„Nie liczyłam się zupełnie z kosztami za komunię córki. Kredyt za drona, limuzynę i salę będziemy spłacać latami”
„Dzień uroczystości był jak sen. Lena wyglądała jak anioł. Anioł za dwa tysiące w tiulach, brokacie i kryształkach, ale kto by liczył. Przed kościół podjechała biała limuzyna z migającymi światłami i kierowcą w czapce”.

- Redakcja
Zawsze miałam tę słabość, że wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, żeby nikt nie pomyślał, że nam gorzej się wiedzie. Że jesteśmy z tych, co „po taniości”, „byle było”. Moja córka miała mieć dzień Pierwszej Komunii jak z bajki. Albo lepiej – jak z filmu. A dokładnie z hollywoodzkiego planu zdjęciowego.
– Zobaczysz, wszyscy będą mówić tylko o Lenie – powiedziałam Robertowi tydzień przed Komunią, przyklejając do tablicy korkowej rozpisany co do minuty harmonogram dnia. – Będzie limuzyna, dron, sesja zdjęciowa z kucykami, dmuchany zamek, kelnerzy w rękawiczkach, menu degustacyjne… No i suknia z kryształkami Svarovskiego!
Robert spojrzał na mnie zmęczonym spojrzeniem, które ostatnio widywałam coraz częściej.
– Tylko jak to spłacimy?
– Nie teraz, błagam cię. To ma być jej dzień. Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży.
Nie powiedziałam mu wtedy, że już „jakoś się ułożyło”. Bo kredyt gotówkowy wzięłam trzy dni wcześniej, w tajemnicy, na moją pensję. Na dziesięć lat. Ale co tam – przecież dziecko ma Komunię tylko raz w życiu.
Dzień uroczystości był jak sen. Lena wyglądała jak anioł. Anioł za dwa tysiące w tiulach, brokacie i kryształkach, ale kto by liczył. Przed kościół podjechała biała limuzyna z migającymi światłami i kierowcą w czapce. Z tyłu leciały bańki mydlane z bańkomatu, a nad nami krążył dron. Goście byli zachwyceni. Nawet teściowa, która na co dzień wygląda, jakby właśnie zjadła cytrynę, uśmiechała się sztywno, ale aprobująco.
Wszystkim się podobało
W restauracji dzieci dostawały indywidualne zestawy menu, a moja matka, która pół życia wypominała mi, że się wywyższam, mruknęła pod nosem:
– No, nie powiem, rozmachem was poniosło.
Ja tylko uśmiechnęłam się delikatnie. Rozmachem? Raczej desperacją. Ale wtedy, tego dnia, gdy wszyscy bili brawo, a Lena tuliła mnie mocno i szeptała: „Mamo, to był najpiękniejszy dzień w moim życiu!”, pomyślałam, że było warto.
W niedzielę wieczorem, gdy ostatni goście zniknęli za furtką, a biała limuzyna odjechała cicho jak duch, usiadłam w kuchni i patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo. Stopy bolały mnie jak po całonocnym tańcu, makijaż zdążył się rozmazać, a włosy przypominały bardziej siano niż fryzurę, ale serce miałam pełne. Lena już spała, przytulona do nowej lalki, w swojej nowej pościeli z brokatowymi gwiazdkami, którą dostała od ciotki z Londynu. Robert oparł się o framugę drzwi.
– Ładnie było, prawda? – zapytałam cicho.
– Było – odpowiedział i zamilkł na dłuższą chwilę. – Ale teraz trzeba będzie to wszystko posprzątać. Nie tylko tu.
Coś się zepsuło
Tydzień później zobaczyłam w kuchni na stole stos nieotwartych kopert. Wśród nich jedna z banku. Moje nazwisko. Wiedziałam, co to jest. Potwierdzenie przelewu, harmonogram spłat. Zadrżałam. Schowałam to na dno szuflady.
Robert zszedł chwilę później. Był spięty, nawet nie spojrzał mi w oczy, tylko nalał sobie kawy i mruknął:
– Musimy pogadać. O pieniądzach.
– Teraz? – zapytałam, a w głowie miałam jeszcze echo dziecięcych śmiechów i błysk flesza aparatu.
– Właśnie teraz. Bo inaczej się uduszę.
Zamilkłam. Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że nie będzie to rozmowa o tym, jak świetnie się wszystko udało. I rzeczywiście – zaczęło się od wyliczeń. Wymieniał koszty restauracji, fotografa, sukienki, animacji dla dzieci, drona. Mówił o tym takim głosem, jakby recytował listę grzechów.
