„Nie mogłam się doczekać, żeby zostać matką, ale mąż nie chciał zasiać nasionka. Nie zamierzam czekać kolejnych 10 lat”
„Na spotkaniach Maja opowiadała o rekrutacji do przedszkola, Anka o tym, że jej dwuletni Leo już mówi całymi zdaniami. Ja piłam cappuccino i śmiałam się w odpowiednich momentach. A potem wracałam do pustego mieszkania, gdzie mąż grał na konsoli”.

- Redakcja
Mam 32 lata i pracuję jako copywriterka w jednej z tych warszwaskich agencji, gdzie wszystko musi być „natychmiast”, a jednocześnie z wyczuciem. Moje życie prywatne długo przypominało dobrze zaprojektowaną kampanię – harmonijne kolory, spójne fonty, zero chaosu. Z Michałem byłam sześć lat. Mieszkaliśmy razem, dzieliliśmy rachunki, łóżko, mieliśmy psa. W weekendy gotowaliśmy razem risotto, oglądaliśmy seriale. Wakacje – zawsze w maju, bo taniej i mniej ludzi.
Ale coś zaczęło we mnie rosnąć. Nie, nie dziecko. Na początku to było tylko pytanie. Potem – potrzeba. I w końcu – krzyk, którego nie umiałam już w sobie stłumić.
Zawsze myślałam, że Michał to oaza spokoju. Że w nim odnajduję balans. Ale od jakiegoś czasu zaczęłam widzieć, że ten spokój jest ciszą. A ta cisza – ucieczką.
Nie mówił „nie”. Ale nigdy nie mówił też „tak”. O niczym, co dotyczyło przyszłości.
Pewnego wieczoru, jedząc kolację – zupę krem z dyni, jego ulubioną – zapytałam od niechcenia:
– A gdybyśmy mieli dziecko?
Michał odłożył łyżkę, spojrzał na mnie tak, jakby właśnie zupa przestała mu smakować.
– Nie psuj tego wieczoru, Dorota.
I wtedy poczułam to pierwszy raz – jakby ktoś zdmuchnął świecę w środku mnie.
Wiecznie odsuwał temat
Wróciłam do domu późno. Spotkanie z dziewczynami przeciągnęło się do trzech kaw i miliona zdjęć dzieci w telefonach. Maja opowiadała o rekrutacji do przedszkola, Anka o tym, że jej dwuletni Leo już mówi całymi zdaniami. Ja piłam cappuccino i śmiałam się w odpowiednich momentach. A potem wróciłam do pustego mieszkania. I męża, który wolał granie na konsoli, niż zakładanie rodziny.
Michał siedział na kanapie, jak zawsze – z laptopem na kolanach, w tych samych szarych dresach.
– I jak było? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Wspaniale – odpowiedziałam z ironią. – Wszystkie mają dzieci, planują szkoły, wakacje rodzinne, życie. A ja wracam tu i czuję się jak bohaterka serialu, który utknął w pierwszym sezonie.
Zamknął laptopa i spojrzał na mnie ostrożnie.
– Przecież mamy dobre życie, Dorota.
– Ale ono stoi w miejscu! – wybuchnęłam. – Michał, ile razy jeszcze będziemy unikać tego tematu? Chcę dziecka. Chcę rodziny. Chcę przyszłości, a nie wiecznej pauzy!
– Przecież mówiłem… jeszcze nie teraz.
– Masz 38 lat! – rzuciłam. – Kiedy to „teraz” wreszcie przyjdzie? Kiedy będziesz miał 50 i będziemy rozważać adopcję kota zamiast dziecka?
Michał wstał, przeszedł kilka kroków po salonie.
– Nie chcę być ojcem z obowiązku – powiedział cicho. – Nie chcę się na to zgadzać, bo ty czujesz presję.
– A ja nie chcę być kobietą, która zmarnowała sobie życie, czekając, aż ty dorośniesz! – głos mi zadrżał. – Wiesz, czego chcesz? Bo ja tak. I nie mogę już udawać, że wystarczy mi to, co mamy.
Zapadła cisza. Michał uciekł wzrokiem, jakby miał nadzieję, że coś zniknie, jeśli przestanie na to patrzeć. A ja postanowiłam przestać udawać, że tego nie widzę.
