„Nie dałam cukierków na Halloween, bo to grzech. To, co zobaczyłam rano pod drzwiami, przeszło moje wyobrażenia”
„Zamarłam. Słowa dziewczynki przeszły przeze mnie jak dreszcz. Nie dlatego, że były okrutne – tylko dlatego, że brzmiały jak szczera prawda z ust dziecka”.

- Redakcja
Zawsze uważałam Halloween za jedno wielkie święto pogaństwa. Przebieranie się za potwory, czarownice i duchy? Straszenie ludzi dla zabawy? I to wszystko z uśmiechem na twarzy i reklamówką cukierków w ręku? Doprawdy, świat zwariował. Nie, dziękuję. Mnie takie rzeczy nie bawią. Naprawdę nie mam zamiaru otwierać drzwi hałasującej gromadzie dzieciaków, które krzyczą „cukierek albo psikus!” z takim zapałem, jakby to była najważniejsza rzecz w życiu. Może i im się wydaje, że to niewinna zabawa, ale dla mnie to flirtowanie ze złem.
Dlatego zasłoniłam żaluzje, zgasiłam światła w korytarzu i zaszyłam się z różańcem w dłoni, udając, że mnie nie ma. Nie dałam żadnych cukierków. Nie dlatego, że żałuję, tylko dlatego, że sumienie mi nie pozwala. Jednak tego, co zastałam rano pod drzwiami, naprawdę się nie spodziewałam...
Zamarłam
Obudziłam się bladym świtem. Zaparzyłam sobie herbatę, nałożyłam dżem na dwie kromki i usiadłam w kuchni, żeby spojrzeć przez firankę, co za pogoda. Mgła. Typowa dla końcówki października. W takich dniach czułam się dziwnie nieswojo, jakby coś wisiało w powietrzu. Po śniadaniu postanowiłam wyrzucić śmieci. Kiedy otworzyłam drzwi, poczułam coś miękkiego pod kapciem. Spojrzałam w dół... i zamarłam.
– Matko Przenajświętsza... – jęknęłam.
Na wycieraczce leżała dynia. Nie taka zwyczajna – była pocięta, z wykrzywionym uśmiechem i oczami, które przypominały łzy. To nie wszystko. Ktoś położył obok niej ręcznie zrobioną kartkę.
„Dlaczego Pani nie daje dzieciom cukierków?”.
Nie mogłam oderwać wzroku. Litery były dziecięce. Obok kartki leżała paczuszka landrynek, przewiązana sznurkiem.
– No tego jeszcze nie grali... – mruknęłam, biorąc do ręki kartkę.
Nagle zza drzwi usłyszałam znajomy głosik:
– Pani Jadwigo, my nie chcieliśmy nic złego! – to była Marysia z drugiego piętra. – Mama mówiła, że jak ktoś nie daje cukierków, to może być chory albo zmęczony, ale ja myślałam, że pani... po prostu pani nas nie lubi.
Spojrzałam na dziewczynkę.
– Ty to wszystko tu zostawiłaś?
– Ja... z Karolkiem. On się trochę bał, ale ja powiedziałam, że to ważne.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że moje zasady mogły kogoś zranić.
Spojrzała na mnie uważnie
Zaprosiłam Marysię do środka. Nie dlatego, że chciałam ją przesłuchiwać, ale… sama nie wiedziałam. Może po prostu chciałam się dowiedzieć, co dzieciom chodzi po głowie.
– Usiądź, dziecko. Herbaty chcesz?
– Tak, dziękuję. Nie powiem mamie, że byłam u pani, bo ona mówiła, że nie powinno się przeszkadzać starszym bez potrzeby.
– To dobrze, że w ogóle jeszcze ktoś o tym mówi. Teraz dzieci wchodzą, gdzie chcą, i robią, co chcą. A skąd w ogóle taki pomysł, żeby mi tę dynię zostawić?
Marysia spuściła głowę i zaczęła grzebać palcem w bucie.
– Bo pani jest zawsze taka poważna. I jak dzieci zbierają cukierki, to pani zasłania okna.
