„Nie mogłam patrzeć, jak dzieci kłóciły się o spadek i już dzieliły mój majątek. Zdziwią się, jak odczytają testament”
„Następnego ranka postanowiłam zmienić testament. Moje dzieci musiały zrozumieć, że najważniejsze jest dla mnie to, by były razem. Zadecydowałam, że jeśli nie dojdą do porozumienia, nikt nic nie dostanie”.

- Redakcja
Odkąd odszedł mój mąż, każdy z nas zmagał się z żałobą na swój sposób, ale wiedziałam, że musimy się spotkać. Chciałam, żeby dzieci poczuły, że wciąż mamy siebie nawzajem. Siedziałam przy stole, patrząc na Mateusza, Anię, Tomka i Kazimierę. Każde z nich miało swoje problemy, swoje życie, ale tutaj, w domu, byli tylko moimi dziećmi.
Wiedziałam, że to, co zaraz powiem, może nie być łatwe do przyjęcia. Nie chciałam, by sprawy majątkowe rozdzieliły nas bardziej, niż uczyniła to śmierć ojca. Przygotowałam się na trudną dyskusję, ale nie mogłam przewidzieć, jak potoczą się nasze losy.
Serce zabiło mi szybciej
Siedzieliśmy w milczeniu. Talerze były pełne, ale nikt nie miał ochoty sięgnąć po jedzenie. W końcu Mateusz przerwał ciszę, pochylając się do przodu.
– Mamo, musimy porozmawiać o testamencie – powiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem.
Wiedziałam, że to nastąpi. Przygotowywałam się na ten moment od tygodni, ale mimo to serce zabiło mi szybciej. Zobaczyłam, jak Ania spina się w sobie, jakby szykowała się na nadchodzącą burzę.
– Tak, musimy – odpowiedziałam cicho. – Chcę, żebyśmy wszystko ustalili razem.
Mateusz nie dał mi dokończyć, wchodząc mi w słowo.
– Tata obiecał mi dom – rzucił z pewnością siebie, która zawsze wzbudzała w innych sprzeciw.
Ania odpowiedziała ostro:
– Aha, a my mamy się zadowolić resztkami?
Wiedziałam, że to początek czegoś, czego nie mogłam zatrzymać. Atmosfera zgęstniała, a ja mogłam tylko obserwować, jak moje dzieci oddalają się od siebie.
Uderzyłam ręką w stół
Zaczęły padać słowa, które raniły jak nóż. Mateusz, jak zwykle, postanowił być nieugięty.
– Zawsze pomagałem ojcu przy domu, a wy gdzie byliście? – wyrzucił z siebie z wyrzutem.
Tomek próbował zachować spokój, ale nie wytrzymał:
– To nie znaczy, że możesz sobie wszystko przywłaszczyć!
Kazimiera, która do tej pory milczała, w końcu dołączyła do dyskusji, próbując złagodzić sytuację.
– Może po prostu poszukajmy rozwiązania, które wszystkich zadowoli? – zaproponowała łagodnym tonem, ale nikt jej nie słuchał.
Rozpętała się prawdziwa awantura. Tomek przewrócił krzesło, a Ania zaczęła płakać. Moje serce pękało, widząc tę eskalację emocji, więc zdesperowana uderzyłam ręką w stół.
– Dosyć! Wasz ojciec by tego nie chciał! – krzyknęłam z całych sił, próbując przekrzyczeć chaos.
Nikt jednak nie zwrócił na mnie uwagi. Moje słowa zniknęły w gwarze, jakby nigdy nie zostały wypowiedziane. W końcu, nie mogąc już tego znieść, wyszłam z pokoju z płaczem.
Nie mogłam dłużej czekać
Całą noc przewracałam się z boku na bok. Myśli kłębiły mi się w głowie. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, by zapobiec dalszemu rozłamowi w rodzinie. To, co wydarzyło się przy stole, było dla mnie bolesnym przypomnieniem, jak kruche są więzi, które próbuję utrzymać. Następnego ranka postanowiłam zmienić testament. Moje dzieci musiały zrozumieć, że najważniejsze jest dla mnie to, by były razem. Zadecydowałam, że jeśli nie dojdą do porozumienia, nikt nic nie dostanie.
– To nie tak miało wyglądać – powiedziałam do siebie, przeglądając stare fotografie, na których widniał uśmiechnięty mąż i nasze jeszcze wtedy małe dzieci. – Ale może to jedyny sposób, żeby ich zmusić do rozmowy.
