Reklama

Panią Zosię poznałam, kiedy jeszcze była sprawna i sama radziła sobie z robieniem zakupów. Chociaż pod względem wieku dzieliła nas przepaść czterdziestu lat, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ponieważ Kocia (tak pani Zosia kazała do siebie mówić) mieszkała w bloku obok, stąd często bywała u mnie gościem.

Reklama

Kocia miała niewielką emeryturę i w zasadzie wydatki na swoje codzienne życie miała wyliczone co do dziesięciu groszy. Dla mnie zguba pięciu czy dziesięciu złotych byłaby czymś niezauważalnym, dla niej mogła oznaczać, że nie zje śniadania, na które zawsze gotowała jedno jajko na miękko, do tego zjadała dwie kromki chleba, mały serek topiony i wypijała szklankę mleka. Chociaż Kocia żyła skromnie, to była pogodną kobietą. Cały czas mówiła, że nasze życie trwa zbyt krótko, żeby się smucić.

Przed sobotnim losowaniem wypełnij kupon lotto

Z czasem moja przyjaciółka miała coraz mniej siły, więc zaoferowałam, że będę przynosiła jej sprawunki razem ze swoimi. Początkowo nie chciała, jakby wstydziła się, że dowiem się, jak skromnie żyje. Żeby nie narażać staruszki na zbędny stres i codzienne wyliczanie mi czterech złotych i dwudziestu groszy, umówiłyśmy się, że Kocia będzie mi zwracać pieniądze po podliczeniu wszystkich tygodniowych zakupów. Pukałam do jej drzwi raz na dwa dni i brałam od niej listę stosownych zakupów. I tak widziałyśmy się co drugi dzień, a w niedzielę odwiedzałam ją i odbierałam dług. Wreszcie pewnego dnia uznałam, że zamiast biegać do niej na trzecie piętro po listę zakupów, wcześniej będzie do mnie dzwoniła i taką listę zapiszę sobie przez telefon.

Ponieważ pod koniec życia Kocia miewała kłopoty z pamięcią i niekiedy myliły się jej pory dnia i nocy, bywało, że dzwoniła do mnie późno, gdy kładłam się już do łóżka lub też bardzo wcześnie – bladym świtem, gdy jeszcze mogłam sobie pospać. Nie miałam o to pretensji, tylko kładłam sobie przy poduszce notesik z ołówkiem, w którym skrzętnie zapisywałam zlecane mi zakupy.

Pewnej niedzieli, gdy jak zwykle przyszłam do Koci koło dwunastej, zobaczyłam otwarte drzwi do mieszkania. W środku był lekarz, który chwilę wcześniej stwierdził zgon staruszki. Okazało się, że pół godziny temu zadzwoniła po pogotowie. Uchyliła drzwi wejściowe i poszła położyć się na tapczanie. Tam znalazł ją lekarz.

Zobacz także

Tydzień później odbył się skromny pogrzeb. Było mi smutno, że odeszła wspaniała, ciepła kobieta. Kiedyś była znana i żyła niemal w świetle reflektorów. Pod koniec życia dreptała powoli do sklepu i nikt, prócz mnie jednej, nie zwracał na nią uwagi.

Kilka dni po pogrzebie, nad ranem, zadzwonił telefon. Będąc w pół śnie, podniosłam słuchawkę. Może dlatego nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam głos Koci:

– Przepraszam, że nie oddałam długu.

– To bez znaczenia – chciałam odpowiedzieć, ale chyba tylko cicho chrapnęłam.

– Bardzo mnie to martwi, dlatego zanotuj sobie, żeby przed najbliższym losowaniem wypełnić kupon lotto. Użyj do tego numeru mojego bloku, mieszkania oraz daty urodzenia z tabliczki nagrobnej.

Zanotowałam wszystkie jej polecenia w słupku, jakbym zapisywała rzeczy do kupienia. I ponownie zasnęłam. Kiedy obudziłam się rano, spojrzałam zaskoczona na kartkę. Jak Kocia mogła do mnie dzwonić, kiedy nie żyła od tygodnia? Doszłam do wniosku, że najwyraźniej coś mi się przyśniło.

Na grobie staruszki ktoś przekręcił datę jej urodzenia

A jednak los sprawił, że tego dnia przejeżdżałam samochodem koło cmentarza, na którym pani Zosia została pochowana. Poszłam na jej grób i spisałam datę urodzenia. Chwilę później zdarzyło się, że musiałam zaparkować niedaleko kolektury. A skoro miałam już datę urodzenia i znałam pozostałe liczby… W końcu, co mi szkodzi? Dom Koci miał numer 7. Numer mieszkania to 16. Data urodzenia Koci to 30.12.1932, czyli 30, 12, 19, 32. I takie numery wypisałam na kuponie lotto.

Następnego dnia, gdy przechodziłam koło bloku Koci, zaczepiła mnie dozorczyni. Od niej dowiedziałam się, że na grobie staruszki ktoś przekręcił datę jej urodzenia z 1931 na 1932 rok.

– Że też ludzie mają wszystko, za przeproszeniem, w tyle – narzekała gospodyni. – Jedynka czy dwójka, kogo to dziś obchodzi? A to w końcu ważna sprawa. Nie mam racji?

Nie sprawdziłam wyników losowania. Uznałam, sen, który w dodatku i tak podpowiedział fałszywe numery, był przywidzeniem.

A jednak liczby okazały się prawdziwe. Przypadkowo zobaczyłam je w gazecie i skojarzyłam z wykreślonymi cyframi. Trafiłam piątkę i wygrałam cztery tysiące pięćset złotych – sto razy tyle co suma, którą przyjaciółka była mi winna, czterdzieści pięć złotych. Ostatnia cyfra była „31”, gdy ja wpisałam „32”.

Reklama

Mogłam trafić szóstkę, ale Kocia zawsze była skrupulatna w swoich rozliczeniach i oddawała tyle, ile mi się należało!

Reklama
Reklama
Reklama