„Nie mogłam patrzeć na pazerność tych kobiet. Myślały, że spadek jest już na wyciągnięcie ręki, ale się pomyliły”
„– Niedługo wpadnie tu Danka, uzgodnijmy coś, zanim przyjdzie – szeptała. – Wiesz, jaka ona jest, najchętniej zagarnęłaby wszystko dla siebie, a przecież mnie się też należy, jestem twoją żoną. – Ale ja jeszcze nie umieram – zdenerwował się Stanisław”.

- Justyna, 48 lat
Koleżanka spojrzała na mnie zdziwiona, gdy zakryłam jej usta ręką. A ja po prostu wiedziałam, że czasem lepiej ugryźć się w język, niż powiedzieć o jedno słowo za dużo. Sama kiedyś dałam się ponieść emocjom i wykrzyczałam córce pacjenta, co myślę o jej zachowaniu. Rzuciłam przy tym, że kiedyś ona też zostanie całkiem sama, jak jej ojciec. Nie spodziewałam się, że wszystko się spełni…
Niektórzy pacjenci są niemożliwi, czasem tracę cierpliwość i mam ochotę posłać ich do… – Krysia nie dokończyła, bo szybko zakryłam jej usta ręką. Wybałuszyła na mnie oczy, zaskoczona tym, co zrobiłam.
– Chyba nie jesteś przesądna? – spytała, gdy ją uwolniłam. – Tak tylko mówię, przecież nie mam nic złego na myśli.
– Oczywiście – powiedziałam i pomieszałam łyżeczką kawę.
– No więc o co ci chodzi? Już powiedzieć nic nie można? – zeźliła się Krysia.
– Sama nie wiem – uporczywie wpatrywałam się w kubek. Jak jej to wyjaśnić, żeby nie stracić w jej oczach opinii racjonalnie myślącej kobiety? – Kiedyś pracowałam w szpitalu… – zaczęłam powoli.
– No i...?
– Byłam tam świadkiem dziwnego wydarzenia, po którym zresztą musiałam odejść z tej posady. Do dziś nie umiem go wytłumaczyć. Od tej pory wiem, że nie należy mówić nic bez zastanowienia, bo można wywołać wilka z lasu. Sprawdziło się wszystko, co wykrakałyśmy, córka pacjenta i ja. Do dziś mam ciarki, jak o tym pomyślę.
– Opowiedz! – zażądała Krysia, siadając wygodniej i wlepiając we mnie oczy.
Polubiłam go
– Miałam akurat dyżur na intensywnej terapii, pacjentów było trzech, wszyscy podpięci do urządzeń monitorujących czynności życiowe. Jeden z nich, mężczyzna po sześćdziesiątce, był w kiepskim stanie, przeszedł rozległy zawał, ale był przytomny i ku mojemu zdziwieniu, całkiem dziarski. Kiedy podeszłam, by sprawdzić parametry urządzenia, napotkałam jego wzrok.
– Jeszcze siostrzyczce głowę trochę pozawracam, nigdzie się nie wybieram – oddech miał świszczący, ale humor go nie opuszczał.
– Zostanie pan z nami, zadbamy o to – powiedziałam. – A teraz proszę wypoczywać i o niczym nie myśleć, bo ciśnienie panu skoczy.
– Jak siostra każe – przymknął oczy, ale zaraz je otworzył. – Posiedzi siostra ze mną?
– Ja też nigdzie się nie wybieram – uśmiechnęłam się. – Siedzę tuż obok, mam dyżur do jutra, potem zastąpi mnie koleżanka. Jest pan pod dobrą opieką.
– To dobrze – mruknął. – W takiej chwili nie chciałbym zostać sam.
– Może zawiadomię pańską rodzinę? – spytałam ze współczuciem.
– One już wiedzą – wymamrotał, zapadając w sen.
Bardzo liczył na odwiedziny
Zrozumiałam, że mówi o kobietach, więc przygotowałam się na nalot żony i córki, domagających się widzenia z chorym. Na oddział intensywnej terapii nie wpuszczamy krewnych, ale tuż obok jest korytarz, gdzie gromadzą się rodziny nieszczęśników, w oczekiwaniu na wiadomość o stanie ich zdrowia. Dopóki byłam na dyżurze, do pacjenta nie przyszedł nikt, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
Stanisław, bo tak pacjent miał na imię, wykaraskał się z najgorszego i po kilku dniach został przeniesiony do sali chorych. Stan krytyczny minął, ale nadal wymagał leczenia i opieki, a przede wszystkim spokoju.
– Widzi siostra, jaki ze mnie kozak, mówiłem, że tak łatwo siostra się mnie nie pozbędzie – przywitał mnie rano, kiedy weszłam do sali. – Nikt o mnie nie pytał? Pewnie dzwoniły, ale nie mam przy sobie telefonu.
– Przywieźli pana nieprzytomnego, rzeczy osobiste są w przechowalni – powiedziałam.
– To dlatego żona i córka się nie odzywają – pocieszył się Stanisław.
Od kilku dni nie było go w domu, a one miałyby spokojnie czekać i zadowalać się telefonowaniem? Szczerze w to wątpiłam, ale nic nie powiedziałam.
Troszczyły się, ale o kasę
Następnego dnia jedna z nich odnalazła drogę do szpitala, zastałam ją siedzącą koło łóżka.
– Żona mnie odwiedziła – pochwalił się pacjent.
Młoda kobieta, którą mogłabym wziąć za jego córkę, skinęła mi głową i wróciła do przerwanej rozmowy.
– Niedługo wpadnie tu Danka, uzgodnijmy coś, zanim przyjdzie – szeptała. – Wiesz, jaka ona jest, najchętniej zagarnęłaby wszystko dla siebie, a przecież mnie się też należy, jestem twoją żoną.
– Ale ja jeszcze nie umieram – zdenerwował się Stanisław.
– Oczywiście, że nie, jestem pewna, że wyzdrowiejesz – pospieszyła z zapewnieniem kobieta, podnosząc się z krzesła. – Pójdę już, musisz odpocząć, do sprawy testamentu jeszcze wrócimy, mamy czas.
– No, ja myślę – mruknął Stanisław, przymykając oczy.
Otworzył je, ledwo żona wyszła z pokoju.
– Głupio się czuję, czekałem na Mariolę, a ona wyjeżdża z testamentem – powiedział do mnie. – Chce, żebym ją zabezpieczył przed roszczeniami córki. A ja jeszcze żyję!
Było mi go szkoda
Testament to nie bilet na tamten świat, dobrze go spisać, jak się ma skomplikowaną sytuację rodzinną, ale nie na szpitalnym łóżku, gdy przed chwilą uciekło się śmierci spod kosy. W takiej chwili człowiek potrzebuje opieki i współczucia i tego oczekuje od bliskich. W dodatku Stanisławowi nie wolno było się denerwować, a po rozmowie z żoną ciśnienie bardzo mu skoczyło.
Mariola zniknęła ze szpitalnego korytarza, ale za to pojawiła się córka.
– Jak się czujesz, tatku? – pocałowała go szybko w zarośnięty policzek. – Mariolka była u ciebie?
– Była – przyświadczył zgaszony.
– Ta harpia niczego nie zaniedba, chciałaby dostać dom i kasę, ale chyba jej na to nie pozwolisz?
– Czy musimy teraz rozmawiać o pieniądzach? – spytał słabo Stanisław.
– A kiedy? Wiem, że to nie najlepszy moment, ale może ostatni – odparła córka.
– Idź już, źle się czuję – szepnął.
One nie miały serca
Następnego dnia przyszły obie i wpadły na siebie na korytarzu. Najpierw rozmawiały cicho, ale z chwili na chwilę coraz bardziej podnosiły głos. Kłóciły się o to, która powinna dziedziczyć po Stanisławie, obie chciały dostać willę. Wygoniłam je z oddziału, nie siląc się na uprzejmość, bo za dużo sobie pozwalały. Zemdliło mnie od ich pazerności, żadna nie interesowała się chorym, zależało im tylko na jego majątku.
– Przepraszam, że siostra musiała być świadkiem tej sceny – powiedział Stanisław. – Nie sądziłem, że tak się zachowają, źle wychowałem córkę, a Mariola… szkoda gadać. Będę musiał pomyśleć, co dalej.
– Ale dopiero wtedy, jak postawimy pana na nogi – powiedziałam stanowczo.
– One myślą, że umrę – spojrzał na mnie pytająco.
– Tak źle nie będzie. Jak pana przywieźli, obiecał pan, że jeszcze pozawraca mi głowę, bo nigdzie się nie wybiera. Trzymam pana za słowo – mówiłam to, co powinien usłyszeć od rodziny, ale wcale nie byłam taka pewna, czy wyzdrowieje.
Kilka następnych dni był spokój, po awanturze żadna z kobiet nie przyszła go odwiedzić. Widziałam, jak bardzo mu z tego powodu jest przykro. Zaproponowałam, że przyniosę mu telefon, ale nie chciał. Nie dziwiłam się zbytnio, dziewczyny chciały rozmawiać wyłącznie o spisaniu testamentu, a on potrzebował słów otuchy.
Tego było za wiele nawet dla mnie
Tydzień później pojawiła się córka, ale nie sama. Przyprowadziła notariusza.
– Tatku, chyba już ci się na tyle polepszyło, że możemy poważnie porozmawiać.
Stanisław nacisnął dzwonek wzywający pielęgniarkę. Kiedy weszłam do pokoju, był w złym stanie. Wezwałam lekarza i wyprowadziłam córkę z notariuszem z pokoju chorego. Ledwie znalazła się na korytarzu, zaczęła stawiać opór.
– Zaczekam tu, aż mu się polepszy, mam ważną sprawę do ojca – powiedziała.
Nie wytrzymałam i syknęłam.
– Co za brak współczucia, tylko pieniądze wam w głowie.
Danuta zmrużyła oczy.
– Nie ma siostra prawa tak do mnie mówić, obiecuję, że tego nie zapomnę. Narobię siostrze kłopotów, pójdę na skargę.
Wtedy mnie poniosło.
– Kiedyś pani zrozumie, co zrobiła, wszystko wróci. W godzinie próby zostanie pani sama jak palec tak jak pani ojciec. Chciwi bliscy to nie rodzina! I wykrakałam, tak się stało.
Nie żałuję
Ale przedtem Danuta spełniła swoją groźbę i doniosła na mnie do przełożonych. Dostałam naganę, a ponieważ uważałam, że kara jest niesłuszna, uniosłam się honorem i zwolniłam z pracy. Sprawa była głośna i koleżanki z oddziału jej nie zapomniały, więc kiedy Danuta rok czy dwa lata później została przyjęta do szpitala z nagłymi powikłaniami kardiologicznymi, natychmiast się o tym dowiedziałam. Zdrowa, młoda kobieta wylądowała niemal na tym samym łóżku, które przedtem zajmował jej ojciec, i tak jak powiedziałam, w godzinie próby została całkiem sama.
Nikt jej nie odwiedzał. Kilka razy przyszedł do niej ojciec, ale nie chciała z nim rozmawiać. Przez pielęgniarkę podał jej kopię testamentu. Tylko na tym jej zależało, pewnie myślał, że ją uszczęśliwi.
– Myślisz, że twoje słowa sprowadziły na nią chorobę? – spytała cicho Krysia.
– Wolę tak nie myśleć, ale to była naprawdę dziwne. Dlatego lepiej uważać, co się mówi, żeby potem nie żałować.