Reklama

Zamieszka u was mój brat Józef. Przyjedzie ze wsi tydzień przed ślubem, chce trochę pobyć z rodziną – zarządziła teściowa, wprawiając nas w prawdziwy stupor. Od tygodni trwały przygotowania do uroczystości ślubnych kuzynki. Miło było w nich uczestniczyć, szczególnie że jako dalsza rodzina nie odpowiadaliśmy za główne punkty wydarzenia, mogliśmy spijać śmietankę i robić smakowite przedślubne zamieszanie. Ale żeby dołożyć nam obecność Józka?!

Reklama

– Józek ma u nas mieszkać? – przestraszyła się Aldona. – Jestem przekonana, że u ciebie będzie się lepiej czuł. Jesteście z tego samego pokolenia, posiedzicie, powspominacie… Na pewno się za sobą stęskniliście.

Matka przeszyła ją wzrokiem. Pogratulowałem sobie, że to nie ja zgłosiłem wątpliwości.

– Józek jest ode mnie starszy prawie o dziesięć lat, bardzo się różnimy – powiedziała z naciskiem. – Nie wykręcaj się, weźmiecie Józka i już!

– Na jak długo? – usiłowałem dowiedzieć się najważniejszego, ale teściowa już straciła zainteresowanie rozmową, bo zobaczyła wnuczkę. Zuzia przyniosła babci swój rysunek i głośno domagała się podziwiania dzieła.

Aldona zawiesiła na mnie spojrzenie mówiące „ratuj!”, ale co ja mogłem? Przecież nie wyproszę starego człowieka za drzwi tylko dlatego, że trudno z nim wytrzymać i nikt go nie lubi. Podejrzewałem, że teściowa wlepiła go nam, bo byliśmy najsłabszym ogniwem w rodzinie. Nikt inny nie zgodziłby się przyjąć biednego Józka u siebie w domu na długą wizytę.

Mnie też się dostało na początku

Wiem, co mówię, miałem z nim do czynienia, kiedy w narzeczeńskich czasach zostałem oddelegowany do pomocy wujowi przy pracach remontowych. Ten człowiek był trudny do wytrzymania, kwaśny jak cytryna i strasznie burkliwy. Mało mówił, ale jak już coś powiedział, to chyba tylko po to, by dopiec. Człowiek aż wyskakiwał z butów. Józek miał nadspodziewanie cięty, złośliwy jęzor i słynął z tego, że walił prawdę prosto w oczy, co wielbicieli mu nie przysparzało. Nawet jak chciał człowieka pochwalić, to wychodziło na opak. Pewnego wieczoru, kiedy zmęczony całodzienną robotą zasypiałem przy kolacji, powiedział:

– Pięknie się uwijałeś, chłopcze, nie spodziewałem się tego po tobie. Jak Aldona przyprowadziła takiego mikrego chudzinę, myślałem, że oszalała. Wcześniej miała zupełnie inny gust. Pamiętam takiego jednego Wojtka, ten to miał bary! No, ale chętnie przyznam, że się myliłem. Moja siostrzenica miała rację, będą z ciebie ludzie.

Jak to usłyszałem, nie wiedziałem, czy się uśmiać czy obrazić. Józek wygłaszał te niegrzeczności ze śmiertelną powagą, udając, że nie widzi, jakie wrażenie robią na rozmówcy. Czasami tylko widziałem w jego oczach coś jakby iskierki wesołości. Podejrzewałem, że jest bardziej inteligentny, niż na to wygląda, i robi mnie w wała albo sprawdza moje poczucie humoru. Zmilczałem zatem, udając, że nie obeszły mnie jego przytyki, ale Wojtka zapamiętałem i przy okazji spytałem o niego narzeczoną. Aldona nie była taka wielkoduszna jak ja, Józkowi wówczas bardzo się od niej oberwało. Obraziła się na niego i gdyby nie matka, nie zaprosiłaby go na nasze wesele. Dopiero hojny prezent, z którym Józek wystąpił, trochę ją ułagodził.

Stać go na taki datek? – zdziwiłem się, widząc wypchaną do granic możliwości kopertę. Pamiętałem, że Józek żyje bardzo skromnie, naprawia sam, co się da, i za dużo na siebie nie wydaje.

– Jest bogatszy, niż myślisz, i nie ma wielu potrzeb – rzuciła lekko moja świeżo poślubiona żona – Ma za to dużo hektarów po rodzicach i różne takie.

Nie wiedziałem, czym są „różne takie”, nie znałem się na prowadzeniu gospodarstwa i uwierzyłem Aldonie na słowo. Józek był jej wujem, kto miał się lepiej orientować w jego możliwościach jak nie siostrzenica?

Nasz syn go zachwycił

Potem kilkakrotnie los krzyżował moje drogi ze ścieżką Józka, na ogół wtedy, gdy trzeba było coś naprawić w obejściu. Jeździłem na wieś sam, Aldona nigdy nie chciała mi towarzyszyć, szczególnie gdy urodziła Mikołaja, naszego najstarszego syna. Twierdziła, że młodej matce potrzebny jest spokój, a nie towarzystwo złośliwego starszego pana. Poniekąd miała rację, więc nie nalegałem, ale Józkowi nie mogłem powiedzieć prawdy. Coś tam zełgałem dla wspólnego dobra oraz świętego spokoju i życie toczyło się dalej.

Nieoczekiwanie okazało się, że Józek bardzo zainteresował się naszym małym Mikołajem. Na chrzciny przybył w nowym garniturze, elegancki i poważny. Nie chciał siedzieć przy stole z rodziną, co raz się zrywał i zaglądał do łóżeczka, w którym spał nasz synek. Nie uśmiechał się, nie wyciągał ręki, tylko patrzył, marszcząc z dezaprobatą brwi. Trudno go było odciągnąć, ale denerwował Aldonę, więc starałem się pomóc. Po długich namowach Józek usiadł koło swojej siostry, ale przedtem powiedział uroczyście:

– Mały Mikołaj jest perfekcyjny, teraz będę zbierał dla niego.

Nie powtórzyłem nikomu dziwnej obietnicy, Józef nie potrzebował większego rozgłosu, niż sam robił. Zanim przyjęcie z okazji chrzcin Mikołaja dobiegło końca, stary zdołał powiedzieć kilku osobom to i owo do słuchu i zniechęcić ich do siebie na zawsze. Aldona twierdziła że zrobił to specjalnie, bo nie lubi ludzi, ale miałem wątpliwości. Widziałem jego twarz, kiedy wpatrywał się w małego Mikołaja. Nie mógł być tak złośliwy, za jakiego uchodził.

Po chrzcinach rzadko go widywaliśmy, właściwie prawie wcale. Nie narzucał się, chyba wiedział, że nie jest lubiany. Może nie tęsknił za towarzystwem i rodziną? Mieszkał sam, gospodarował przy pomocy ludzi najemnych, nikogo do szczęścia nie potrzebował. A teraz przyjeżdżał na ślub Elwiry, w dodatku dużo za wcześnie.

– Józef będzie u nas mieszkał? – zawołał niezadowolony Mikołaj. – Dla mnie spoko, ale pozwólcie, że spytam. Gdzie go położycie? Bo ja swojego pokoju nie oddam.

– Byłby najlepszy, gdybyśmy zdążyli wymienić twój wiekowy tapczan – przyznała Aldona, wzniecając w naszym piętnastolatku burzę uczuć. – Nie mogę położyć gościa na rozpadającym się meblu, nawet jeśli jest to Józef.

– Co właściwie do niego masz? – zainteresował się Mikołaj, spokojny już o swoje losy.

– Zobaczysz – odparła cokolwiek tajemniczo. – Za rzadko go widywałeś, skoro pytasz. Teraz będzie okazja nadrobić.

Na stację po Józka pojechałem z synem, który został niespodziewanie wydelegowany przez Aldonę pod pozorem pomocy przy bagażach. Mikołaj przez całą drogę wykłócał się o nowy obowiązek.

– Czy ja jestem portierem? Skoliozy dostanę! Ile walizek on zamierza przywieźć i o co tu w ogóle chodzi?

Wyglądał jakoś inaczej

Zanim dojechaliśmy na dworzec, byłem ugotowany i zatęskniłem za czasami, kiedy syn był mały, a wyprawa z tatusiem po wujka należała do największych przyjemności. Józek musiał przyjechać wcześniej, niż zapowiadał, bo znaleźliśmy go w poczekalni. Siedział na ławce i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądał się ludziom. Dziwny był. Dostosowałem się i bez słowa uścisnąłem mu dłoń. Mikołaj klapnął koło niego z rozmachem.

Przyjechałem po wujka bagaże – oznajmił od niechcenia, prężąc biceps.

Józek pokiwał ze zrozumieniem głową i wstał, pokazując starą walizkę, tak poobijaną, że jej tekturowa przeszłość nie dawała się ukryć. Mikołaj, przyzwyczajony do nowoczesnych kabinówek na kółkach, patrzył na zabytek z przerażeniem.

– Mam to nieść? A jak mnie ktoś znajomy zobaczy? Wujek nie mógł sobie kupić normalnej walizki na ślub kuzynki Elwiry?

– Chciałem, ale za drogo kosztowały – odparł z prostotą Józek.

– Węża wujek ma w kieszeni?

Zgromiłem syna, jednak Józek nie czuł się urażony.

– Zbierałem na prezent, to nie chciałem się rozdrabniać. Ta walizka długo mi służyła i jeszcze trochę posłuży. Mnie się podoba. Jak się wstydzisz, to sam poniosę.

Zabrałem im przedmiot sporu i poszedłem przodem, pokazując drogę do samochodu.

Teściowa zaczęła z niego szydzić

W domu czekał na Józka komitet powitalny w osobie jego siostry, a mojej teściowej. Trzymała na rękach Zuzię, która jednak na widok nowego krewnego wyrwała się i zaciekawiona podbiegła do Józka, pytając, czy przyjdzie jej poczytać. Mina starszego pana świadczyła o tym, że nieczęsto miewa do czynienia z dziećmi.

– Żyjesz sam jak borsuk, to i od ludzi odwykłeś – wygarnęła mu siostra. – Wszystko u ciebie dobrze? Dawno cię nie widziałam.

– Nie zapraszasz, to nie przyjeżdżam – mruknął prawdomównie.

Teściowa nieoczekiwanie spiekła raka jak młoda dziewczyna.

– W rodzinie zaproszenia niepotrzebne – odcięła się słabo, bez przekonania.

Józek nie słuchał jej, pochylony do Mikołaja, który coś mu po cichu klarował. Teściowa nie pozwoliła się jednak zepchnąć do narożnika.

– Pokaż garnitur, w którym wystąpisz na ślubie Elwirki, żebym potem się wstydu za ciebie nie najadła.

Józek opierał się, ale nie pytała go o pozwolenie, sama zajrzała do walizki. Wyciągnęła z niej starannie złożoną marynarkę.

– Byłeś w niej na chrzcinach Mikołaja – parsknęła śmiechem.

– No to co? Figurę mam od lat tę samą, to po co przepłacać? – bronił się Józek.

– Jutro pójdziemy po zakupy. Miałam nosa, że sprawdziłam, w co zamierzasz się ubrać.

Nie mam pieniędzy na bzdury – burknął niezadowolony Józek.

– A to co? – wyciągnęła z walizki pękatą kopertę, podobną do tej, która dostaliśmy z Aldoną z okazji ślubu.

– Nazbierałem dla młodych – sapnął, chowając z powrotem pieniądze w walizce. – Mnie wiele nie potrzeba, a im się przyda na nową drogę życia.

– A pewnie – parsknęła rozzłoszczona teściowa – A tobie przyda się nowy garnitur. I buty.

Odwożąc ją do domu, spytałem o „zbieranie” pieniędzy przez Józka.

– Obawiam się, że chce w ten sposób wynagrodzić rodzinie swój przykry charakter. Nie żyje z nami jak krewny, ale za to podrzuci czasem trochę kasy – westchnęła teściowa. – Zawsze taki był. Trzymał się na uboczu, nie miał przyjaciół, ale o rodzinę dbał. Mnie i siostrę po śmierci rodziców na ludzi wyprowadził, dawał pieniądze na naukę, potem pomógł nam urządzić się w mieście. Zginęłybyśmy, gdyby nie on. Dobry z niego człowiek, tylko trudny. Wolałabym, żeby było inaczej, ale prawda jest taka, że nie zapraszam go do siebie, bo nie mogę z nim wytrzymać. Tak się wyzłośliwia, że zawsze się pokłócimy. Dlatego umieściłam go u was. Młodsi jesteście, cierpliwości więcej macie do mojego biednego brata.

Nie mógł przestać się śmiać

Kiedy wróciłem do domu, innym okiem spojrzałem na starszego, uwięzionego w swojej samotności pana. Przełomu w myśleniu o jego charakterze dokonał jednak nie kto inny, tylko Mikołaj. To on odkrył, co jest na rzeczy. Rano w naszym domu obowiązuje specjalny protokół łazienkowy, jest ustalona kolejność, nikt nie czeka pod drzwiami. Nikt, z wyjątkiem Józka.

– Aldona, wychodź! – apelował Józek, z mocą pukając do drzwi. – Nie mogę dłużej czekać!

Drzwi się otworzyły, ukazując Aldonkę w kunsztownym makijażu. Wcześniej rozmawialiśmy o Józku, więc starała się być mimo wszystko miła.

– Chyba warto było poczekać? – zatrzepotała rzęsami. – Ładnie wyglądam?

– Wyglądasz jak zwykle, nic się nie zmieniło – usłyszała od Józka.

Świadkiem tego zdarzenia był Mikołaj, pilnujący swojej kolejki do łazienki. Jak już skończył się śmiać, przyszedł do kuchni podzielić się ze mną spostrzeżeniem.

– Józek jest niesamowity, chyba nie rozumie, co mówi. On się naprawdę zdziwił, że mama się rozzłościła. Przecież powiedział prawdę! I wiesz, tak pomyślałem… Mam w klasie kumpla z Aspergerem, on ma podobnie jak Józek. Myślisz, że coś jest z wujkiem na rzeczy?

Reklama

W ten sposób odkryliśmy, że to, co braliśmy za złośliwe walenie prawdy prosto w oczy, było w rzeczywistości odmiennością starego człowieka, który mimo ograniczeń próbował przypodobać się rodzinie w jedyny sposób, jaki jego zdaniem działał. Zbierając dla nich pieniądze. Było to tak smutne, że nawet Aldona przekonała się do wujka. Wybieramy się do niego z wizytą i prezentem, piękną nowoczesną walizką, z którą będzie mógł do nas przyjeżdżać, ilekroć poczuje się samotny.

Reklama
Reklama
Reklama