„Nie chciałem mieć dzieci, ale zaliczyliśmy wpadkę. Wątpliwości minęły, gdy pierwszy raz przytuliłem córkę”
„Kiedy położna wręczyła mi maleńkie, płaczące zawiniątko, przepadłem. Moje serce przyspieszyło na widok malutkich stópek. Nie potrzebowałem więcej czasu. Spojrzałem na żonę i już wiedziałem, że obok mnie znajdują się teraz dwie osoby, które kocham najbardziej na świecie”.
- Robert, 38 lat
Myślałem, że to całe bycie tatą nie jest dla mnie. Moje dzieciństwo nigdy nie przypominało bajki. Nie było wesołe i beztroskie. No dobra, może bez przesady, gdyby tak spojrzeć, jak to w tamtych czasach wyglądało, ale... wiecznie byłem sam. Rodzice ciągle siedzieli w robocie i nie zwracali na mnie uwagi, dopóki nie ładowałem się w kłopoty. A że raczej ich unikałem, to nie interesowali się mną prawie wcale.
Nie chodziłem głodny, miałem się w co ubrać, nie brakowało mi żadnych książek do szkoły, a rodzice nawet rower mi kupili, więc... czego więcej mogłem chcieć? Tym samym nie miałem pojęcia, jak miałbym być lepszym ojcem niż oni? Byłem do nich taki podobny... Chodziłem jak mój tata, uśmiech miałem po mamie. Ich powiedzonka, które tak często powtarzali, machinalnie podsuwał mi mój umysł, mimo że krzywiłem się z niesmakiem, gdy tylko je wypowiadałem.
A jednak ciąża
Tylko ja i ona – taki układ mi pasował. Może jeszcze jakiś pies albo kot z adopcji, ale dzieci to absolutnie nie. Na początku wszystkie potencjalne partnerki się zgadzały, ale kiedy sprawa robiła się poważniejsza, pojawiał się temat macierzyństwa. I zawsze to dziecko stawało się ważniejsze ode mnie. No i dlatego jeszcze bardziej nie chciałem go mieć.
Gdy spotkałem Justynę, wszystko się zmieniło. Szybko zaczęliśmy ze sobą mieszkać i równie szybko wzięliśmy ślub, wiedząc, że to strzał w dziesiątkę. Byliśmy dla siebie stworzeni – Justyna w końcu też nie myślała o dzieciach i od dawna brała tabletki...
A tu nagle, dwa lata po ślubie, dowiedzieliśmy się, że ona jest w ciąży. Nie zorientowaliśmy się od razu, a dopiero w szesnastym tygodniu. Wcześniej nic nie wzbudziło naszych podejrzeń, bo Justyna miała krwawienia jak zawsze, a choć jej piersi się powiększyły, to w pasie nie zrobiła się szersza ani o milimetr.
Byliśmy spanikowani. No bo co teraz? Jak sobie poradzimy? Ja, gość, który dorastał sam, ona wychowywana przez babcię, bo jej ojciec załamał się po tym, jak jego żona umarła i nie potrafił być dobrym ojcem. Idealny duet – w sam raz, żeby zepsuć dziecku życie. W strachu zrobiliśmy wszystkie konieczne badania, żeby przekonać się, czy już mu jakoś nie zaszkodziliśmy. Nie paliliśmy co prawda fajek, ale czasem lubiliśmy wypić kilka drinków.
– Będziemy beznadziejnymi rodzicami... – szlochała Justyna. – Nawet nie zauważyliśmy, że w ogóle jestem w ciąży.
– Masz rację, kochanie, masz rację, ale co zrobić? – rzuciłem z rezygnacją.
Nie byliśmy z tego powodu szczęśliwi ani chociaż podekscytowani. Nie przygotowywaliśmy wyprawki z uśmiechami na twarzach, nie urządzaliśmy z zaangażowaniem pokoju dla dziecka, a mimo to... Kiedy położna wręczyła mi maleńkie, płaczące zawiniątko, przepadłem. Moje serce przyspieszyło na widok malutkich stópek. Nie potrzebowałem więcej czasu. Spojrzałem na żonę i już wiedziałem, że obok mnie znajdują się teraz dwie osoby, które kocham najbardziej na świecie.
Dobrze się czułem w roli ojca
Justynie nie bardzo szło odnajdywanie się w roli matki, ja natomiast byłem przekonany, że jestem stworzony do ojcostwa. Skorzystałem z zaległego urlopu, żeby całkowicie poświęcić się opiece nad naszą Elizą.
– Dziecko naprawdę musi tyle spać? – spytałem Justynę, która właśnie położyła małą do łóżeczka.
– Tak, tak napisali w tej książce.
Justyna wyszukiwała wszelkiego rodzaju porady na temat opieki nad niemowlakiem, czytała mnóstwo książek, żeby wiedzieć, co i jak. Gromadziła wiedzę. Ja wolałem iść na żywioł.
Najbardziej lubiłem spacery z wózkiem. Mógłbym tak krążyć po osiedlu nawet cały dzień, gdyby nie fakt, że nasza córeczka musiała coś jeść, a jedzenie miała przy sobie przecież Justyna. Tak więc wracaliśmy do domu, do matczynych piersi pełnych mleka, a potem znowu zaczynaliśmy krążyć po osiedlu, jak tylko nasza Eliza zasypiała z pełnym brzuszkiem. Mogłem godzinami obserwować, jak śpi, jak patrzy na pluszaki, które kręciły się nad nią w karuzeli. Rozmawiałem z córeczką, zastanawiając się, czy ma szansę zrozumieć już te wszystkie czułe głupotki, kiedy plotłem trzy po trzy.
Wszystko to, co przerażało mnie kiedyś w ojcostwie, nagle zniknęło. Tak, rodzice nie zajmowali się mną prawie wcale, ale ja nie zamierzałem iść w ich ślady. Zdawałem sobie sprawę, że podobieństwo do taty nie musi oznaczać, że będę traktował moje dziecko tak, jak on mnie. Nie zamierzałem go przecież ignorować. Justyna okazała się świetną matką, choć nigdy nie miała okazji poznawać swojej, bo ta umarła zaraz po tym, jak przyszła na świat. Wszystkie te gorące uczucia, których brakowało jej w dzieciństwie, teraz przelewała na naszą córeczkę. Jako rodzina tworzyliśmy naprawdę zgrany zespół. I to było niesamowite.
Byłem szczęśliwy
Eliza rosła i rosła, a ja coraz bardziej się cieszyłem, że jestem jej tatą. Kiedy te wszystkie myśli w stylu: "będziemy rodzicami" i "o nie, mamy noworodka w domu" odeszły w zapomnienie, zacząłem dostrzegać zmiany, jakie w moim spojrzeniu na świat, przyniosła córeczka.
Wszystko kręciło się teraz wokół Elizy. Jasne, wciąż kochałem Justynę i uwielbiałem z nią przebywać, ale wcześniej nie miałem pojęcia, jak takie małe dziecko może wszystko zmienić. Byłem przy jej pierwszych krokach, uczyłem ją jazdy na rowerze i gry w piłkę. Wielokrotnie zabierałem ją na spacery do lasu, na rozmaite place zabaw i nad jeziora. Każda z tych czynności napełniała mnie dumą. Rano odprowadzałem córeczkę do przedszkola, a Justyna ją odbierała. Potem szliśmy na spacer, a jeśli była brzydka pogoda, po prostu bawiliśmy się w domu. Eliza uwielbiała siedzieć z nami w "namiocie" zrobionym z kołdry zawieszonej na krzesłach. Byliśmy razem, blisko siebie – najbliżej jak się dało. To było cudowne. Miałem moje dziewczyny przy sobie i w każdej chwili mogłem je objąć.
– Robert? – usłyszałem za plecami pewnego dnia.
Odwróciłem się. To była Milena, moja pierwsza dziewczyna. Ta sama, która po trzech latach zdecydowała się mnie zostawić, żeby znaleźć kogoś, kto będzie chciał mieć z nią dzieci. Ja ich wtedy nie planowałem.
– To... twoje dziecko? – zapytała, patrząc do wózka. Eliza, która nie miała jeszcze trzech lat, spała po długim spacerze po parku.
– Tak. To moja mała – odpowiedziałem z dumą, jakbym dokonał czegoś niewiarygodnego.
– Ale przecież mówiłeś, że nigdy...
Uśmiechnąłem się jak ktoś przyłapany na czymś niedozwolonym.
– Ale jak nie miałem wyjścia, stwierdziłem, że to jest to! Uwielbiam bycie ojcem. Nigdy bym nie pomyślał, że tak mnie to wciągnie.
Mówiłem prosto z mostu, z głębi duszy, choć czułem się niezręcznie przed moją byłą, która ciężko przeżyła nasze rozstanie. Byliśmy wtedy jeszcze na studiach, ale wiedziałem, że naprawdę mocno mnie kochała i że decyzja o rozstaniu przyszła jej z dużym trudem. No, ale musiała przecież żyć w zgodzie ze sobą.
– No widzisz, pewnie musiałeś do tego dorosnąć – odpowiedziała. – Muszę uciekać.
To spotkanie niczego nie zmieniło, ale otworzyło mi oczy na to, jak wiele mógłbym zaprzepaścić, gdyby nie przytrafiło nam się dziecko. Gdyby los nie popchnął mnie w nowym kierunku. Eliza stała się iskierką radości, która napełniła moje życie światłem. Zrozumiałem, że bez niej nic nie miałoby sensu.