Reklama

Kiedy patrzę na swoje życie, widzę pasmo decyzji, które sprowadzały się do jednego: sukcesu. Od zawsze wiedziałam, że chcę czegoś więcej – prestiżu, finansowej stabilności, uznania. Praca w dużej korporacji była idealnym miejscem, by to osiągnąć. Byłam ambitna i gotowa na wszystko, by wspiąć się na szczyt.

Reklama

Moje dni wypełniała praca od rana do nocy. Spotkania, raporty, prezentacje – wszystko musiało być perfekcyjne. Nie pozwalałam sobie na błędy, a tym bardziej na słabości. Wiedziałam, że w korporacyjnym świecie liczy się tylko wynik. Relacje z kolegami zeszły na dalszy plan. Zresztą, nikt nie chciał być blisko osoby, która była gotowa zrobić wszystko, by wypaść lepiej od reszty. „W pracy nie chodzi o przyjaźń, tylko o skuteczność” – powtarzałam sobie za każdym razem, gdy ktoś zarzucał mi brak lojalności. I choć czasem czułam ukłucie w sercu, szybko tłumiłam te wątpliwości. Sukces wymaga poświęceń, prawda? Nie wiedziałam jeszcze, że cena, jaką zapłacę, będzie o wiele wyższa, niż mogłam sobie wyobrazić.

Chciałam osiągnąć sukces

W pracy byłam znana z dwóch rzeczy: perfekcjonizmu i determinacji. Zawsze pierwsza zgłaszałam pomysły na zebraniach, przejmowałam projekty, które wydawały się zbyt trudne dla innych i regularnie zostawałam po godzinach. Każdy raport musiał być idealny, każde zadanie wykonane na czas. Zespół nie patrzył na mnie przychylnie. Kiedyś jedna z koleżanek powiedziała mi to prosto w oczy.

– Naprawdę musiałaś mówić szefowi o moim spóźnionym raporcie? Mogłaś mi to powiedzieć wprost – wyrzuciła z siebie z wyrzutem, gdy mijaliśmy się w kuchni.

– To nie moja wina, że nie zrobiłaś tego na czas – odpowiedziałam, siląc się na spokój. – W tej firmie liczy się efektywność, a ja nie zamierzam brać odpowiedzialności za cudze błędy.

Marta patrzyła na mnie przez chwilę, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

– Myślisz, że wygryziesz wszystkich i zostaniesz na szczycie? Karma wraca – rzuciła, wychodząc.

Jej słowa mnie nie poruszyły. W tamtej chwili byłam przekonana, że robię to, co trzeba. W korporacyjnym świecie każdy grał na siebie. Jeśli chciałam osiągnąć sukces, musiałam działać szybko i bez skrupułów. Kiedy szef wezwał mnie na rozmowę, czułam, że w końcu moje starania zostały zauważone.

– Natalia, muszę przyznać, że twoja praca w ostatnich miesiącach jest imponująca – powiedział, przeglądając moje raporty. – Wyróżniasz się na tle zespołu. To ludzie tacy jak ty prowadzą firmę do sukcesu.

Uśmiechnęłam się, ukrywając ekscytację.

– Dziękuję. Staram się, by moja praca przynosiła najlepsze efekty – odpowiedziałam.

Kiedy wyszłam z jego gabinetu, wiedziałam, że awans jest w zasięgu ręki.

„To tylko biznes”

Dzień, w którym ogłoszono mój awans, był dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam. Szef zaprosił mnie do gabinetu, a jego gratulacje brzmiały jak potwierdzenie, że wszystkie moje wysiłki i poświęcenia były tego warte.

– Twoja determinacja i zdolność podejmowania trudnych decyzji przyczyniły się do sukcesu naszego działu – powiedział z uśmiechem. – Jesteś przykładem tego, jak osiąga się cele.

Czułam, jak rozpiera mnie duma.

– Dziękuję, to dla mnie ogromny zaszczyt – odpowiedziałam z profesjonalnym uśmiechem, choć w środku chciałam krzyczeć z radości.