Mąż bał się zmian
Następnego dnia wstałam wcześniej. W kuchni unosił się zapach kawy, ale nie czułam smaku. Patrzyłam na Michała, jak krząta się przy ekspresie, i próbowałam odnaleźć w nim kogoś, kto ze mną planuje życie. Nie tylko sobotnie zakupy.
– Michał, musimy jeszcze o tym porozmawiać – zaczęłam, siadając przy stole.
– Wczoraj już rozmawialiśmy – mruknął.
– Nie. Wczoraj się kłóciliśmy. Teraz chcę zrozumieć – spojrzałam na niego. – Czego się boisz? Odpowiedzialności? Przyszłości? Czy… może po prostu nie chcesz dziecka ze mną?
Zamilkł. Usiadł naprzeciwko. Wyglądał, jakby ktoś kazał mu podpisać umowę, której nie rozumie.
– Nie wiem – powiedział w końcu.
Zamrugałam.
– Nie wiesz, czy mnie kochasz, czy nie wiesz, czy chcesz dziecka?
Spojrzał na mnie z bólem w oczach, jakby każde słowo go raniło.
– Nie wiem… obu.
Zabolało bardziej, niż chciałam się przyznać. Moje ręce zadrżały, więc schowałam je pod stołem.
– Ja nie mogę żyć w zawieszeniu, Michał. Nie mam już dwudziestu lat. Nie chcę być kobietą, której życie minęło na czekaniu.
– Ty chcesz planu. A ja nie umiem go ci dać – wyszeptał. – Może coś jest ze mną nie tak.
– Może – odparłam, patrząc mu prosto w oczy. – Ale ja nie mogę już siebie rozmontowywać, żeby tylko się dopasować.
Milczał. Tylko to umiał najlepiej.
Wstałam, wzięłam torebkę i wyszłam, zostawiając kubek z zimną kawą. Czułam, że coś we mnie zaczęło się definitywnie kończyć.
Nie umiał być ojcem
Gdy wróciłam z pracy, drzwi do gabinetu były przymknięte. Słyszałam tylko pojedyncze słowa, ale wystarczyły. Głos Michała – cichy, zawieszony w powietrzu jak mgła.
– Dorota jest cudowna… ale ja nie jestem gotów. Może nigdy nie będę.
Nie chciałam podsłuchiwać. To nie było zaplanowane. Po prostu stałam tam, w przedpokoju, z torbą zakupów i sercem bijącym jak szalone.
Otworzyłam drzwi bez pukania.
– Usłyszałam wszystko – powiedziałam cicho. Michał zamarł z telefonem przy uchu. – Dziękuję, że się w końcu przyznałeś. Tylko nie do mnie.
Rozłączył się. Patrzył na mnie jak uczeń przyłapany na ściąganiu.
– Nie chciałem cię zranić, Dorota.
– Nie robiąc nic, zraniłeś mnie jeszcze bardziej – oparłam się o framugę. – Bałeś się powiedzieć prawdę, ale przecież ona była między nami od dawna. W twoim milczeniu, w twoich unikach, w tym „jeszcze nie teraz”, które znaczyło „nigdy”.
Michał spuścił głowę.
– Ja po prostu… nie czuję się człowiekiem, który mógłby być ojcem.
– A ja nie chcę być kobietą, która zrezygnowała z bycia matką, bo kochała niewłaściwego człowieka – wyszeptałam.
Zapanowała cisza. Już nie taka, która boli. Taka, która kończy.
– Wyprowadzam się – powiedziałam sucho. – Nie mogę dłużej żyć w zawieszeniu. Ty boisz się życia. A ja chcę je tworzyć.
Nie próbował mnie zatrzymać. I to było najgorsze.
Rozwód był jedyną opcją
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Cisza między nami była gęsta jak śmietana. Michał jadł coś bez smaku, ja bawiłam się widelcem, kręcąc nim po pustym talerzu.
– Myślałeś nad tym, co powiedziałam? – zapytałam nagle.
Westchnął ciężko.
– Myślę cały czas. Ale to nie zmienia faktu, że nie umiem tego w sobie obudzić. Tego... pragnienia. Chcę być z tobą, ale nie chcę dziecka. Nie teraz. I może nigdy.
