„Jako samotny tata w Dzień Ojca chciałem biegać z dziećmi, a nie uciekać przed komornikiem. Życie nie ma dla mnie litości”
„Bałem się przyszłości. Nie mówiłem im o długach, o komorniku, który mógł zapukać do drzwi w każdej chwili. Dzieci miały być szczęśliwe, a ja miałem być ich tarczą. Ale ile jeszcze dam radę?”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłem, że życie mnie tak przetrzepie. Każdego ranka budziłem się, zanim zadzwonił budzik, bo sen już dawno przestał mnie cieszyć. Byłem po czterdziestce, a czułem się jak stary wyleniały pies, który ledwo ciągnie łapy. Patrzyłem na sufit, słuchałem świstów wentylatora i myślałem, co dziś mnie czeka. Kiedyś byłem kimś – dobrym mechanikiem, fachowcem, który potrafił rozłożyć silnik na części, poskładać go na nowo, a potem jeszcze dodać coś od siebie. Teraz robiłem, co musiałem, żeby przynieść do domu kilka stów.
Tylko dzieci były moją jedyną radością. Oliwia, dziewięcioletnia marzycielka, rysowała anioły i koty na kartkach, a potem przyklejała je na lodówkę. Kacper, sześciolatek, chciał być jak tata – grzebał przy starym rowerze, próbował coś naprawiać, choć jego „naprawy” częściej kończyły się plamami oleju na koszuli.
Codziennie rano szykowałem im kanapki, pilnowałem, żeby ubrali się odpowiednio, a potem odprowadzałem Kacpra do przedszkola, a Oliwię do szkoły. Po drodze rozmawialiśmy o głupotach – o ulubionych bajkach, o tym, co słychać u Zosi z klasy, o tym, że koty są lepsze od psów. A potem wracałem do pustego mieszkania i siadałem na kanapie, czując ciężar dnia, który jeszcze nawet się nie zaczął. Bałem się przyszłości. Nie mówiłem im o długach, o komorniku, który mógł zapukać do drzwi w każdej chwili. Dzieci miały być szczęśliwe, a ja miałem być ich tarczą. Ale ile jeszcze dam radę?
Zabrakło mi tchu
Był zwyczajny wieczór. Wracałem z warsztatu, brudny, zmęczony, a na rękach miałem smar, który wżarł się w skórę. W kieszeni dźwięczały klucze, a w głowie kłębiły się myśli – jak odłożyć na czynsz, co ugotować dzieciakom, czy wystarczy na zeszyty dla Oliwii. Gdy wszedłem na klatkę schodową, zauważyłem w skrzynce kopertę. Serce ścisnęło mi się tak, że zabrakło tchu. Drżącymi rękami wyjąłem list i wsunąłem go pod kurtkę. Modliłem się, żeby dzieci nie zauważyły. Otworzyłem drzwi, a Kacper wybiegł do mnie z pluszowym lwem w rękach.
– Tato, tato! Zobacz, naprawiłem mu nogę! – wołał radośnie.
– Super, synku.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale głos mi się łamał. Oliwia patrzyła na mnie podejrzliwie zza stołu.
– Coś się stało? – zapytała, marszcząc brwi.
Usiadłem ciężko na krześle, koperta pulsowała w mojej kieszeni jak bomba zegarowa. Nie mogłem im powiedzieć. Nie mogłem… Chciałem być dla nich silny, a czułem się jak szmaciana lalka, którą ktoś porzucił w kałuży.
– Nic się nie stało, kochanie. Wszystko dobrze – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Noc spędziłem na kanapie, gapiąc się w ciemny sufit. Czułem się jak facet, którego życie właśnie rozjechało jak walec.
Słowa uwięzły mi w gardle
Nazajutrz poranek był inny. W mieszkaniu panowała cisza. Dzieci jeszcze spały, a ja siedziałem przy stole z kopertą w rękach, wciąż niezdolny jej otworzyć. Przesuwałem palcami po nadruku: Komornik Sądowy. Palce mi drżały, a w głowie huczało. Nagle zadzwonił telefon. Drgnąłem. Dzwoniła sąsiadka z trzeciego piętra. Podniosłem słuchawkę, ledwo powstrzymując drżenie w głosie.
– Przepraszam, że tak wcześnie… – zaczęła cicho. – Wiem, że to może dziwne, ale w naszej skrzynce leżał jakiś list… chyba do ciebie.