Ale euforia nie trwała długo. Zespół przyjął tę informację z chłodnym dystansem. Kiedy wróciłam na swoje miejsce, zobaczyłam spojrzenia współpracowników – jedni pełni zazdrości, inni wyraźnie rozczarowani. Marta nawet nie podniosła głowy znad klawiatury, a jej milczenie było bardziej wymowne niż jakikolwiek komentarz. Na koniec dnia szef podszedł do mojego biurka z nowym zadaniem.

– Teraz, gdy jesteś menedżerką, mam dla ciebie pierwsze poważne wyzwanie – zaczął. – Firma planuje restrukturyzację, a twoim zadaniem będzie przeprowadzenie zwolnień w zespole.

Poczułam, jak moje serce na chwilę zamiera.

– Zwolnienia? – zapytałam, starając się ukryć zaskoczenie.

– Tak, redukujemy koszty, a decyzje muszą być szybkie i skuteczne. Wiem, że sobie poradzisz.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale jego słowa wywołały we mnie niepokój, którego nie umiałam zignorować. Wieczorem, siedząc samotnie przy komputerze, otworzyłam plik z listą nazwisk. Moją pierwszą decyzją jako menedżerki miało być zwolnienie osób, które znałam od lat. „To tylko biznes” – powtarzałam sobie w myślach. Ale czy naprawdę wierzyłam w te słowa?

Świadectwo moich błędów

Siedziałam przed listą nazwisk, czując, jak ciężar odpowiedzialności powoli mnie przytłacza. Z każdym imieniem wracały wspomnienia. Marta – pamiętałam jej pełne wyrzutów spojrzenie, gdy doniosłam szefowi o spóźnionym raporcie. Paweł – zawsze pomocny, nawet wtedy, gdy przejmowałam jego projekt i podpisywałam się pod nim jako główna autorka sukcesu. „To tylko praca” – powtarzałam sobie, próbując zracjonalizować sytuację. Ale za każdym razem, gdy wpisywałam notatki dotyczące poszczególnych osób, czułam, jakby ta lista była świadectwem moich własnych błędów. W końcu nadszedł dzień, by zacząć rozmowy. Zaczęłam od Pawła. Siedział naprzeciwko mnie, zaskoczony, choć wydawał się podejrzewać, co się dzieje.

– Decyzje, które dziś omawiamy, nie są łatwe – zaczęłam, starając się brzmieć profesjonalnie.

– Rozumiem – przerwał mi, unosząc rękę. – Ale przyznam, że spodziewałem się, że to ty będziesz miała coś z tym wspólnego.

Jego słowa uderzyły mnie bardziej, niż bym chciała.

– Nie chodzi o mnie – powiedziałam, unikając jego spojrzenia. – Firma zmienia strategię, musimy zredukować koszty.

Paweł spojrzał na mnie z goryczą.

– Firma zmienia strategię, ale to ty podcięłaś mi skrzydła już dawno temu. Może nie dziś, ale to twoje działania mnie tu doprowadziły.

Wiedziałam, że miał rację. Później przyszła kolej na Martę. Jej reakcja była bardziej emocjonalna.

– Naprawdę? Po tym wszystkim, co zrobiłaś, masz czelność mnie zwalniać? – zapytała, wstając z krzesła.

– To nie jest osobiste. To decyzje biznesowe – próbowałam bronić swojej pozycji, choć czułam, jak te słowa brzmią pusto.

– Nie osobiste? – zaśmiała się gorzko. – Myślisz, że wszystko da się usprawiedliwić „decyzjami biznesowymi”? Sprzedałaś mnie szefowi, wygryzłaś z projektów, a teraz odbierasz mi pracę.

Z każdą kolejną rozmową czułam, że kawałek po kawałku tracę coś w sobie.