Udałam się do prawnika, a zmiana testamentu stała się faktem. Wieczorem tego samego dnia postanowiłam zorganizować kolejne spotkanie z dziećmi. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie mogłam dłużej czekać. Serce mi drżało. Czułam, że muszę być stanowcza, ale zarazem wyrozumiała.
Przyjechali niechętnie. Atmosfera była ciężka, jakbyśmy wszyscy stąpali po kruchym lodzie.
– Przepraszam, że wczoraj do tego doszło – powiedziałam, patrząc na każde z nich z osobna. – Ale musimy znaleźć rozwiązanie. Nie chcę, żebyście się rozeszli przez coś, co możemy naprawić.
Mateusz skrzyżował ramiona na piersi i spuścił wzrok, Ania wciąż była cicha, ale przynajmniej nie płakała. Tomek wydawał się najbardziej otwarty na rozmowę.
– Mamo, wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz, ale na spokojnie? – zaproponował.
Był to dla mnie pierwszy przebłysk nadziei.
– Musimy się postarać, dla taty i dla nas samych.
Nabrałam powietrza w płuca, gotowa, by ujawnić im zmiany w testamencie. To miało być naszą szansą na nowy początek.
Rozdział 5
Przygotowałam się na reakcję dzieci. Wiedziałam, że mogę się spotkać z niezrozumieniem i złością, ale wierzyłam, że to konieczne.
– Posłuchajcie – zaczęłam, starając się, by mój głos był spokojny, choć emocje buzowały we mnie. – Postanowiłam zmienić testament. Nic nie zostanie przekazane, jeśli nie dojdziecie do porozumienia.
Na początku zapanowała cisza. Dzieci wpatrywały się we mnie w osłupieniu, jakby próbowały przetrawić to, co właśnie usłyszały. W końcu Ania odezwała się pierwsza.
– Dlaczego? Myślałam, że możemy to jakoś rozwiązać we własnym gronie...
– To właśnie próbuję wam pomóc zrobić – odpowiedziałam, patrząc na nią z troską. – Musimy być rodziną, a nie grupą ludzi walczących o majątek.
Mateusz westchnął, pocierając dłonią kark.
– Rozumiem, że to jest dla nas szansa, żeby zacząć rozmawiać – powiedział zaskakująco spokojnie.
Tomek i Kazimiera poparli go, wyrażając chęć podjęcia próby naprawy sytuacji. Wiedziałam, że przed nami długa droga, ale pierwszy krok został zrobiony. Z ulgą zobaczyłam, jak zaczynają rozmawiać, a ja mogłam po raz pierwszy od śmierci męża poczuć, że jest nadzieja na odbudowanie rodzinnych więzi.
Oczy zaszły mi łzami wzruszenia
Minęły tygodnie, a w relacje między dziećmi powoli zaczęły wracać do normy. Odbyliśmy wiele trudnych rozmów, pełnych łez i krzyków, ale też przeprosin.
Tego dnia siedziałam w fotelu w salonie, obserwując, jak Ania i Tomek wspólnie przygotowują kolację. Mateusz przyszedł z rodziną, a Kazimiera zabawiała dzieci. Nie rozmawialiśmy już o podziale majątku, ale o wspomnieniach z czasów, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem, włącznie z ich ojcem.
– Dziękujemy ci za to – powiedział Mateusz, gdy po kolacji usiedliśmy przy herbacie. – To był trudny krok, ale dzięki niemu zaczęliśmy rozumieć, jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.
Uśmiechnęłam się, choć oczy zaszły mi łzami wzruszenia. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec naszych zmagań, ale czuliśmy, że robimy krok w dobrym kierunku.
– To wy zasługujecie na podziękowania. Za to, że się staracie – odpowiedziałam.
Czułam, że nasza rodzina jest na drodze do odbudowy, że znów możemy odnaleźć jedność, której tak bardzo brakowało nam po śmierci męża. Testament był tylko narzędziem, ale prawdziwa zmiana zaczęła się w naszych sercach. I choć wiem, że czeka nas jeszcze wiele problemów do rozwiązania, mam nadzieję, że teraz, gdy podjęliśmy ten pierwszy krok, reszta drogi będzie dla nas bardziej znośna.
Lucyna, 69 lat