„Nie kupiłam wnukom prezentów, bo nie miałam pieniędzy. Wtedy mój syn powiedział 1 zdanie, którego nigdy nie zapomnę”
„Wzięłam głęboki oddech i odstawiłam filiżankę na stół, żeby nie zobaczyli, że się trzęsę. Zawsze się pilnowałam. Musiałam być silna, uśmiechnięta, niezależna. Nawet kiedy w portfelu zostało siedem złotych i bilet miesięczny”.

- Redakcja
W tym roku wyjątkowo długo zwlekałam z kupnem prezentów świątecznych. Nie z powodu lenistwa ani braku pomysłów – choć to byłoby najłatwiejsze wytłumaczenie. Po prostu, jak co roku, miałam wielką ochotę coś dzieciakom sprawić, ale kiedy spojrzałam na wyciąg z konta, to nawet moja ulubiona kawa w promocji wydawała się luksusem nie do osiągnięcia. Emerytura coraz częściej wystarczała tylko na czynsz, leki i trochę jedzenia. Gdy coś się zepsuło, coś podrożało – i cały domowy budżet sypał się jak domek z kart. Niby człowiek był przygotowany, że starość nie będzie bajką, ale czasem jednak bolało bardziej niż zwykle.
Przez kilka tygodni pocieszałam się myślą, że może jakoś się uda. Może trafi się dodatkowe zlecenie na szydełkowe serwetki, może sąsiadka poprosi o pomoc w opiece nad wnuczką, może... No właśnie. Może. Tylko że święta nadeszły, a ja siedziałam przy kuchennym stole z pustym portfelem i wyrzutami sumienia. Wiedziałam, że muszę powiedzieć dzieciom prawdę. Że w tym roku nie będzie ode mnie prezentów dla wnuków. I wiedziałam, że to nie dzieci będą mieć z tym problem, tylko ja.
Zrobiło mi się gorąco
Kiedy przyjechałam do syna na herbatę, synowa krzątała się w kuchni, a dzieci biegały po salonie z głośnym śmiechem. W całym domu pachniało piernikiem i mandarynkami. Idealna świąteczna scenka z reklamy – tylko ja jakoś do niej nie pasowałam.
– Mamo, usiądź, zaraz przyniosę ci herbatę z maliną, dobrze? – zawołała synowa z kuchni.
– Może być sama woda – odpowiedziałam, ale chyba mnie nie usłyszała.
Syn siedział przy stole i przeglądał katalog z zabawkami. Na widok mnie podniósł wzrok i się uśmiechnął.
– No, jak tam, mama? Zakupy świąteczne zrobione?
Uśmiechnęłam się krzywo.
– A gdzie tam. Jeszcze nie miałam kiedy.
– No co ty? Przecież zawsze byłaś pierwsza z prezentami, jeszcze zanim grudzień się na dobre zaczął.
Westchnęłam, poprawiając pasek od torebki na ramieniu.
– W tym roku… w tym roku nie będzie prezentów ode mnie. Przykro mi, ale nie dam rady. Nie starczyło mi pieniędzy. Musiałam zapłacić za ogrzewanie i leki, a potem już nic nie zostało.
Zapadła cisza. Syn wpatrywał się we mnie przez chwilę bez słowa. Zrobiło mi się gorąco.
– Przecież dzieci nie muszą mieć ode mnie prezentów – dodałam szybko. – Dla nich to i tak pewnie drobiazg.
Wtedy powiedział to zdanie.
– Mamo, one nie potrzebują twoich prezentów. One potrzebują babci.
Poczułam, jak coś mi się zaciska w gardle. Jego oczy były poważne i spokojne.
– A ja myślałam, że cię zawiodłam.
Byłam poruszona
Przez chwilę oboje milczeliśmy. W tle dzieci dalej się bawiły, ale jakby ciszej, jakby też czuły, że coś ważnego wydarzyło się przy tym kuchennym stole.
– Mamo, ty chyba naprawdę nie masz pojęcia, ile dla nas znaczysz – odezwał się w końcu syn. – Co roku harowałaś, żeby każdy coś znalazł pod choinką. Nawet jak byłaś po operacji, to przywlokłaś się do nas z torbą pełną upominków. Ty myślisz, że dzieci oczekują tylko prezentów?
– A nie? – wzruszyłam ramionami. – Mała raz się popłakała, jak dostała skarpetki, bo „to nie prezent”.
– Tak, ale pamiętają co innego. Jak usiadłaś z nimi na podłodze i uczyłaś robić papierowe łańcuchy. Jak śpiewałaś kolędy i robiłaś ten swój kompot z suszu, który tylko ty potrafisz nie przypalić.
– No, tak, kompot mistrzostwo świata – odezwała się z kuchni synowa, z tym swoim ciepłym uśmiechem.
– I pamiętasz, jak w zeszłym roku budowałaś z młodym zamek ze śniegu? W tym roku też pytał, czy przyjdziesz wcześniej, żeby znów się z nim pobawić, zanim Wigilia się zacznie.
– Naprawdę?
– No przecież nie zmyślam – roześmiał się. – Mamo, dzieci mają prezentów po uszy. Dają im je z każdej strony. Babci się nie da kupić. A babcia, która siada z nimi na dywanie, to jest prezent, którego się nie zapomina.
Poczułam, że palce drżą mi na filiżance. A ja chciałam ich tylko nie zawieść.
Nie wiedziałam, co powiedzieć
Wzięłam głęboki oddech i odstawiłam filiżankę na stół, żeby nie zobaczyli, że się trzęsę. Zawsze się pilnowałam. Musiałam być silna, uśmiechnięta, niezależna. Nawet kiedy w portfelu zostało siedem złotych i bilet miesięczny.
– Nie chciałam was obciążać – powiedziałam cicho. – Przecież macie swoje wydatki. Dzieci, kredyt, życie. Ja już się nie liczę.
– Mamo… – Syn pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jak możesz tak mówić?
– Normalnie. Kiedy co miesiąc kombinujesz, czy lepiej kupić chleb, czy masło, to takie rzeczy przychodzą do głowy. Zrobiłam się zbędna. Jak stara szafa, co stoi w kącie i tylko kurz zbiera.
– Mamo, przestań… – jęknął. – Zbędna? Ty, która przez całe życie trzymałaś nas wszystkich kupy, kiedy ojciec zniknął bez słowa?
Zadrżałam.
– Myślałam, że nie pamiętasz – mruknęłam.
– Pamiętam aż za dobrze. Pamiętam, jak kładłaś nas spać i mówiłaś, że tata pojechał po śrubki, żebyśmy się nie bali, że znowu przehulał wypłatę. Pamiętam, jak udawałaś, że wszystko gra, a przecież świat ci się walił.
– Bo nie chciałam, żebyście się bali. Byliście mali.
– I właśnie dlatego teraz my nie chcemy, żebyś ty się bała. Mamo, ty już nic nie musisz udawać. Możesz po prostu być. Przyjeżdżaj do nas, odpoczywaj. I daj się wreszcie trochę… porozpieszczać.
Zamiast odpowiedzi tylko skinęłam głową.
Czułam coś dziwnego
Jeszcze tego samego wieczoru, gdy wróciłam do siebie, postawiłam czajnik na gaz i usiadłam na fotelu pod kocem. Byłam zmęczona rozmową, ale w środku czułam coś dziwnego – coś jak ciepło, które od dawna się we mnie nie odzywało. Telefon zadzwonił po dziewiątej.
– Halo?
– Babciu? – usłyszałam głos wnuczki. – Mama mówiła, że nie będzie prezentów, bo nie masz pieniędzy?
– Kochanie… To nie tak. Po prostu w tym roku wszystko jakoś szybciej się rozeszło.
– Ale ty wiesz, że ja nie potrzebuję żadnych rzeczy? – przerwała mi. – Ja chcę, żebyś przyszła do nas wcześnie i zrobiła ten teatrzyk z rękami!
– Lisek… – zaśmiałam się.
– No właśnie! I to się liczy.
– Możemy. Nawet zrobimy nowe przedstawienie.
– Super! Tylko nie zapomnij czapki z pomponem!
– Dobrze, skarbie.
Gdy odłożyłam słuchawkę, wiedziałam już, że wszystko, co uważałam za porażkę, było tylko w mojej głowie.
Czułam się kochana
W Wigilię przyszłam do nich wcześniej. Zamiast torby z prezentami miałam tylko mały plecak.
– Babciu! Masz czapkę?!
– A jakże.
– Zaczynamy teatrzyk!
– Wyglądasz jak ambasadorka dziecięcej radości – rzucił syn.
– Raczej jak błazen.
Bolały mnie plecy, ale nie czułam zmęczenia.
– Babciu, wiesz co? Ty jesteś najlepszym prezentem.
Przytuliłam go mocniej. Wieczorem siedzieliśmy przy stole w trójkę.
– Wiesz, mamo – zaczął syn – ja się cieszę, że nie przyniosłaś prezentów.
– Ciekawe podejście.
– Teraz po prostu byłaś.
– I twoje pierniczki wygrały z sernikiem – dodała synowa.
– Miłość i frustracja – odparłam.
– Obiecaj, że nie będziesz myśleć, że jesteś ciężarem.
– Nie obiecam.
– No i dobrze. Jesteś naszą mamą. I naszym prezentem.
Wstałam i powiedziałam z przekąsem:
– To mnie teraz dobrze zapakujcie.
Barbara, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zamiast prezentu, dostałam pod choinkę rozczarowanie. Odkryłam kłamstwa męża, bo chciałam puścić kolędy z jego telefonu”
- „Moje synowe są puste jak bombki choinkowe. Tylko czekają, aż trafię do przytułku, by przejąć mój majątek”
- „Mój były nie pamiętał o dziecku nawet w Wigilię, ale może to i dobrze. Ułatwił mi życie”