Reklama

Telefon od notariusza postawił mnie na nogi, wiadomość była tak niewiarygodna, że zabrakło mi tchu. Prawnik chciał przekazać mi spadek po dalekim krewnym. Zacisnąłem mocno kciuki. Niech mi się w końcu powiedzie, niech to będzie prawda! Do tej pory szczęście omijało mnie szerokim łukiem, im bardziej się starałem, tym mocniej dostawałem po nosie. Projekty nie udawały się, wspólnik wystawił mnie do wiatru, o życiu osobistym nawet nie będę wspominał. Los się na mnie uwziął, tresował mnie w celu tylko sobie wiadomym.

Reklama

Ale ja się zawziąłem, postanowiłam, że się nie dam. Tylko dlatego jeszcze dryfowałem na powierzchni, mozolnie spłacając długi i pracując ze wszystkich sił.

A teraz dostałem spadek, co oznaczało wyzwolenie z kłopotów i szansę na nowy start.

Notariusz sprawdził skrupulatnie, czy jestem tym, za kogo się podaję, i przekazał mi spory pakunek. W środku był obraz.

– Tylko tyle? – byłem rozczarowany.

Zobacz także

– Jest jeszcze list od spadkodawcy – podał mi zalakowaną kopertę.

Natychmiast ją otworzyłem.

„Zwróć ten obraz właścicielowi, jako symboliczne zadośćuczynienie za krzywdę, jaką nasz krewny wyrządził jego rodzinie. Może to wystarczy, byś mógł spokojnie żyć, a może nie, tego nie wiem, jednak powinieneś spróbować. Mnie się nie udało, zbyt późno powiązałem otrzymywaną od losu chłostę ze sprawami z przeszłości. Czy ciebie również, mimo wysiłków, omija powodzenie i szczęście? Jeśli tak, zastosuj się do mojej rady i oddaj obraz, ostatnie ogniwo łączące cię z przeszłością, uwolnij się od odpowiedzialności za grzechy przodków.”

– To bez sensu, nie wiem komu mój krewniak wyrządził krzywdę ani nawet kim był – spojrzałem bezradnie na notariusza. – Czy jest pan pewien, że szanowny spadkodawca Edmund był przy zdrowych zmysłach, kiedy to pisał? Nigdy go nie poznałem, co pan o nim wie?

– Niewiele, tylko tyle, ile mi przekazał – notariusz wyciągnął drugą kopertę. – To instrukcje, według których mam pana poinformować, że obraz malowany był na zamówienie i przedstawia poszkodowaną rodzinę upozowaną na tle pałacyku, ich rodowego gniazda. Mój klient zdołał ustalić, że pałacyk tych ludzi, wraz z całą ziemią, przeszedł na własność pańskiej rodziny w niejasnych okolicznościach – ciągnął niezrażony notariusz.

Żałuję, że nie zrobiłem wtedy zdjęcia, byłby dowód

Ożywiłem się, to już było coś, taka posiadłość powinna być sporo warta.

– Kiedy to było?

– Przed wojną. Potem majątek został znacjonalizowany.

– Czyli przepadł – podsumowałem beznadziejnie.

– Bardzo trafnie pan to ujął. Został zdobyty w nieuczciwy sposób i lichwiarz długo się nim nie nacieszył. O, pardon, nie powinienem tak mówić o pańskim krewnym.

– Nie znałem go, podobnie jak Edmunda, ojciec odciął się od rodziny – powiedziałem życzliwie.

– Pana ojciec zmarł młodo, podobnie jak dziadek… – notariusz spojrzał zza okularów. – Proszę wybaczyć, że poruszam tak przykre sprawy, ale według Edmunda ma to związek z pańską przyszłością. Nie jest pewne, że pan również opuści nasz padół przedwcześnie, ale istnieje taka możliwość.

– A to dlaczego?

– Pański przodek rozmyślnie zrujnował właściciela majątku. Ziemianin nie przeżył hańby, zastrzelił się w swoim gabinecie, a jego rodzina, pozbawiona dachu nad głową, zmuszona została do tułaczki. Dziwnym trafem mężczyźni w pana rodzie również giną w nieszczęśliwych wypadkach. Edmund bardzo niepokoił się o pana, chociaż nigdy nie dane było wam się poznać.

– Przekonał mnie pan, kłopotów mam po uszy, nie potrzebuję dodatkowych. Oddam obraz komu trzeba.

– Edmund miał taką nadzieję. Nie zrobił tego sam, bo nie udało mu się ustalić nazwiska poszkodowanej rodziny, w tej sprawie zdał się na pana.

Opadły mi ręce, mam przeprowadzić śledztwo, nie mając żadnego punktu zaczepienia? Ale, jak już mówiłem, jestem zawzięty. Prosto od notariusza pojechałem do dawnego kumpla, który parał się heraldyką.

Drzwi otworzyła mi dziewczyna.

– Mariusz! Ktoś do ciebie – krzyknęła, taksując mnie sympatycznym spojrzeniem.

– To Jacek, gość, który nie ma w życiu szczęścia, więc zmiataj siostro i nawet na niego nie patrz – Mariusz pojawił się w ciasnym korytarzu.

– Fajną masz siostrę – powiedziałem z uznaniem.

– Wiem, ale skup się na mnie, nie dla psa kiełbasa. Z czym przychodzisz?

– Z tym – pokazałem mu obraz.

– Pierwsza połowa dwudziestego wieku, artysta nieznany – siostra Mariusza wzięła płótno i poszła z nim do pokoju. – A tak przy okazji, mam na imię Ela – uśmiechnęła się do mnie.

– Niedawno skończyła historię sztuki, dlatego się tak mądrzy – uzupełnił Mariusz.

Opowiedziałem o tym, co usłyszałem od notariusza i poprosiłem kumpla, by odnalazł dokumenty przejęcia majątku przez mojego przodka.

– Potrzebuję więcej danych – zaczął Mariusz, ale Ela, złoto nie dziewczyna, przerwała mu.

– Chyba znalazłam podpis artysty, jest ukryty pod warstwą brudu.

Przyniosła jakiś specyfik, zmyła mały fragment płótna i gwizdnęła.

– Mamy go! Może uda się znaleźć, dla kogo pracował.

Pochyliłem się nad obrazem.

– Czy to nie dziwne, że ta kobieta jest odwrócona?. Tylko ona, reszta rodziny patrzy na malarza…

Mówiłem cicho, pewnie dlatego żadne z nich się nie odezwało, a ja pomyślałem, że to taki artystyczny zabieg, że portretowani zostali uchwyceni przez malarza w ruchu. Do dziś żałuję, że nie zrobiłem wtedy zdjęcia, miałbym dowód.

Uroczyście podarowałem obraz przedstawicielowi rodu

Ela bardzo zapaliła się do śledztwa, przez dwa tygodnie spotykaliśmy się tak często, aż pomyślałem, że fatum wiszące nad moim życiem osobistym wreszcie skręciło kark. Wcale nie ucieszyłem się, kiedy dziewczyna odnalazła w autobiografii popularnego przed wojną malarza wzmiankę o jego mniej znanym przyjacielu.

– Bawił przez kilka miesięcy w majątku Rusłanka, prawdopodobnie wtedy malował obraz. A oto nazwisko ówczesnego właściciela – powiedziała triumfalnie, podtykając mi notatki.

Wpisałem je w wyszukiwarkę. Kilka osób o tym nazwisku było lekarzami, jedna prawnikiem, podawali do siebie numery telefonów.

Na zmianę dzwoniliśmy z Elą, plącząc się w zeznaniach i sprawiając na nękanych przez nas ludziach wrażenie oszustów i naciągaczy, aż wreszcie dopisał nam fart i ktoś potraktował nas poważnie. Twierdził, że nic nie wie o obrazie, ale jego rodzina rzeczywiście wywodzi się z Rusłanki. On nie jest zainteresowany przeszłością, ale jego wiekowy stryj o niczym innym ostatnio nie mówi, więc jeśli chcemy go odwiedzić, to nie widzi przeszkód.

Odwiedziny odbyły się pod nadzorem wydelegowanego przez rodzinę rosłego młodzieńca, który sprawiał wrażenie, jakby miał chronić nestora rodu przed podejrzanymi typami, czyli Elą i mną. Żeby rozwiać wątpliwości co do naszych intencji, wyciągnąłem obraz i uroczyście podarowałem go przedstawicielowi skrzywdzonego przez mojego krewniaka rodu. Edmund byłby ze mnie zadowolony.

Stary człowiek wyglądał na poruszonego, dotknął ręką płótna, a potem zakrył twarz. Po chwili opanował się i podziękował za dar.

– Moja matka i ojciec – kolejno pokazywał namalowane postaci. – Urodziłem się w tym domu. Wiecie, ile dla mnie zrobiliście? Nie miałem zdjęć rodziców, spaliły się po bombardowaniu. Teraz będą mi towarzyszyć, powieszę obraz na ścianie.

– Podobno mój krewniak doprowadził do śmierci pana ojca – zagaiłem, by wyjaśnić sprawę do końca.

– Byłem wtedy małym dzieckiem, niewiele pamiętam oprócz przygniatającego smutku, który długo nam towarzyszył – zamyślił się. – Dawne dzieje, nie wracajmy do tego – podniósł głowę i machnął ręką. Jestem ci wdzięczny, wiele trudu musiałaś sobie zadać, żeby mnie odnaleźć.

– Opłaciło się, przy okazji znalazłem dużo więcej – zaśmiałem się patrząc na Elę.

Nestor kiwnął głową ze zrozumieniem i znów przeniósł wzrok na obraz. Spojrzałem i ja.

– Odwróciła się! – krzyknąłem. – Pana matka stoi teraz przodem! Przedtem była inaczej namalowana, doskonale to pamiętam. Ela! Błagam, potwierdź, przecież widziałaś.

– Nie jestem pewna, ale niech ci będzie – zgodziła się dziewczyna.

Reklama

Nie mam dowodu, że kobieta z obrazu pokazała twarz, ale to nieważne. Edmund miał rację, chłosta od losu zastała wstrzymana.

Reklama
Reklama
Reklama