– Bo to święto nie dla mnie. To pogańskie zwyczaje. To nie są rzeczy, które cieszą Pana Boga – powiedziałam ostrożnie, ale nie wrogo.
Marysia wzruszyła ramionami.
– Przecież tylko zabawa. My się nie modlimy do diabłów ani nic. My tylko zbieramy słodycze i się śmiejemy. Nikt nie płacze. I nikt nie jest naprawdę zły. Tylko pani.
Zamarłam. Słowa dziewczynki przeszły przeze mnie jak dreszcz. Nie dlatego, że były okrutne – tylko dlatego, że brzmiały jak szczera prawda z ust dziecka.
– Ja… nie jestem zła – powiedziałam cicho, sama siebie nie poznając.
Marysia uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po herbatę.
– Wiem. Dlatego przyszłam.
Zatkało mnie
Marysia siedziała w kuchni. Niby miałam coś do zrobienia, a jednak wciąż nie mogłam oderwać myśli od tej przeklętej kartki i dyni.
– A co na to twoja mama? – zapytałam w końcu, stawiając przed dziewczynką talerzyk z kawałkiem drożdżowego ciasta.
– Mama powiedziała, że jeśli pani nie daje cukierków, to znaczy, że tak trzeba. I że nie wolno się złościć. A Karolek powiedział, że pani może być czarownicą, tylko taką starą i niewidzialną.
– Czarownicą? – parsknęłam, mimo siebie. – I co, postanowiliście mnie odczarować dynią i landrynkami?
Marysia uśmiechnęła się szeroko, buzia jej się zarumieniła.
– Trochę. I żeby pani wiedziała, że nie trzeba się smucić, nawet jeśli się nie lubi Halloween.
– A skąd wiesz, że ja jestem smutna?
– Bo pani ma oczy jak moja babcia. Jakby w środku było dużo płaczu.
Zatkało mnie. Odstawiłam filiżankę i przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie.
– Wiesz, Marysiu... Jak byłam młoda, to nie było Halloween. Była modlitwa i lampki na grobach. A teraz ludzie się cieszą i śmieją...
– Może to dlatego, że pani nigdy z nikim nie chodziła po cukierki?
– Ja? W życiu!
Marysia spojrzała na mnie z politowaniem.
– To może pani nie wie, jakie to fajne?
Patrzyłam na nią długo, nie wiedząc, co powiedzieć. Po raz pierwszy pomyślałam, że może się mylę.
Zaskoczyli mnie
Następnego dnia budziłam się z dziwnym uczuciem, jakbym spała w innym domu, nie swoim. Jakby rozmowa z Marysią wczoraj wlała do mieszkania coś nowego – coś, czego tu nie było od lat. Zaparzyłam kawę, bo dziś był ten dzień, kiedy pozwalałam sobie na jedną. Gorzka jak diabli, ale stawiała mnie na nogi. Spojrzałam przez firankę. Mgła zniknęła. Słońce przebijało się przez gołe gałęzie drzew. Zeszłam na dół. A tam – znowu coś leżało na wycieraczce. Tym razem było to… pudełko po butach.
– Co to znowu jest, do licha? – mruknęłam i podniosłam pakunek.
W środku był kawałek czarnego materiału z doszytymi kawałkami bibuły i cekinami. I kolejna kartka.
„Dla Pani Jadwigi. To peleryna. Żeby mogła pani iść z nami w przyszłym roku”.
Usiadłam na schodach. Tak po prostu. Z tą peleryną na kolanach. Karolek – ten, który jeszcze wczoraj podejrzewał mnie o czary – dziś szyje mi kostium. A ja? Ja przez całe życie stałam przy drzwiach zamkniętych na dwa zamki. Nagle zza drzwi obok wyszedł pan Zbyszek z parteru. W kapciach, z psem na smyczy.
– Dobrze się pani czuje?
– Tak… tylko… dostałam prezent – odpowiedziałam, pokazując mu pelerynę.
– A, to pewnie od moich wnuków. Karolek cały dzień coś kleił. Mówił, że musi panią przekonać, że nie wszystkie potwory są straszne.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Jednak po raz pierwszy od dawna poczułam, że chcę coś zmienić.
