Reklama

Kiedy umarł mój tata, wyremontowałam jego dwupokojowe mieszkanie i puściłam na rynek wynajmu. Ofert od razu dostałam kilka, wybrałam bezdzietne małżeństwo scenarzystów, którzy przyjechali na dwuletni kontrakt z jedną z większych agencji filmowych. Wydawali się nie zwracać uwagi na pieniądze, więc mogłam bez problemu zażądać nieco więcej. Trzy tygodnie później dostałam telefon od kobiety.

Reklama

Lokatorzy narzekali

– Proszę coś zrobić, bo tu się nie da mieszkać – powiedziała nerwowo.

– Nie rozumiem.

– Prąd wysiada wieczorem co najmniej trzy razy. Nie wiadomo dlaczego, bo wszędzie indziej jest. I tak po godzinie za każdym razem. A my pracujemy na komputerach. Co gorsza, nocą w rurach tak chrobocze, że spać się nie da, a my musimy spać, przecież to oczywiste. Ostatnio woda przelała się w wannie. Tylko że my nie korzystamy z wanny. Ma pani szczęście, że szybko się zorientowaliśmy i sąsiada nie zalało. Każdego dnia coś się dzieje. Jeśli będzie tak dalej, to się wynosimy.

Sprowadziłam elektryka, hydraulika. Fachowcy sprawdzili instalacje i rozłożyli ręce – nie było się do czego przyczepić. Czyli nic nie zrobili, a forsę wzięli. Ale lokatorzy wciąż narzekali i rzeczywiście wkrótce się wyprowadzili. A ja miałam stratę, bo przez następne dwa miesiące nie mogłam znaleźć odpowiednich najemców.

Facet bał się bakterii

W końcu zgłosił się do mnie ktoś interesujący. Zamożny samotny facet, który właśnie wyprowadził się z domu, bo żona uznała, że ma go już dość…

– Wie, pani – tłumaczył mi pan Witold, gdy podpisywał umowę – hoteli nie lubię, bo w hotelach jest strasznie brudno. Niby na oko wręcz przeciwnie, ale proszę mi wierzyć, to siedlisko śmiercionośnych bakterii. Co ja się nasłuchałem od kolegów, co też oni wyprawiali na łóżkach czy dywanie… Jakby hotel chciał, by było naprawdę czysto, to by musiał ciągle wymieniać meble. A pani kiedy wymieniała meble?

– Dopiero co. To całkiem niedawno wyremontowane mieszkanie – uspokoiłam go.

– Cieszę się. Już czuję, że będzie mi się tu dobrze mieszkało – zatarł ręce. – Ale nie ma pani nic przeciwko temu, żebym wszystko wyczyścił środkiem odkażającym?

Już rozumiałam, czemu się jego małżonka wkurzyła. Ale ja, na szczęście, nie musiałam mieszkać z tym dziwakiem. A on może sobie wszystko czyścić. Byle płacił regularnie. Nie minął tydzień, kiedy nowy najemca do mnie zadzwonił. Głos miał roztrzęsiony.

– Obawiam się, że nie dam rady, pani Justyno. To mieszkanie… ja tu się bardzo źle czuję. Mam cały czas wrażenie, że obłazi mnie robactwo. Skądś ulatniają się wstrętne zapachy i w ogóle. Nie mogę nawet domyć rąk. Coś tu w powietrzu jest nie tak.

Myślałam, że żartuje

Oczywiście zaraz tam pojechałam. Próbowałam uspokoić lokatora, zasugerowałam nawet, że może pogadałby z psychiatrą, bo to nie moje mieszkanie stanowi problem. Popatrzył wtedy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Uważa pani, że jestem wariatem? – usta wykrzywił mu gorzki uśmiech. – Zupełnie jak moja żona. Tak jakby istnienie bakterii i wirusów nie było udowodnione naukowo. Przecież je widzimy!

Po chwili dodał cichutko, rozglądając się jakby z obawą:

– W przeciwieństwie do duchów…

Ja bym to ostatnie zdanie pozostawiła bez komentarza, ale wpadłam tam z dwudziestoletnim synem, a ten naturalnie, zastrzygł uszami.

– Widział pan tu jakieś duchy? – spytał z ciekawością.

Pan Witold zmieszał się wyraźnie.

Niekoniecznie od razu duchy – wymamrotał. – Ale… eee… jednego – powiedział to tak cicho, że ledwie go usłyszeliśmy.

– Ekstra – ucieszył się Wojtek. – Pan opowie. Co to za duch? Czy coś mówił? Co robił?

Lokator poczerwieniał, a ja trzepnęłam syna po ramieniu.

– Daj spokój, głupoty gadasz. Przecież duchów nie ma.

Próbowałam go uspokoić

Moje słowa zirytowały mężczyznę.

– Bo co, bo ja wariat jestem, tak? Mam halucynacje? Nie wiem, co widziałem? A ja wiem, że widziałem tego starca. Stał, o tu – lokator podskoczył do wejścia do stołowego. – Opierał się na lasce i patrzył na mnie groźnie, brwi marszczył.

Machnęłam ręką.

– W tej kamienicy mieszkają sami starzy ludzie. Połowa nie pamięta, jak się nazywa. Pewnie ktoś pomylił mieszkania.

– Trzecia w nocy była, proszę pani. I nikt nie mógł wejść, bo ja zawsze zamykam mieszkanie na wszystkie zamki. I na łańcuch. To dla mnie podstawa.

W to akurat wierzyłam. Ale w ducha? Wtedy usłyszałam chichot syna.

– To ja teraz rozumiem te awarie, które wypłoszyły scenarzystów. Po prostu dziadek nie chce w swoim mieszkaniu nikogo obcego.

– Co ty gadasz – spiorunowałam syna wzrokiem.

Fakt, kiedy lokator wspomniał o starcu z laską, od razu pomyślałam o tacie. Ale to są nasze rodzinne sprawy i obcy nie muszą o nich wiedzieć. Było już jednak za późno.

– Czyli to dla was nie nowina – pan Witold ujął się pod boki. – Obawiam się, że pani zataiła ważne fakty dotyczące tego mieszkania, dlatego ja zrywam umowę i się wyprowadzam, a pani mi zwraca zaliczkę.

Wkurzyłam się.

– Jeszcze czego! Proszę mnie podać do sądu. Ciekawe, jak długo sędzia będzie się śmiał, kiedy pan mu powie, że to mieszkanie jest nawiedzone przez ducha.

Syn miał swoją teorię

Wyszłam z mieszkania. Syn dogonił mnie na parkingu. Otworzył auto. Usiadłam na siedzeniu pasażera, zapięłam pas. Nadal staliśmy. Spojrzałam na Wojtka. On patrzył na mnie.

– No co? Jedź.

– Nie zamierzasz ulec, prawda? – stwierdził.

– On nie odpuści. Zawsze był zaciętym skurczybykiem.

– Jak ty się wyrażasz o dziadku?! – zareagowałam odruchowo.

Kochałam ojca, tak myślę. Opiekowałam się nim, gdy zachorował. Ale nigdy jakoś między nami nie kliknęło. Może byliśmy zbyt do siebie podobni, nie wiem.

– Dziadek chciał, żeby to mieszkanie dostała Ilona – powiedział Wojtek, jakbym o tym nie wiedziała.

Gadał tak cały czas, jak chorował. Dwa lata: „A pamiętaj, Justyna, mieszkanie ma przypaść Ilonie. Dosyć już wycierpiała. Potrzebuje spokoju i miejsca dla dziecka”.

– Ja się nim opiekowałam – powiedziałam, czując, jak zaciskają mi się dłonie w pięści. – Mnie się to mieszkanie należy. Liczyłam na nie.

– Nie wiem dlaczego, skoro dziadek życzył sobie inaczej.

– Bo dziadka już nie ma, i gówno go obchodzi, co się dzieje z jego rzeczami! – wrzasnęłam.

Nerwy mi puściły. Ileż można! Syn patrzył na mnie zaskoczony.

– Naprawdę? A ja myślę, że wciąż bardzo go obchodzi.

– Duchów nie ma!!!

Postawił na swoim po śmierci

Mój krzyk był głośny, ale nie zagłuszył rodzących się wątpliwości. Przez kolejne dni nie mogłam się pozbyć wrażenia, że tata mnie obserwuje i jest ze mnie bardzo niezadowolony. Czyścioch wyprowadził się trzy dni później. A ja przez dwa tygodnie szukałam odpowiedniego najemcy. Niestety, nikt mi nie pasował.

– Tych też odrzucasz? – zdziwił się mąż, przeglądając oferty. – Wpadają na kilka dni w tygodniu, płacą, ile się zażąda, zdecydowanie niczego nie zniszczą. Czego ty chcesz, Justyna?

Przymknęłam oczy. I tak jak przez ostatnie dwa tygodnie, tak i teraz ujrzałam pod powiekami smutną twarz ojca. Gdyby był zły, wkurzony, może trwałabym w swoim uporze. Ale ten smutek… rozrywał mi serce.

Chcę spokoju – powiedziałam i zadzwoniłam do Ilony, siostrzenicy, by powiedzieć jej, że dostała po dziadku Franku mieszkanie.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama