„Musiałam szybko dorosnąć, by zająć się mamą i braćmi. Z czasem los wynagrodził mi wszystko z nawiązką”
„Zawsze byłam życiową optymistką. Nawet jeśli coś nie układało się po mojej myśli, próbowałam odnaleźć w tym jakieś plusy. To, co spotkało mnie tuż przed maturą, zmieniło mnie, ale też dało niezwykłą siłę”.
- Zuzanna, 26 lat
Czasem życie toczy się inaczej, niż sobie planujemy. Tak było z moim. Wkroczyłam w dorosłość z głową pełną marzeń i planów. Uczyłam się dobrze, chciałam studiować pedagogikę. Lubiłam pracę z dziećmi, miałam zresztą dwoje sporo młodszego rodzeństwa, którym pomagałam się zajmować. Dzieciństwo wspominam cudownie. Atmosfera w rodzinie była ciepła i serdeczna. Miałam kochających rodziców, z którymi mogłam porozmawiać o wszystkim. Wydawało mi się, że świat jest piękny…
Mój ojciec nigdy na nic nie chorował. I nie palił papierosów. Skąd więc wziął się u niego guz w prawym płucu i to takiej wielkości, że nic już się nie dało zrobić? Przerzuty miał wszędzie. A najpierw wyglądało to na zwykłe zapalenie płuc. Do końca wierzyliśmy, że tato z tego wyjdzie. Że nic złego stać się nie może. I że niekiedy cuda się zdarzają. Jego odejście było prawdziwym ciosem. Stało się to dokładnie dzień po ogłoszeniu wyników matur. Zdałam bardzo dobrze, wychowawczyni gratulowała mi i życzyła powodzenia na studiach.
– Dostaniesz się bez trudu, tego jestem pewna. Będziesz świetnym pedagogiem – mówiła.
Nie zostałam pedagogiem, nie skończyłam studiów
Zostałam w domu, by pomóc mamie opiekować się braćmi. Po śmierci ojca była tak zagubiona, że nie wyobrażałam sobie, bym mogła ją w tej sytuacji zostawić.
– Ale przecież chciałaś studiować – oponowała mama.
– Zdążę, nie muszę od razu. Jeśli jeszcze mnie zabraknie, nie poradzisz sobie.
Nie wiem, skąd wzięłam siły do walki o naszą rodzinę. O radosne – mimo wszystko – dzieciństwo Maćka i Piotrusia. O godne życie. O pieniądze na to życie. Maciek i Piotruś dostali rentę po tacie. Maciek był w pierwszej, Piotruś w drugiej klasie. Obaj rozumieli niewiele. Brakowało im taty, z którym jeździli rowerami, na rolkach czy hulajnodze. Często grali razem w piłkę. Czasem tata zabierał ich na mecze na prawdziwy stadion. Wraz z jego odejściem wszystko się urwało. Zanim ja otrząsnęłam się na tyle, żeby choć w części zastąpić im ojca, minęło trochę czasu.
Najpierw musieliśmy podjąć ważne decyzje. Zaczęłam się rozglądać się za innym mieszkaniem. Mama początkowo nie chciała o tym słyszeć, powiedziała, że mam jej zostawić chociaż wspomnienia.
– Mamo, zrozum, musimy żyć dalej. Nie utrzymamy tego domu, choćbym nawet znalazła stałą pracę – przekonywałam ją.
Zrobiłam też dokładne wyliczenie, ile potrzebowalibyśmy na życie, ile na rachunki i inne wydatki. Mama była zdumiona i przerażona. Pracowała tylko na część etatu, naszym głównym żywicielem rodziny był przecież zawsze tato. Zaczęłam gorączkowo szukać pracy. Latem było łatwo, gdyż wielu pracodawców szukało pracowników sezonowych. Potem udało mi się dostać posadę kasjerki w nowo otwartym markecie. Zarobki nie były rewelacyjne, ale gdy zsumowałyśmy nasze pensje i renty chłopców, nie było tak źle.
Udało nam się sprzedać, a właściwie zamienić z dopłatą nasz dom na mieszkanie w bloku. Mama przez kilka dni płakała jak po pogrzebie, w końcu przywykła. Sama nie wiem, skąd wzięłam tyle siły, by się wszystkim zająć. Mama kompletnie sobie nie radziła. Potrafiła godzinami siedzieć w fotelu
i patrzeć w jedno miejsce. Namówiłam ją na spotkanie z psychologiem i na szczęście po kilku spotkaniach poprawiło się. Nadal jednak musiałam nad wszystkim czuwać.
Nie miałam czasu na miłości
Czasu dla siebie miałam niewiele. Z zazdrością spoglądałam na koleżanki, które przyjeżdżały na weekendy ze studiów do domu. Moje weekendy wyglądały jednakowo – nadrabianie zaległości z całego tygodnia. Sprzątanie, prasowanie, odrabianie lekcji z braćmi, czytanie im lektur, wspólna zabawa.
Bardzo szybko musiałam dorosnąć. Niestety, musiałam też zapomnieć o miłości. Rafał, z którym chodziłam w liceum, poszedł na studia, przyjeżdżał bardzo rzadko, a ja zazwyczaj nie miałam ani czasu, ani głowy na spotkania. Nasz związek umarł śmiercią naturalną.
Nie rozpaczałam, miałam tyle spraw na głowie. W tygodniu, jeśli akurat nie pracowałam po południu, biegałam z Maciusiem do logopedy, odprowadzałam Piotrka na zajęcia do klubu młodzików, musiałam dopilnować, by zawsze mieli odrobione lekcje. Zapisałam ich na zajęcia plastyczne w domu kultury, nauczyłam się nawet grać w nogę i kilka razy zabrałam ich na prawdziwy mecz. Nigdy nie przypuszczałam, że zostanę kibicem piłki nożnej. Piotrek bardzo dobrze radzi sobie w drużynie i marzy, by kiedyś grać w reprezentacji.
Chłopcy mogli przyjść do mnie ze wszystkim, znałam ich problemy, marzenia. Ja, w przeciwieństwie do nich, nie miałam się komu wyżalić ani wypłakać. Czas mijał. Chłopcy dorastali i nie różnili się od swoich rówieśników. Powiedziałabym, że są grzeczniejsi i spokojniejsi od innych. Byłam z siebie dumna.
– Córeczko, powinnaś pomyśleć o sobie – powiedziała któregoś dnia mama. – Nie skupiaj się tylko na nas.
– Spokojnie, mamo, jest mi dobrze tak, jak jest.
Los wynagrodził mi wszystko z nawiązką
Nie było to jednak do końca prawdą. Zaczynało mi brakować bratniej duszy, kogoś, komu mogłabym w trudnej chwili wypłakać się w mankiet. Irka poznałam w bardzo dziwnym miejscu – na stadionie. Zabrałam chłopców na mecz Lecha Poznań. Do Poznania nie mieliśmy daleko, więc dałam się namówić, choć była to cała eskapada. Siedzieliśmy obok siebie na trybunach. Początkowo myślał, że jestem mamą Piotrka i Maćka. Bardzo miło nam się rozmawiało. Irek przyjechał z synem, którego sam wychowywał. Jego żona, podobnie jak mój tata, zmarła na raka. To nas połączyło. Irek podrzucił nas do domu, żebyśmy nie musieli tłuc się pociągiem. Jechał zresztą w naszą stronę.
A potem już znał do mnie drogę i nie omieszkał tego wykorzystać. Uznałam, że nie należy odrzucać szansy od losu. Chłopcy potrzebowali coraz mniej mojej opieki. Dzięki temu znalazłam więcej czasu dla siebie. Irek najczęściej przyjeżdżał z synem. Cieszyłam się, że chłopcy znaleźli wspólny język.
– Czy zostaniesz moją żoną? – usłyszałam dwa lata temu, po roku znajomości.
Zostałam. Pokochałam Irka za jego dobroć i szlachetność. Los wynagrodził mi wszystko z nawiązką. Mieszkamy blisko mojej mamy i braci. Irek co prawda dojeżdża do pracy kilkadziesiąt kilometrów, ale rozgląda się za czymś na miejscu. Kończę pierwszy rok studiów licencjackich, więc może zrealizuję swoje marzenia i będę pracować z dziećmi. My też chcielibyśmy mieć dzieci, ale pewnie musimy jeszcze trochę poczekać. No cóż, nie można mieć wszystkiego od razu. Jestem szczęśliwa.