Coś się we mnie zmieniło
Minął tydzień. Dynia już zgniła i trafiła do bioodpadów, pelerynę złożyłam starannie i położyłam na półce w przedpokoju. Kartkę od Marysi trzymałam na lodówce przypiętą magnesem. Codziennie, kiedy robiłam herbatę, zerkałam na nią kątem oka.
– Ciekawe, czy za rok naprawdę przyjdą – mruknęłam sama do siebie.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Tak po prostu, o zwykłej godzinie, żadnego Halloween. Otworzyłam z duszą na ramieniu – przez tyle lat nikt tu nie przychodził.
– Dzień dobry – Marysia uśmiechała się od ucha do ucha, a obok niej stał Karolek z bukietem suchych liści.
– Co wy znowu…?
– To dla pani. Mama mówi, że powinniśmy dziękować ludziom, którzy są odważni. Bo pani była odważna, żeby z nami rozmawiać, choć się pani nie chciało. I nie krzyczała pani, chociaż mogła.
Karolek pociągnął nosem.
– I mama powiedziała, że za rok, jak pani będzie chciała, to może z nami chodzić po domach. I jak się pani nie będzie chciało przebierać, to wystarczy, że będzie pani mieć pelerynę.
– Albo cukierki! – dodała Marysia.
Spojrzałam na nich i nagle, zupełnie bez planu, otworzyłam szeroko drzwi.
– Wejdźcie. Mam jeszcze babkę cytrynową. I herbatki też się napijecie.
– Ale my nie chcemy przeszkadzać…
– Nie przeszkadzacie. Ja... chyba zaczęłam lubić to wasze całe Halloween.
Karolek spojrzał na Marysię z szeroko otwartymi oczami, a ona uśmiechnęła się z satysfakcją.
– A nie mówiłam?
A ja pomyślałam, że może z wiekiem nie stajemy się mądrzejsi, tylko bardziej zamknięci. I że to dzieci czasem otwierają nas bardziej niż całe kazania.
Serce mi przyspieszyło
Rok później 31 października nie zgasiłam światła w korytarzu. Ba, nawet wystawiłam na parapet świeczkę w słoiku. To już był dla mnie ogromny krok. Na stole stała miska pełna cukierków, które kupiłam specjalnie w promocji: landrynki, żelki, czekoladki. Dwa razy sprawdzałam daty ważności. Pelerynę zawiesiłam na wieszaku. Nie miałam odwagi jej założyć. Około siedemnastej usłyszałam pierwsze dzwonki. Serce mi przyspieszyło. Podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam.
– Cukierek albo psikus! – wrzasnęły chórem dzieciaki, z Marysią i Karolkiem na czele.
– Cukierek, oczywiście – podałam im miskę, a dzieci aż piszczały z radości.
– A pani nie idzie z nami? – spytał Karolek z nadzieją.
– Może za rok – odpowiedziałam. – Dziś jestem jeszcze trochę... początkująca.
– To dobrze! – powiedziała Marysia. – Bo ja już wszystkim mówiłam, że pani wcale nie jest zła. Tylko trochę... zasłonięta.
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem.
– Zasłonięta?
– No... jak okno. Jak się zasłoni zasłonę, to nic nie widać. Jak się ją rozchyli, to wpada światło.
I wtedy dotarło do mnie, że te dzieci nie przyszły tylko po cukierki. Przyszły po człowieka. Po sąsiadkę, którą chcieli włączyć do swojego świata, choć nie musieli. Zamknęłam drzwi, położyłam rękę na pelerynie i uśmiechnęłam się sama do siebie. Za rok może ją założę. Może.
Jadwiga, 79 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Odkąd kupuję w lumpeksach, zbieram same komplementy. Ale w jednej torbie znalazłam coś, czego nie powinnam była dotykać”
- „Nowa nauczycielka córki kazała dzieciom słuchać serca, nie rozumu. Nie pozwolę na szkolne eksperymenty tej paniusi”
- „Miałem 3 dzieci i żonę, którą zdradzałem latami. Myślałem, że to układ idealny, do momentu aż powiedziałem to 1 zdanie”