Zamknęłam oczy na chwilę. To było jedno z tych zdań, których nie da się cofnąć. Jak ostateczny werdykt.
– A ja chcę być matką. Już nie mogę dłużej się oszukiwać, Michał. Dla mnie to nie jest dodatek do życia. To jego sens.
Spojrzał na mnie – smutno, jakby już wiedział, co zaraz powiem.
– Musimy się rozstać – powiedziałam spokojnie. – To nie jest już tylko o dziecku. My po prostu idziemy w przeciwnych kierunkach.
Zamrugał, wstał od stołu. Przeszedł kilka kroków po kuchni, jakby szukał słów, które mogłyby to wszystko odwrócić.
– Naprawdę tego chcesz?
– Nie. Ale wiem, że muszę.
– To rozwód?
– Tak. Formalność. Bo w środku już się rozstaliśmy dawno temu.
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni bez słowa. I wtedy naprawdę poczułam, że jestem sama. Ale też… wolna.
Nie żałowałam tej decyzji
Minęły cztery miesiące. Przeszłam przez wszystko – bezsenność, puste wieczory, automatyczne przewijanie Instagrama pełnego dziecięcych buziek i testów ciążowych. Zazdrość była jak drzazga – mała, ale nie dawała spokoju. A potem… zaczęła się kruszyć. Codzienność w nowym mieszkaniu, nowe rytuały, nowe „ja”.
Wychodziłam właśnie z księgarni, kiedy usłyszałam jego głos.
– Dorota?
Odwróciłam się. Michał stał niepewnie kilka kroków dalej. Jakby sam nie wierzył, że mnie spotkał.
– Hej – powiedziałam. – Dawno się nie widzieliśmy.
Skinął głową.
– Wyglądasz… dobrze.
– Czuję się dobrze – odparłam szczerze.
Zamilkł na chwilę.
– Czasem o tobie myślę.
– Ja też o tobie myślałam – przyznałam. – Ale to już przeszłość. Nie żal. Po prostu wspomnienie.
Przysunął się odrobinę bliżej.
– Nadal nie wiem, czy potrafiłbym to wszystko… unieść.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– A ja już wiem, że mogę unieść wszystko sama, jeśli trzeba. I wiesz co? To nie jest samotność. To wolność.
Uśmiechnął się smutno.
– Zasługujesz na wszystko, Dorota.
– Wiem – powiedziałam. – W końcu zaczęłam w to wierzyć.
Odwróciłam się i odeszłam. Bez łez. Bez żalu. Z cichą dumą.
Wzięłam życie w swoje ręce
Rozwód stał się faktem. Dwa podpisy na kartce, dwie pieczątki. I cisza.
Nie płakałam w sądzie. Nawet nie drżała mi ręka, kiedy stawiałam swój podpis. Wszystko było już przemyślane, przetrawione, wypłakane wcześniej – nocami, w tramwajach, przy zmywaniu naczyń. W samotnych spacerach, w rozmowach z przyjaciółką, w milczeniu przy kuchennym stole.
Wracając do domu, kupiłam sobie kwiaty. Tak, sama sobie. Myślę, że sobie zasłużyłam. Nie jestem jeszcze mamą. Ale jestem kobietą, która się nie poddała.
Wierzę, że spotkam kogoś, kto będzie chciał tego samego co ja. Nie szukam księcia z bajki. Szukam mężczyzny, który spojrzy na mnie i powie: „Z tobą chcę być ojcem”. Może to potrwa. Może się zawiodę. Ale wolę zawieść się próbując, niż trwać w życiu na pół gwizdka. Ja już nie czekam. Teraz idę przed siebie.
Dorota, 32 lata
Czytaj także:
- „Na wielkanocne śniadanie ciotka zaprosiła mojego eks. Przeczuwałam, że wspólne szukanie pisanek nie skończy się dobrze”
- „Dziadek tonie w długach, a święta za pasem. Ledwie stać go na kostkę masła, bo całą emeryturę przepuszcza na głupoty”
- „Co roku w Wielkanoc urabiam się w kuchni po łokcie. Nikt nawet nie podziękuje, bo wszyscy myślą, że to mój obowiązek”