Reklama

Stałam na przystanku autobusowym, ściskając w ręce walizkę. Strużki deszczu płynęły po mojej twarzy, ale ich nie wycierałam. Już i tak byłam cała mokra. Przemokłam do suchej nitki, bo uniosłam się honorem i postanowiłam pójść na przystanek piechotą, zamiast poprosić mamę o podwiezienie.

Reklama

Zachowujesz się jak rozkapryszona dziewczynka – rzuciła, zanim wyszłam.

Momentalnie znowu się spięłam. Miałam ochotę wykrzyczeć jej prosto w twarz cały mój żal, ale wolałam odpuścić. Co mi to da, prócz kolejnej dawki nerwów.

– Do widzenia, mamo – powiedziałam tylko suchym tonem.

Zawód na całe życie

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wyszłam w mokre objęcia dżdżystego dnia. Skierowałam się w stronę przystanku. Nie był daleko. Rzadko odwiedzałam rodzinne strony, bo zawsze kończyło się tak samo: kłótnią z mamą. Nigdy nie umiałam się z nią dogadać. Tuż po maturze postanowiłam wyjechać do Niemiec po, jak mi się zdawało, lepsze życie. Zatrudniłam się jako opiekunka osób starszych. To miało być tymczasowe zajęcie, ale przerodziło się w zawód na całe życie. Mama jak zwykle krytykowała mój wybór. Uważała, że to uwłaczające zajęcie, i powinnam zmienić pracę tak szybko, jak to możliwe.

– Nigdy bym nie pomyślała, że będziesz podcierać tyłki staruchom. Wracaj do Polski i zacznij normalnie żyć! – odtwarzałam w głowie jej słowa. Tyle razy miałam ochotę jej odpowiedzieć, że nie da się normalnie żyć, kiedy ona jest w pobliżu…

Podjechał autobus.

– Dzień dobry – mruknęłam do kierowcy, podając mu lekko wilgotny banknot.

– Chyba nie taki dobry. Zmokła pani – łysiejący mężczyzna w niebieskiej koszulce obrzucił mnie współczującym spojrzeniem. No tak, musiałam wyglądać jak półtora nieszczęścia.

– Wyschnę, zanim dotrzemy do celu – odparłam, siląc się na uprzejmy uśmiech.

Usadowiłam się pod oknem, mniej więcej pośrodku autobusu, bagaż wpychając pod siedzenie. Większość miejsc była już zajęta. Przycisnęłam czoło do szyby i próbowałam opanować drżenie. Ubrania miałam schowane w walizce, ale przecież nie będę tu robić striptizu, przemęczę się. Mgła stawała się coraz gęstsza. Kierowca jechał wolno i ostrożnie, to rozsądne, ale zapowiadała się długa podróż. Liczyłam, że ogrzewanie w autobusie osuszy moje ciuchy. Z głośników sączyła się subtelna muzyka, przerywana nadawanymi przez radio komunikatami.

Współtowarzysz podróży

Bardzo chciałam się zdrzemnąć, niestety, sen nie nadchodził. Mokre dżinsy nieprzyjemnie kleiły mi się do ud, żakiet parował, na ramiona spływały wilgotne strąki, po ułożonej rano fryzurze nie było już śladu. Zerknęłam na zegarek. Nie minęło nawet dwadzieścia minut, a ja miałam wrażenie, że podróż trwa wieki.

Hamulce zapiszczały i autobus zjechał na kolejny przystanek. Przemierzałam tę trasę wiele razy, ale nie pamiętam, żeby autobus kiedykolwiek się tam zatrzymywał. Próbowałam coś dostrzec w tumanach mgły. Zobaczyłam jedynie brudną ławkę z wyrwanym oparciem i walającymi się dokoła puszkami po piwie. Obok stał wygięty słup ze zwisającą smętną resztką rozkładu jazdy. Kątem oka dostrzegłam jeszcze wsiadającą do autobusu postać. Gość był ubrany w długi, czarny płaszcz z kapturem.

Wzdrygnęłam się. Przez tę chwilę, kiedy drzwi były otwarte, do wnętrza wdarł się nieprzyjemny chłód. Czułam, jak na przedramiona wypełza mi gęsia skórka. Wbiłam wzrok w szybę i wsunęłam się głębiej w skrzypiący fotel. Chciałam schować się przed całym światem. Nowy pasażer szedł środkiem autobusu. Zatrzymał się tuż obok mojego fotela.

Cholera. Nie miałam ochoty na towarzystwo, a już szczególnie kogoś, kto wyglądał jak przybysz nie z tego świata. Byłam przemoczona, zła i chciałam posiedzieć sama, jedynie ze swoimi ponurymi rozważaniami. Nie potrzebowałam do tego świadków. Tymczasem ciągle czułam obecność tego mężczyzny. W końcu odwróciłam głowę i spojrzałam na niego.

Zmroziło mnie. Jego niebieskie oczy błyszczały. Pod szerokim kapturem skrywał się dobrotliwy uśmiech. Usiadł obok mnie. Był naprawdę przystojny, ale nie miałam siły, żeby flirtować. Odwróciłam głowę do szyby tak, by nie zachęcać go do rozmowy.

Chcę żyć po swojemu

W głowie kłębiły mi się setki myśli. Wracałam wspomnieniami do niezliczonych rozmów z mamą, które zawsze kończyły się tak samo.

– Nie możesz ciągle dyrygować moim życiem – buntowałam się jak nastolatka, choć od dawna byłam już dorosła.

Łączyła mnie jednak z matką niewidzialna pępowina, która aż mnie dusiła, jakby owinęła się wokół mojej szyi. Przez całe życie próbowałam zasłużyć na jej miłość i akceptację. To się nigdy nie zmieniło; nawet wtedy, gdy wyjechałam za granicę w poszukiwaniu wolności. Oczywiście pozornie żyłam tak, jak chciałam. W głębi serca czułam jednak pustkę i bardzo chciałam być kochana bezwarunkowo, taka, jaka jestem. Przez nią. Bo wtedy uwierzę, że jestem warta miłości i pozwolę się pokochać także komuś innemu. Kobiecie, mężczyźnie, dziecku…

– Co ty bredzisz? – mama robiła tę swoją charakterystyczną minę, która wyrażała protekcjonalność na granicy pogardy.

Nienawidziłam, gdy traktowała mnie w taki sposób. Byłam jej dzieckiem!

– Musisz zrozumieć, że chcę dla ciebie jak najlepiej – powtarzała.

Akurat. I nic nie muszę!

– Najlepiej będzie, jeśli pozwolisz mi żyć po swojemu – odpowiadałam cicho, kuląc się i garbiąc na kuchennym krześle.

Mama zaczynała swoją tyradę, a ja odpływałam myślami. Wolałam nie słyszeć jej słów, które nic nie wnosiły do naszej rozmowy, a tylko zadawały mi ból. Deszcz zaczął mocniej bębnić o szyby. Mgła była już tak gęsta, że nie dało się zobaczyć nic w promieniu kilku metrów. W oddali zamajaczyły jakieś światła.

– Jestem Adam – wymamrotał siedzący obok mężczyzna. Pod kapturem miał burzę ciemnych włosów. Był naprawdę atrakcyjny.

Poczułam się nieswojo. Nigdy nikt mnie nie zaczepiał w autobusie. Pewnie po prostu jest gadułą i chce sobie umilić podróż.

– Judyta – wyciągnęłam rękę, uśmiechnęłam się i wróciłam do siebie myślami.

Sięgnęłam do torebki po telefon. Ekran rozbłysnął, ukazując nudną tapetę. Żadnych nieodebranych połączeń, powiadomień ani czekających w skrzynce wiadomości. Nadzieja, że tym razem mama odezwie się po kłótni pierwsza, okazała się płonna. Jak zwykle nie zapyta, jak mija mi podróż i czy wszystko u mnie w porządku. Nie zatroszczy się, czy nie zmokłam, nie zmarzłam, nie przegrzałam się. Znowu się na niej zawiodłam. Westchnęłam ciężko, spuszczając głowę. Autobus wolno zjechał na parking stacji benzynowej. Kierowca wyłączył silnik, wstał i odwrócił się w stronę rzędu foteli.

– Krótki postój – wyjaśnił. – Pogoda i tak nie pozwala na dalszą jazdę. Poczekamy, aż widoczność choć trochę się poprawi. Jak żyję, nie widziałem takiej mgły…

Rozejrzałam się wokół. Wnętrze pojazdu zalało mdłe światło żarówek umieszczonych na suficie. Ludzie wstawali z miejsc, by rozprostować kości. Dało się słyszeć stłumione rozmowy.

– Idę do toalety…

– Mają tu jakąś kawę?

– Jezu, co za paskudna pogoda…

– Nie uważasz, że tu dziwnie pachnie? Jakby mokrym psem…?

Powąchałam swój wełniany żakiet. Nie, to nie ja. Autobus opustoszał. Obserwowałam przez szybę, jak pasażerowie biegną w stronę budynku stacji, by schronić się przed zacinającym deszczem. Wstał również siedzący obok Adam. Obserwowałam jego odbicie w szybie.

To nie jej wina, że taka jest

Może powinnam pójść za tym Adamem? Pogadalibyśmy o bzdurach, może nawet wymienili numerami telefonów. Mogłoby być miło. Ale do tego, najpierw ja musiałabym być miła. Nie miałam na to siły. Kiedy kończył się postój, a ludzie się zbierali do drogi, postanowiłam udawać drzemkę. I rzeczywiście w nią zapadłam. Śniła mi się mała dziewczynka, na którą krzyczała starsza dziewczynka, na starszą krzyczała jeszcze starsza. To był niekończący się ciąg krzyczących na siebie, coraz większych dziewczynek.

Obudziłam się gwałtownie, głowę miałam na ramieniu Adama. Spojrzał na mnie dobrodusznie. Znów chciał coś powiedzieć, ale właśnie autobus się zatrzymał. Mogliśmy wysiadać. Może jeszcze nie wszystko stracone, rozmyślałam. Powinnam do niej zadzwonić. Nieważne, że znowu jako pierwsza. Ona też miała ciężkie życie z babcią. Najwyraźniej to jest silniejsze od niej.

Koła walizki turkotały po bruku. Wreszcie dotarłam do swojego paskudnego, małego mieszkanka. Poranek był zimny, a ulice wyludnione. W mieszkaniu panował zaduch. Otworzyłam okno i mimo chłodu przysiadłam na parapecie.

Reklama

Liczyło się to, że podczas tej dziwnej podróży inaczej spojrzałam na moją relację z mamą. Ona także była kiedyś dzieckiem – małym, przerażonym, tresowanym za pomocą pasa… Też czuła się niekochana, nieakceptowana. Pora przerwać ten krąg. Może jeśli jej przebaczę i obdarzę bezwarunkową miłością, której tak jej brakowało, której sama pragnęłam, nasze życie wreszcie się odmieni, rozjaśni?

Reklama
Reklama
Reklama