Zmarszczyłem brwi. List? Teraz? Przecież niczego się nie spodziewałem.
– Dziękuję. Zaraz przyjdę.
Szybko narzuciłem kurtkę i wybiegłem na korytarz. Maria czekała przy drzwiach swojego mieszkania, trzymając w dłoni białą kopertę, lekko zmiętą, ale nienaruszoną.
– Nie było na niej nadawcy – powiedziała, podając mi ją.
Otworzyłem kopertę, ręce miałem jak z waty. W środku... czekała umowa z banku. Z potwierdzeniem, że ktoś spłacił cały mój dług.
– Co to... – zacząłem, ale słowa uwięzły mi w gardle.
– Coś ważnego? – zapytała Maria, patrząc na mnie z niepokojem.
– Nie wiem... chyba tak – wymamrotałem.
Wróciłem do mieszkania, a dzieci patrzyły na mnie, czekając. Czułem, jak świat mi się wali, a jednocześnie – że ktoś właśnie położył cegłę pod jego odbudowę. Ale kto? I dlaczego?
Nie wiedziałam, kto mi pomógł
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Siedziałem w kuchni, z kubkiem zimnej kawy w dłoniach, a dzieci spały za ścianą. Wpatrywałem się w dokumenty i nie potrafiłem zrozumieć, co się właśnie stało. Kto mógł spłacić mój dług? Przecież nikt o tym nie wiedział… Pani Maria? Starsza kobieta, która sama ledwo wiązała koniec z końcem. Szef? Nie, nie mówiłem mu o kłopotach. Koledzy z pracy? Nie byliśmy aż tak blisko.
– To nie Monika – powiedziałem do siebie, bardziej dla upewnienia niż z przekonania.
Była moją byłą żoną, matką dzieci, ale od dawna nie mieliśmy kontaktu. Odeszła, zniknęła, zostawiając za sobą chaos. Nie przejęłaby się naszym losem. Nie ona. Przypomniałem sobie o teściu – stary, uparty drań, który zawsze patrzył na mnie z góry. Może to on? Ale dlaczego nie odezwałby się, nie dał znaku, nie wytknął, że bez niego byśmy przepadli? Pogrążony w myślach, nie zauważyłem, kiedy Oliwia wślizgnęła się do kuchni.
– Tato, dlaczego nie śpisz? – zapytała, ocierając oczy.
Uśmiechnąłem się blado.
– Czasem człowiek musi pomyśleć, wiesz? – odpowiedziałem cicho.
Podeszła, oparła głowę o moje ramię.
– Wszystko będzie dobrze, tato. Wiem to – powiedziała, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka.
Przytuliłem ją mocno. Tak, dla nich musiałem się trzymać. Nawet jeśli nie wiedziałem, kto stoi za tym wszystkim.
Byłem zdezorientowany
Kolejnego dnia nie wytrzymałem. Musiałem się dowiedzieć. Próbowałem w pracy skupić się na naprawach, ale śrubokręt wypadał mi z rąk, a śruby ginęły gdzieś pod nogami. W końcu rzuciłem wszystko, wytarłem ręce o szmatę i wyszedłem z warsztatu. Pojechałem do Moniki. Stała tam, rozmawiała z kimś przez telefon. Kiedy mnie zobaczyła, skrzywiła się lekko, jakby zobaczyła kogoś, kogo wolałaby unikać.
– Ktoś spłacił nasz dług. Wiesz coś o tym?
W głosie czułem drżenie, choć starałem się brzmieć spokojnie.
– Ja? A niby skąd? – prychnęła. – Myślisz, że mam złote góry?
– Nie wierzę ci. Ktoś z twojej rodziny? Ojciec? Siostra?
– Daj spokój. Może znalazłeś sponsora, co? – rzuciła złośliwie, zerkając na mnie z pogardą.
W jej głosie słyszałem kpinę, ale w oczach… coś jakby cień niepewności. Zastanawiała się, czy coś wiem, czy tylko strzelam na ślepo.
– To nie jest zabawne. Może chodzi o dzieci? Może ktoś chce nam pomóc, ale się nie ujawnia? – starałem się nie podnieść głosu, choć wewnątrz mnie gotowało się jak w garze.
– Nie wiem, ale jeśli coś dostałeś, to się ciesz. Może wreszcie życie się do ciebie uśmiechnęło – odparła, odwracając się na pięcie i odchodząc, zanim zdążyłem zadać kolejne pytania.
Zostałem tam jak ten ostatni frajer. W dłoni ściskałem klucze, aż bolały mnie palce. Nie wiedziałem nic, a czułem, że w tej historii nic nie było takie, jakim się wydawało.
Siedziałem jak sparaliżowany
Następnego dnia wieczorem telefon zadzwonił. Zaniepokojony, odłożyłem kubek z herbatą i spojrzałem na wyświetlacz. Numer nieznany. Odebrałem, choć serce waliło mi jak młot.
– Adam? – usłyszałem niski głos, cichy, spokojny, jakby nie chciał, żebym go rozpoznał.
– Tak, słucham. Kto mówi?
Przez sekundę zapanowała cisza, potem głos wrócił:
– Masz drugą szansę. Wykorzystaj ją dobrze. Nie szukaj mnie.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, połączenie zostało przerwane. Siedziałem jak sparaliżowany. Nie rozpoznawałem głosu, ale coś w nim było znajomego – jakby cień wspomnienia, którego nie potrafiłem uchwycić. Zacząłem gorączkowo myśleć – czy to był mój szef? A może ktoś z dawnych znajomych? Kto wiedział o moich długach? Następnego dnia, na zmianie w warsztacie, spróbowałem wybadać szefa.
– Szefie, wiesz… Ostatnio miałem dziwny telefon… Ktoś powiedział, że mam drugą szansę.
– Co ty znowu kombinujesz? – zaśmiał się, kręcąc głową. – Masz szczęście, że jeszcze cię tu trzymam.
Nie. To nie on. Pytałem też sąsiadkę.
– Słyszała pani coś dziwnego ostatnio? – zagadnąłem, gdy spotkałem ją na klatce schodowej.
– Ledwo słyszę i słabo widzę. Chciałabym, żeby mnie ktoś tak uratował, jak ciebie… Ale skąd niby taki cud u mnie?
Zostałem sam ze swoimi myślami, patrząc na dzieci, które beztrosko bawiły się na dywanie. Nie znałem odpowiedzi, nie wiedziałem, kto stoi za tą całą historią, ale jedno wiedziałem na pewno – dla nich muszę być silny, bez względu na wszystko.
Musiałem być silny
Wieczorem, kiedy dzieci już spały patrzyłem na rysunki Oliwii rozłożone na stole – koty, anioły, kolorowe domki. Kacper zostawił swoje zabawki na dywanie, pluszowy lew leżał z jedną nogą urwaną, jakby to on był bohaterem naszej historii. W mieszkaniu panowała cisza, taka, która potrafi z jednej strony uspokoić, a z drugiej przyprawia o dreszcze. Myślałem o tych wszystkich dniach, kiedy budziłem się z poczuciem, że jestem sam przeciwko światu. O chwilach, kiedy patrzyłem na dzieci i zastanawiałem się, co zrobię, gdy naprawdę zabraknie na chleb. Nie wiedziałem, kto spłacił mój dług. Nie wiedziałem, dlaczego ktoś wybrał właśnie mnie, by dać drugą szansę. Może to był anioł stróż w przebraniu sąsiada? Może ktoś, kto wiedział, jak bardzo walczę o rodzinę? A może po prostu kaprys losu, który tym razem zagrał w moją stronę. Wiedziałem, że nie mogłem tego zmarnować. Dostałem od życia coś, czego nie oczekiwałem, coś, co powinno mnie przytłoczyć, a jednak dodało sił. Patrzyłem na dzieci i szeptałem do siebie:
– Obiecuję… zrobię wszystko, żebyście nigdy nie musieli się bać.
Nie wiedziałem, co przyniesie jutro, ale wiedziałem, że dziś, w tej chwili, mam dla kogo walczyć. I to mi wystarczało.
Adam, 41 lat
Czytaj także:
- „Teściowa przy okazji domowych porządków, wyprała głowę mojemu mężowi. W życiu nie spodziewałam się tego, co zrobił”
- „Narzeczony przyjaciółki w końcu wyznał mi swoje uczucia. Szkoda tylko, że zwlekał z tym aż do dnia ich ślubu”
- „Bałam się swoich uczuć do narzeczonego przyjaciółki. Stałam się pionkiem w brudnej grze i teraz nikomu nie mogę ufać”