Reklama

Nie jestem zazdrosna o syna. Już dawno przestałam być dla niego numerem jeden, zresztą chyba nigdy nie byłam. Jedno muszę przyznać – źle się czuję w jego domu. Tak po prostu. Jakby mi ktoś nalepił na czoło karteczkę „proszę nie dotykać, eksponat muzealny”. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że udajemy, jakby wszystko było w porządku. Jakbyśmy się lubili. Mój syn zawsze był cichy, zamknięty w sobie. Odkąd ożenił się z Beatą, mam wrażenie, że się jeszcze bardziej wycofał. Ona za to nadrabia za dwóch.

Uśmiechnęłam się krzywo

– Mamo, Beata zrobiła listę dań na Wigilię. Będzie barszcz z uszkami, karp po żydowsku, pierogi, sernik... Wpadniesz, prawda? – zapytał mnie Paweł przez telefon.

Zamieszałam herbatę i spojrzałam w okno. Śnieg sypał leniwie, jakby nie miał w sobie żadnego zapału.

– Zobaczymy, synku – powiedziałam cicho. – Jeszcze nie wiem.

Ale to Wigilia... – zawahał się. – Rodzina powinna być razem.

Rodzina. Ciekawe. Czy ja tam jeszcze należę do rodziny?

– Beata będzie się cieszyć. Mówi, że w tym roku upiecze ten twój ulubiony sernik z rodzynkami.

Uśmiechnęłam się krzywo.

Taki, co zawsze smakuje jak wata?

– Mamo! – zaśmiał się nerwowo. – Ona się stara.

Wiedziałam. Stara się, żeby wszystko wyglądało idealnie na zdjęciach. Żeby dzieci nie pobrudziły obrusu. Żeby choinka była „w klimacie”. Żeby nikt nie powiedział „przepraszam” za głośno.

Prześlę ci plan stołu – rzucił jeszcze. – Beata mówiła, że usiądziesz między ciocią Zosią a dziadkiem Romkiem, to będzie miło.

Zamarłam.

– To znaczy... ty nie siadasz obok mnie?

– Beata chciała, żebyśmy z dziećmi byli razem... żeby zdjęcia wyszły ładnie. Na pamiątkę.

– To ja chyba w tym roku jednak zostanę w domu. Przejrzę książki, zrobię sobie kompot z suszu. Dziękuję za zaproszenie.

Zamilkł na chwilę.

– Rozumiem. Jak chcesz.

Odłożyłam telefon i nalałam sobie herbaty. Z imbirem. Nikt mi nie powie, że nie pasuje do świąt.

Chciała mnie przekonać

Dwa dni później zadzwoniła Beata.

– Mamo, Paweł mówił, że się wahasz z Wigilią. Chcemy cię u nas! Dzieciaki się już cieszą, Franek nawet zapytał, czy babcia znów przeczyta im „Opowieść wigilijną”.

– Kochanie, przeczytaj mu sama. Masz miły głos – odpowiedziałam spokojnie, siadając na kanapie.

Ale to nie to samo. Poza tym… – zawahała się – Paweł mówił, że coś ci nie pasowało w zeszłym roku. Może usiądziesz gdzie indziej? Nie przy dziadku Romku?

Nie o to chodzi – westchnęłam.

– A o co?

– O nic, Beato. Naprawdę nic wielkiego. Po prostu wolę spędzić wieczór spokojnie, bez pośpiechu i tego całego przedstawienia.

– Przedstawienia? – jej ton nagle się zaostrzył.

– Takiego, w którym nikt nie może rozlać barszczu, dzieci siedzą sztywno przy stole, a karp ma pasować do serwetek.

– Mamo! Przesadzasz! Staram się, żeby było ładnie! Chyba nie ma w tym nic złego?

– Nie ma. Tylko wiesz, kiedy ostatni raz ktoś mnie zapytał, jak się czuję?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Wiesz co – powiedziała po chwili – może i jestem trochę spięta, ale chcę, żeby było porządnie. A ty… nie przychodzisz, bo co? Bo nie możesz ubrać się na czarno?

– Właśnie – uśmiechnęłam się pod nosem – czarny pasuje do nastroju.

– Trudno. Przekażę dzieciom, że nie przyjdziesz. Wiedz, że będzie nam smutno.

– Wątpię.

Rozłączyłam się. W tle wciąż słychać było kolędę z radia.

Zacisnęłam usta

Telefon zadzwonił w Wigilię o 11:27. Wiedziałam, że to Paweł, zanim jeszcze spojrzałam na wyświetlacz.

– Mamo… naprawdę nie przyjedziesz? – spytał bez przywitania.

W tle słyszałam trzask talerzy i dziecięce piski.

– Naprawdę – odparłam, odkładając książkę. – Powiedziałam przecież.

– Beata upiekła te ciasteczka z orzechami, które lubisz. A Franek narysował ci laurkę. Serduszko i bombki. Czeka, żeby ci wręczyć.

Zacisnęłam usta. Ten dzieciak potrafił trafić mnie prosto w serce.

Jestem wzruszona. Przechowaj dla mnie tę laurkę, dobrze?

– Ale… – zawahał się – może chociaż na chwilę wpadniesz? Tylko złożysz życzenia, przełamiemy się opłatkiem. Nie musisz siadać do kolacji, nie musisz nawet zdejmować płaszcza.

Popatrzyłam na choinkę. Moja była skromna, ale pachniała lasem. Migotała cicho w kącie pokoju.

A Beata wie, że dzwonisz?

– Nie. To nie jej sprawa. Ty jesteś moją mamą.

Zamilkłam. Przez moment nie wiedziałam, co powiedzieć. Ten jego ton… jak kiedyś, gdy był mały i prosił, żebym jeszcze raz przeczytała mu bajkę przed snem.

– Nie dziś. Przyjadę po świętach. Tak po prostu. Bez serników, bez planu stołu. Tylko na herbatę. Co ty na to?

Po drugiej stronie słyszałam, jak wypuszcza powietrze.

– Dobrze. Będę czekał.

– I powiedz Frankowi, że laurka będzie miała honorowe miejsce na mojej półce.

Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po kolejną książkę. Wieczór zapowiadał się spokojnie. Tak jak lubię.

Doceniłam jej cięty język

Po świętach zapukałam do drzwi syna. Otworzyła Beata.

– O, mamo... Wejdź – powiedziała z zaskoczeniem, ale szybko się opanowała, po czym odwróciła się na pięcie i weszła do kuchni.

Paweł pojawił się chwilę później, z kubkiem kawy w dłoni.

– Mamo. Jak dobrze, że jesteś. Franek! Babcia przyszła!

Zbiegł z góry jak burza.

– Babciu! Masz moją laurkę?

– Oczywiście – uśmiechnęłam się. – Postawiłam ją obok zegarka. Bardzo mi się podoba.

– A wiesz, że ja sam wymyśliłem bombkę w kształcie serca?

– No popatrz, geniusz rośnie – pogłaskałam go po głowie.

W tym momencie Beata wróciła z kuchni, z niezadowoloną miną.

– Rozmawialiśmy o tym. Mówiłeś, że mama nie chce już przyjeżdżać. A teraz nagle herbata?

– Bo zmieniła zdanie – rzucił spokojnie.

– Mamo, wszystko musisz komplikować? – zwróciła się do mnie.

– Nie. Po prostu nie chcę już udawać – odpowiedziałam. – Przyszłam pogadać. Bez Wigilii, bez stresu.

Spojrzała na mnie, potem na Pawła. Odetchnęła.

– Dobra. Herbata będzie za chwilę. Jak źle powiesz o moim serniku, wychodzisz.

Zaśmiałam się pierwszy raz od dawna.

– Umowa stoi.

Nawiązałam z nią wspólny język

Siedziałyśmy z Beatą przy kuchennym stole. Herbata parowała w kubkach, a dzieci rozsiadły się z grami planszowymi w salonie. Paweł co chwilę zerkał na mnie z niepokojem.

– Możesz się nie krzywić, to tylko herbata, nie trucizna – powiedziała, nalewając mi z czajnika.

– U ciebie wszystko takie… kontrolowane – odparłam. – Jakbyś codziennie zdawała egzamin.

– Może i tak – przyznała. – Tylko wiesz, jak to jest. Chcę, żeby wszystko wyglądało dobrze. Żeby nikt nie powiedział, że coś zrobiłam coś źle.

– I dlatego na Wigilii dla każdego osobna kartka z imieniem?

Wzruszyła ramionami.

– Lubię porządek. Chaos mnie przeraża.

Popatrzyłam na nią z troską.

– Wiesz, że czuję się tu niepotrzebna? Jak mebel, który przestawia się, żeby nie psuł kompozycji.

Westchnęła.

– A ja się czuję oceniana. Jakbyś patrzyła tylko, co robię źle. Nawet jak chcę cię ugościć, to znajdziesz coś, czego nie lubisz.

Zamilkłyśmy. Tylko dzieci śmiały się gdzieś w tle.

– Nie musimy się lubić – powiedziałam w końcu. – Ale możemy się nie okłamywać.

– To znaczy?

– Że nie musisz mi udawać córki, a ja nie muszę być twoją idealną teściową. Możemy po prostu pić herbatę i nie być dla siebie nieznośne.

Beata spojrzała na mnie, potem się uśmiechnęła – pierwszy raz naprawdę.

– Chyba właśnie wypiłaś najważniejszą herbatę w tym domu.

– Bez uszek, bez karpia, ale z sensem.

Z kuchni dobiegł głos Franka:

– Babciu, chcesz zagrać w „Grzybobranie”?

– Idę, skarbie. I uprzedzam – jestem mistrzynią!

Miałam mieszane uczucia

Wyszłam od nich, kiedy na dworze robiło się już ciemno. Ulica była pusta, lekki śnieg sypał jak w filmach. Szłam powoli, z rękami w kieszeniach płaszcza. Nie czułam radości ani żalu. Coś pomiędzy. W domu zapaliłam lampkę przy fotelu i usiadłam z książką, ale tym razem nie otworzyłam jej od razu. Myślałam o Beacie. O tym, jak schowała swoją dumę. I o sobie – jak ciężko mi było powiedzieć, że czuję się niechciana. Nie, nie zostanę fanką jej sernika. A mimo to coś się między nami zmieniło. I dobrze. Gdy tak rozmyślałam, w pewnym momencie zawibrował telefon.

„Dziękuję, mamo. Franek nie może się doczekać kolejnej partii. Beata też powiedziała, że było dobrze. Może następnym razem jednak zostaniesz dłużej?”.

Uśmiechnęłam się. Odłożyłam telefon i w końcu otworzyłam książkę. Zanim zaczęłam czytać, powiedziałam do siebie cicho:

Może za rok. Może.

Wolę spędzić Wigilię z książką niż z synową, ale może za rok nie będę miała takiego dylematu. Może wystarczy, że będziemy przy sobie bez udawania. Tego sobie życzę na następne święta.

Krystyna, 77 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama