Reklama

Żal mi było sprzedawać mieszkanie po matce, ale to było jedyne rozsądne rozwiązanie. Przecież nie wrócę do rodzinnego miasteczka, nawet na emeryturę. Niby to tylko siedemdziesiąt kilometrów od mojego obecnego miejsca zamieszkania, ale dla mnie, osoby bez prawa jazdy, to jakby siedemset. Daleko do znajomych i do lekarzy, którzy coraz bardziej są mi potrzebni. A tak pieniądze podzielę między dwoje dzieci. Sobie zostawię tylko tyle, aby mieć na czarną godzinę. Zawsze to człowiek czuje się bezpiecznej, kiedy ma gotówkę na koncie. Tym bardziej, że od lat jestem sama i mogę liczyć tylko na siebie.

Reklama

No to transakcja w kieszeni

Poprosiłam syna, aby dał ogłoszenie w Internecie. Wiedziałam, że on jako menadżer po studiach prawniczych najlepiej wszystkiego przypilnuje. Ja nie mam zupełnie głowy do interesów, a córka – artystka – buja w obłokach. Nie spodziewałam się specjalnie wielkiego odzewu, bo wiem, że rynek teraz jest nasycony mieszkaniami. Liczyłam jednak na to, że w końcu kogoś skusi klimat starej kamienicy, piękne parkiety i gipsowe sztukaterie, odnowione z pietyzmem jeszcze przez mojego świętej pamięci tatę.

Miesiącami była cisza. W końcu jednak Olek zadzwonił, że ma poważnego klienta i następnego dnia wybiera się do mieszkania babci, żeby je pokazać.

– Chcesz pojechać ze mną? – zapytał.

Odmówiłam. Co innego zdecydować się na sprzedanie rodzinnego domu, a co innego patrzeć, jak obcy ludzie obchodzą tak dobrze znane kąty, wybrzydzając i krytykując, aby zbić cenę. To nie na moje nerwy.

Zobacz także

– No i jak? Zainteresowani? – zadzwoniłam wieczorem do Olka.

– Nawet bardzo – przyznał. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Jakieś młode małżeństwo? – drążyłam, sama nie wiem, po co.

Młoda, ale dziewczyna.

– Samotna? – zdziwiłam się. – To po co jej cztery pokoje z kuchnią?

– Mamo, skąd ja mogę wiedzieć?

– Może jest zaręczona i zamierza założyć rodzinę – rozmyślałam na głos. – Bo jak to możliwe, że młodą osobę stać w pojedynkę na takie mieszkanie?

– Nie jest zaręczona! A mieszkanie kupuje jej ojciec – uciął Olek. – Dlatego Monika musi na niego poczekać ze zrealizowaniem transakcji, bo facet jest za granicą i wraca za tydzień.

„Czekałam na klienta kilka miesięcy, poczekam i tydzień” – pomyślałam.

– Ale mieszkania nie wycofałeś z rynku? – zainteresowałam się.

– Wycofałem, bo ona dała zaliczkę! – usłyszałam.

„Uff, no to transakcja w kieszeni!” – ucieszyłam się.

Kilka dni później Olek wpadł do mnie z umową przedwstępną.

– Zobacz, jakie mamy szczęście! – wykrzyknął. – Nawet się nie targowała! Powiedziała, że ta kamienica podobała jej się od dziecka, więc kiedy tylko zobaczyła ogłoszenie, była zdecydowana na kupno.

„O takim kliencie marzyłam…” – pomyślałam z sympatią o tej dziewczynie. Czułam, że moje rodzinne mieszkanie trafi w dobre ręce, kiedy… Mimochodem spojrzałam na podpis na dokumencie: „Monika Łuczak, ulica Akacjowa… urodzona… – przeczytałam, nie wierząc w to, co widzę!

– Nie sprzedam jej mieszkania! – stwierdziłam z mocą.

– Co?! – Wykrzyknął Olek. – Ale dlaczego?

– No bo… rozmyśliłam się. Nie sprzedam w ogóle mieszkania po babci – wymyśliłam naprędce.

– No wiesz! Rychło w czas! Przecież ja już wziąłem zadatek! – zdenerwował się Olek.

– No i co za problem? To jej zwróć te pieniądze i po kłopocie – usiłowałam zbagatelizować sprawę.

– Zaliczkę można zwrócić bez żadnych konsekwencji, ale nie zadatek! – w moim synu odezwał się prawnik. – A co do zadatku, to teraz Monika może zażądać go w podwójnej wysokości! Masz pojęcie, ile to będzie pieniędzy? – podniósł głos, był naprawdę zdenerwowany.

– Nie mam… – odparłam cicho. – I nic mnie to nie obchodzi… – dodałam.

Byłam wtedy naiwną dziewczyną

Już na sam dźwięk imienia tej dziewczyny robiło mi się niedobrze. „Czy on ją musiał nazywać po swojej matce?!

Sto tysięcy! – wykrzyknął Olek. – Okrągłe sto, ponieważ wziąłem od Moniki dziesięć procent wartości mieszkania, czyli pięćdziesiąt tysięcy złotych!

Powaliła mnie wielkość tej sumy. Myślałam, że będzie chodziło najwyżej o jakieś dziesięć tysięcy. Takie pieniądze byłabym w stanie jeszcze wysupłać i odżałować. Ale stu tysięcy po prostu nie miałam! Wzięłam więc głęboki oddech.

– No dobrze, synku, porozmawiamy o tym innym razem… – rzekłam wymijająco, niby bagatelizując problem i chcąc jak najszybciej zakończyć temat.

Olek spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakim patrzą dzieci na swoich starzejących się i tracących zdrowy rozsądek rodziców. I miał rację. Jeśli chodzi bowiem o Monikę Łuczak, córkę Jarosława Łuczaka i wnuczkę Moniki Łuczak, to faktycznie traciłam zdrowy rozsądek!

Kiedy Olek poszedł do domu, mnie ze wzmożoną siłą dopadły wspomnienia. Sprzed trzydziestu pięciu lat, ale stały mi przed oczami jak żywe. Byłam wtedy naiwną dziewczyną z głową pełną pomysłów na przyszłość, a przede wszystkim zakochaną bez granic w Jarku, koledze ze szkoły. Byłam pewna, że będziemy razem szczęśliwi i nikt nam w tym nie przeszkodzi, bo niby kto i dlaczego? Nie spodziewałam się, że ludzie potrafią być wredni, a już szczególnie niektóre matki, samotnie wychowujące synów.

Matka Jarka była modliszką. Chciała mieć go wyłącznie da siebie i tolerowała moją obecność dopóty, dopóki byłam tylko jedną z koleżanek. Kiedy zorientowała się, że jestem dla jej syna kimś więcej, zaczęła się cicha wojna. Z pozoru wszystko było w porządku, była dla mnie miła. Ale kiedy tylko mogła, wbijała mi szpile. Uwielbiała na przykład udowadniać mi, że jestem źle wychowana i na niczym się nie znam. Odnosiła się do mnie przy tym jak do psiaczka, który wprawdzie narobił na dywan, ale zostanie mu wybaczone, bo jest jeszcze mały i głupiutki. Doprowadzała mnie tym do szału! Jak i tym, że zawsze czułam, iż to z nią ustalałam terminy randek, a nie z Jarkiem. Musiałam się dostosowywać do jej zajęć, wizyt u lekarzy i spotkań z przyjaciółkami. Notorycznie potrzebowała Jarka wtedy, kiedy i mnie najbardziej zależało na tym, aby ze mną był.

Pamiętam, jak przepłakałam studniówkę, bo w ostatniej chwili powiedział, że nie przyjdzie, gdyż „mama ma migrenę”. Nie pojechał ze mną sprawdzić, czy dostałam się na studia. A z naszych pierwszych wspólnych wakacji wracał po trzech dniach, bo „mama ma stan przedzawałowy!” „Jaki zawał? Ona ma serce jak dzwon!” – płakałam, czując już, że matka Jarka robi mi na złość. Oczywiście, miałam rację, lekarz nie stwierdził żadnego zawału.
Dlatego poświeciłam później wiele miesięcy na to, aby przekonać Jarka, iż powinien się ze mną przeprowadzić do miasta, w którym studiowałam.

– Mama sobie sama poradzi, a ty znajdziesz tam lepszą pracę – argumentowałam.

Czułam, że jeśli go nie wyrwę z jej szponów, to go stracę. Ja w wielkim mieście, on w naszym miasteczku, przy mamusi, przez którą nawet nie starał się dostać na uczelnię. Taki związek nie miał szans. Jarek się wahał, sama mu więc znalazłam pracę przez koleżankę ze studiów.

– Przyjedź chociaż i zobacz, o co chodzi... – namówiłam go w końcu.

Przyjechał posłusznie, ale zaraz chciał wracać, bo „mama się rano źle czuła”. „Akurat!” – pomyślałam wściekła. „Ta udawaczka jest po prostu zazdrosna, że Jarek mnie odwiedził!”.

Dopięła swego

Zrobiłam wszystko, aby został. Kupiłam flaszkę i spiłam mojego ukochanego… Wreszcie miałam Jarka tylko dla siebie. Późnym wieczorem, gdy sądziłam, że już nic się nie wydarzy, zadzwonił telefon. To była jego matka, która słabym głosem stwierdziła, że ma zawał! „Jasne!” – pomyślałam. „Co za tani chwyt! Już raz go zastosowałaś…”.

– Pojedziesz rano! – przekonałam zamroczonego Jarka.

W końcu o tej porze nie było już żadnego autobusu do naszego miasteczka, a nie było mowy, aby prowadził w tym stanie! Mój ukochany niby się zgodził, ale… Kiedy obudziłam się w środku nocy, jego przy mnie nie było! Jak szalona wybiegłam przed blok, ale maluch Jarka także zniknął. „Pojechał po pijaku!” – ogarnęła mnie zgroza. Czułam, że z tego wyniknie jakieś nieszczęście! I wyniknęło.

Jarek wpadł w poślizg na ośnieżonej drodze i wjechał w drzewo. Na szczęście blisko jakiejś chałupy, więc zaalarmowani hukiem mieszkańcy wylegli na dwór i wezwali policję oraz karetkę. Jarkowi nic się nie stało, chociaż oczywiście stwierdzono natychmiast, że jest pijany. Udało mu się jednak jakoś przekonać policjantów, że powinni natychmiast zawieźć go do domu, gdzie umiera jego matka! Oczywiście, wezwana do wypadku karetka pojechała za nimi i tylko dlatego udało się odratować Monikę Łuczak. Bo ona tym razem faktycznie miała nie tyle zawał, co wylew. Wyszła z niego ze sparaliżowaną połową ciała, na wózku. Ale przeżyła.

I dopięła swego. Zdruzgotany Jarek zerwał ze mną, aby zostać przy niej. Szalałam! Przecież to nie była moja wina, że nie wzięłam poważnie jego zapewnień, iż matka źle się czuje! Ona tyle razy wcześniej „źle się czuła”, a tak naprawdę była zdrowa jak rydz! No i czy ja mu kazałam pić? Jarek nigdy ze mną oficjalnie nie zerwał, ale po prostu przestał się odzywać, zajęty matką. A i ja nie szukałam z nim kontaktu… Zadra w moim sercu tkwiła zbyt głęboko.
Jeszcze dzisiaj wzdrygałam się na dźwięk nazwiska Monika Łuczak! A już na pewno nie zamierzałam sprzedać tej osobie mojego mieszkania. Sama myśl o tym, że wnuczka tamtej kobiety będzie się przechadzała po pokojach, w których my z Jarkiem mieliśmy być szczęśliwi, napawała mnie obrzydzeniem!

Spłacę ciebie i siostrę

Wiedziałam, że się w końcu ożenił po śmierci matki, bo takie wieści szybko się rozchodzą. Koleżanki mi wszystko przekazały. Niby mnie to nie obeszło, sama miałam już wtedy męża i dwuletniego synka, ale w głębi serca cierpiałam, tęskniąc do tej niespełnionej miłości. Nie chciałam, aby nasze losy splotły się jeszcze raz po latach w jakikolwiek sposób!

„Ta zaliczka! Tyle pieniędzy! Będę musiała wziąć kredyt” – myślałam. Rozwiązanie nadeszło z nieoczekiwanej strony.

– O co chodzi z tym mieszkaniem? – zadzwonił do mnie Olek. – Ojciec Moniki, kiedy się dowiedział, od kogo chce kupić, kategorycznie się sprzeciwił! Ona pyta, czy możemy jej oddać zadatek.

– Oddaj jej! – odparłam z ulgą, że sprawa jest załatwiona.

Widać i Jarek nie czuł sympatii do tego miejsca, nie chciał ruszać wspomnień. No i dobrze! Mieszkanie wróciło na rynek i sądziłam, że już nie usłyszę nigdy o pannie Monice Łuczak, ani o jej tatusiu. Kilka miesięcy później, kiedy o mieszkanie nawet nie zapytał żaden klient, przyszedł do mnie mój syn.

– Chciałbym je zachować – zaskoczył mnie informacją. – Spłacę ciebie i siostrę.

– Po co ci ono? – zdziwiłam się.

– Myślę o przeprowadzce do mniejszego miasta. Dość już mam korków i tłoku, a także pracy w wielkiej firmie. Wolę założyć własną kancelarię – stwierdził.

Nie miałam nic przeciwko temu, chociaż wydało mi się to podejrzane. Bomba wybuchła dwa miesiące później, kiedy Olek oświadczył, że się zaręcza!

– Z kim? – oniemiałam.

– Z Moniką Ł. – padły słowa, które zbiły mnie z nóg. – Pamiętasz ją?

Co za ironia losu, że ze wszystkich kobiet na świecie mój syn wybrał właśnie ją! Najchętniej zakazałabym mu się z nią widywać, ale wiedziałam, że narażę się tylko na śmieszność. „Zaręczyny to jeszcze nie ślub” – powtarzałam sobie. Ale w wyznaczonym dniu nie byłam w stanie pojechać do syna na przyjęcie zaręczynowe. Nie dałabym rady spotkać się tam z Jarkiem…

– Źle się czuję… boli mnie serce… – zadzwoniłam do Olka spóźniona.

– Bawcie się dobrze beze mnie.

Niepotrzebnie się fatygowałeś!

Wiedziałam, że jest urażony moim zachowaniem, ale co ja mogłam na to poradzić? Naprawdę nie czułam się na siłach, a na samą myśl o Jarku bolało mnie serce. Szczerze mówiąc, miałam też nadzieję, że syn… przyjedzie do mnie. A wtedy będę mogła zaapelować o jego litość. Niech mi nie szykuje takiej synowej! Kiedy więc rozległ się dzwonek do drzwi, pobiegłam je otworzyć prawie w podskokach! Ale za nimi zobaczyłam… Jarka.

– Po co tutaj przyjechałeś? – wyrwało mi się wojowniczo na jego widok.

– Źle się czujesz, chciałem zobaczyć, czy nie potrzebujesz pomocy – odparł.

– Dzwoniłam po syna, a nie po ciebie!

– Olek nie mógł przyjechać, bo pił.

– Nic mi nie jest – burknęłam. – Niepotrzebnie się fatygowałeś!

– Nigdy nie lekceważę wołania o pomoc! – wytknął mi natychmiast.

– Jasne! Prosiłam, żebyś sobie poszedł! – czułam, że narasta we mnie wściekłość. – Chciałam, aby przyjechał mój syn! – powtórzyłam dobitnie.

– Jak sobie życzysz – skłonił się lekko, zbierając do odejścia.

W ostatniej chwili jednak dodał:

– Ale mam nadzieję, że nie będziesz się zachowywała jak moja matka!

Zaskoczył mnie.

– Nie zachowuję się tak! – krzyknęłam.

– Owszem, zachowujesz. Nie podoba ci się, że Olek związał się z moją córką, więc symulujesz złe samopoczucie, podczas gdy jesteś zdrowa jak rydz!

– Bzdura!

– Przemyśl to sobie! Myślisz, że ja byłem zachwycony, dowiadując się, kim jest ukochany mojej córki? Ale nie mam prawa stawać na drodze ich miłości, tak jak moja matka stanęła na naszej!

– A więc jednak przyznajesz, że stanęła? – zapytałam zaskoczona.

– Stanęła, ale ja byłem za młody i zbyt głupi, aby to zrozumieć. Lecz od tamtej pory dorosłem i zmądrzałem. A ty?
Milczałam. Po chwili jednak wzięłam głęboki oddech i poczułam, że cała moja złość na Jarka dziwnie wyparowała…

– To co? Ubierzesz się i jedziemy? – zapytał, patrząc mi w oczy.

– Daj mi kwadrans.

Zaręczyny się odbyły, piękne i wzruszające. Poznałam na nich żonę Jarka, która okazała się miłą osobą. Cieszę się, że mój syn będzie miał taką teściową i mam nadzieję, że sama także będę dobrą teściową dla Moniki.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama