiedziałem, co powinienem zrobić, znając już dokładnie plany Szweda. Nie mogłem się jednak zdecydować, żeby zawiadomić policję. Po koszmarnym śnie długo nie mogłem zasnąć, rozmyślałem i szukałem ucieczki w modlitwie. Ksiądz w więzieniu powtarzał, że jeśli dostatecznie żarliwie się prosi, Bóg zawsze podeśle jakieś rozwiązanie.

Odczekałem do dziesiątej, bo Szwed rzadko wstawał wcześniej, i zadzwoniłem do niego.

– Nic nie będzie z tego twojego skoku – oznajmiłem. – Nie zrobisz go.

– Co ty chrzanisz? – w jego głosie słyszałem jeszcze resztki snu.

– Zawiadomię dzisiaj ochronę galerii, że coś się szykuje. – powiedziałem spokojnie.

– Ty gnoju! – teraz już otrzeźwiał zupełnie. – Ani się waż!

Poczekałem chwilę, aż przestanie kląć.

– Tak zrobię. – kontynuowałem.

– I co, może jeszcze mnie wysypiesz? – spytał pogardliwie.

– Nie – odparłem. – Chociaż pewnie powinienem.

– Ta wiara naprawdę na mózg ci padła – stwierdził i dorzucił parę inwektyw.

– Myśl sobie, co chcesz, ale nie zrobisz tego numeru – odrzekłem. – Nie wiem, co jeszcze w życiu przeskrobiesz, jednak akurat nie to.

Zdawało mi się, że słyszę, jak zgrzyta zębami po drugiej stronie.

– Dla mnie jesteś już nikim – warknął po chwili.

– O niczym innym nie marzyłem – odparłem. – Próbowałem ci to uświadomić.

Znów zapanowało milczenie.

– Pilnuj się, Szajba – powiedział wreszcie. – Módl się, żebyś mi więcej w drogę nie wszedł.

Darowałem sobie uściślanie, kto komu właził w drogę.

– Postaram się – rzuciłem zamiast tego.

– Wiesz co? – w głosie Szweda zabrzmiało autentyczne zaskoczenie. – Ty już naprawdę nie jesteś dawnym Szajbą. Tamten by się wściekł i mnie zbluzgał.

Reklama

Nie mogłem tego dnia usłyszeć już nic bardziej pokrzepiającego.

Reklama
Reklama
Reklama