– Myśmy chyba przesadzili, Kinga. A raczej ty – dodał.
– Przepraszam, że chciałam, żeby nasza córka miała piękny dzień! – odpowiedziałam zbyt głośno.
– Ale za jaką cenę?
Był wściekły
Zamilkłam. I wtedy usłyszałam coś, co mnie zupełnie rozbroiło.
– Dlaczego mama płacze po nocach? – zapytała Lena, stojąc w drzwiach, z mokrym jeszcze od snu policzkiem.
Zamarłam. Robert też. Nie odezwał się ani słowem. Podbiegłam do córki, przyklękłam i przytuliłam ją mocno.
– Bo czasem mamusie też są zmęczone, kochanie – powiedziałam, głaszcząc ją po włosach. – Ale to nic takiego. Śpij jeszcze trochę.
Pocałowała mnie w policzek i poszła do swojego pokoju. A ja zostałam, z Robertem obok, który nie potrafił już powiedzieć nic więcej. Wiedziałam wtedy, że bajka się skończyła. Zostały tylko rachunki.
Z dnia na dzień Robert robił się coraz bardziej nieobecny. Jadł w milczeniu, wpatrywał się w telefon, czasem wychodził wieczorami bez słowa i wracał późno, czasem w ogóle nie wracał.
Miał do mnie żal
Pytałam, dokąd chodzi, mówił, że musi odreagować, że się dusi. Znikał na całe popołudnia, czasem wracał wkurzony, innym razem zamykał się w łazience i nie wychodził przez pół godziny.
Pewnej soboty, gdy Lena malowała farbami przy kuchennym stole, przyszedł po cichu, jakby chciał się przemknąć niezauważony.
– Ty to wszystko wymyśliłaś! Ty chciałaś tego cyrku! – krzyknął nagle, jakby nosił to w sobie od tygodni.
– Bo chciałam, żeby nasza córka miała coś wyjątkowego! A ty co zrobiłeś? Uciekasz! – rzuciłam, a ręce mi się trzęsły.
– Bo nie da się tu oddychać. Zadławiłaś nas tym snem!
Wyszedł, trzasnął drzwiami. Nie wracał przez trzy dni. Telefon milczał. Zostałam sama z dzieckiem, które nic nie rozumiało, i długami, których nie miałam siły przeliczać. Złapałam się na tym, że rozmawiam z katalogami mebli, żeby nie zwariować. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej.
Tamtego wieczoru włączyłam komputer tylko po to, żeby sprawdzić pogodę. Ale otworzył się folder ze zdjęciami z komunii. Lena z uśmiechem sięgająca po tort, Lena w limuzynie, Lena pod krzyżem, Lena w objęciach babci. Kliknęłam jedno, potem drugie, potem wszystkie. I nagle poczułam się jak reżyser taniego filmu. Wszystko było wyreżyserowane – suknia, emocje, nawet ta radość. Tylko nie nasze życie.
Żałowałam tej decyzji
Wrzuciłam do galerię na Facebooka, podpisałam ją krótko: „Było warto?” i zamknęłam komputer. Po godzinie miałam kilkadziesiąt reakcji. Komentarze posypały się jak z worka – „cudownie”, „pięknie”, „marzenie każdej mamy”. Ale były też pytania. Jedno z nich – od mojej matki. „Kinga, wszystko dobrze? Co to za wpis?”. Zadzwoniła tego samego wieczoru. A za nią siostra, potem koleżanka z pracy.
– Nie, mamo, nie wszystko dobrze. Ale przynajmniej Lena miała swój dzień – powiedziałam i poczułam, że łzy znów zaczynają cisnąć się do oczu.
Wszyscy pytali, nikt nie słuchał. Każdy miał radę. Ale nikt nie zapytał, jak ja się czuję. Czułam się wtedy bardziej sama niż kiedykolwiek wcześniej.
Kinga, 37 lat
Czytaj także:
- „Z naiwności straciłem oszczędności życia, ale nie to było najgorsze. Palce maczał w tym ktoś, kogo doskonale znałem”
- „Mąż miał przyjechać z Norwegii na pierwszą komunię syna. Po tym, co zrobił, może już nigdy nie wracać do Polski”
- „Sąsiad zza płotu poruszył najczulsze struny w moim sercu. Po 60-tce znudziło mi się parzenie herbatki dla męża”