Ogarnęła mnie pustka

Po każdej rozmowie o zwolnieniu czułam, jak coś we mnie się załamuje. Dla każdej osoby próbowałam zachować profesjonalizm, ale ich spojrzenia, słowa pełne bólu i gniewu, pozostawały we mnie na długo po zakończeniu spotkań. Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Włączyłam laptopa, ale zamiast otworzyć kolejne raporty, wpatrywałam się w ekran, czując, jak ogarnia mnie pustka. W mojej głowie brzmiały słowa Marty: „Myślisz, że wszystko da się usprawiedliwić decyzjami biznesowymi?”

Kilka dni później, kiedy przechodziłam przez biuro, zauważyłam, że atmosfera w zespole zmieniła się całkowicie. Ludzie szeptali między sobą, a kiedy pojawiałam się w pobliżu, rozmowy milkły. Przyjacielski zespół, który znałam na początku swojej kariery, teraz patrzył na mnie jak na wroga. Pod koniec dnia, kiedy pakowałam rzeczy, by wyjść, podeszła do mnie koleżanka, z którą kiedyś miałam całkiem dobre relacje.

– Gratulacje, udało ci się. Wygryzłaś wszystkich, którzy mogli ci stanąć na drodze – powiedziała z przekąsem.

– To nie tak… – zaczęłam, ale przerwała mi.

– Może kiedyś to zrozumiesz, a może nie. Ale jedno ci powiem: sukces kosztem innych zawsze zostawia ślad – powiedziała i odeszła, zostawiając mnie z tymi słowami.

Zaczęłam myśleć o tym, co osiągnęłam. Tak długo dążyłam do awansu, że przestałam widzieć ludzi wokół siebie. Czy naprawdę byłam z siebie dumna? Czy cena, jaką zapłaciłam, była tego warta?

Pierwszy krok został zrobiony

Wieczorem usiadłam przy biurku, patrząc na pustą kartkę papieru. Miałam w głowie chaos, ale wiedziałam, że coś musiało się zmienić. Sukces, o którym marzyłam przez lata, wcale nie dawał mi satysfakcji. Zamiast dumy czułam pustkę, a ludzie, których spotkałam na swojej drodze, widzieli we mnie kogoś, kim nigdy nie chciałam być. Następnego dnia rano zjawiłam się w biurze wcześniej niż zwykle. Weszłam do gabinetu szefa z listem w dłoni.

– Co cię sprowadza tak wcześnie? – zapytał zaskoczony, odrywając wzrok od ekranu komputera.

Mam coś, co chciałabym ci przekazać – odpowiedziałam, kładąc list na biurku.

Przeczytał nagłówek, a jego twarz zdradziła zdumienie.

– Rezygnujesz? – zapytał, a jego głos zdradzał niedowierzanie.

– Tak. Wiem, że to może wyglądać dziwnie po tym, co osiągnęłam. Ale zrozumiałam, że nie chcę być częścią tego systemu. Nie na takich zasadach – powiedziałam spokojnie.

Szef milczał przez chwilę, po czym odchylił się na krześle, obserwując mnie uważnie.

– Szkoda. Masz potencjał, ale jeśli taka jest twoja decyzja, uszanuję ją.

Złożyłam list i wyszłam z gabinetu, czując ciężar, który nagle zaczął znikać. Wiedziałam, że przede mną długa droga, by naprawić błędy, które popełniłam, ale czułam, że pierwszy krok został zrobiony. Na koniec dnia napisałam maila do zespołu. Przeprosiłam za swoje zachowanie, choć zdawałam sobie sprawę, że nie wszyscy będą gotowi wybaczyć.

„Możecie nie wierzyć w moje intencje, ale chcę być szczera: żałuję decyzji, które podjęłam kosztem innych. Dziękuję za wszystko, czego mnie nauczyliście. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę sposób, by być lepszą wersją siebie. Sukces bez wartości to pusty sukces”.

Kiedy opuszczałam biuro, nikt mnie nie żegnał. Na parkingu zauważyłam grupę byłych współpracowników, którzy odwrócili się plecami, gdy mnie zobaczyli. Wiedziałam, że straciłam coś, czego nie da się odzyskać. Ale wiedziałam też, że gdzieś tam, za drzwiami tego biura, czeka nowy początek.

Reklama

Natalia, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama