Reklama

Marta wróciła z wycieczki do Paryża mocno podekscytowana. Sam Paryż widziała nie po raz pierwszy, jednak tym razem trafiła też do Chartres pod Paryżem, gdzie znajduje się gotycka katedra. To właśnie tam znajduje się imponujący labirynt – położony w sercu katedry. Słyszałam o tym co nieco, a jednak to, co mówiła Marta, bardzo mnie zaskoczyło i zastanowiło.

Reklama

– Czy wiesz, że kiedy weszłam do labiryntu, mocno zakręciło mi się w głowie – opowiadała, gdy wyszłyśmy z firmy na przerwę obiadową. – Musiałam się zatrzymać, usiąść. Długo nie mogłam ruszyć dalej. Chciało mi się płakać i nie rozumiałam dlaczego.

– A teraz już wiesz? – patrzyłam na nią z zaciekawieniem.

– Odkryłam to, kiedy w końcu wstałam i przeszłam do centrum labiryntu – zwierzała się. – Chodziło o czasy mojego dzieciństwa. Nie było łatwo, kiedy zmarł tata. Nie mogłam okazywać emocji, bo mama nam tego zabraniała. Nie pozwoliła ani mnie, ani mojemu bratu przeżyć żałoby, bo była wściekła na ojca. – „Nie dość, że nas porzucił, to jeszcze teraz umarł” – to były jej słowa wykrzyczane w wielkiej złości – wspominała Marta, a ja cała zamieniłam się w słuch, bo moja przyjaciółka nigdy o tym nie wspominała.

„Pozbyłam się nagromadzonego cierpienia i bólu”

– Dusiliśmy w sobie płacz, wręcz rozpacz, a mama, często z poczucia bezsilności i opuszczenia, co teraz dobrze rozumiem, ale wtedy, jako dziecku trudno było mi to pojąć – obarczała winą ojca, którego już nie było. Że sprowadził nas na świat, ale się nami nie zajmował, niczego nam nie zostawił i teraz wszystko będzie na jej głowie.

Zobacz także

– Ale co z labiryntem? – przywołałam Martę do czasu teraźniejszego.

– Ach, no tak – westchnęła. – Przecież o tym mówiłam. Że kiedy weszłam do środka, wszystkie wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą.

– Dlaczego?

– Okazało się, że tak właśnie może się zdarzyć, gdyż labirynt jest archetypowym znakiem, znanym wszystkim ludziom na ziemi. Usłyszałam od naszego przewodnika, który zgłębia tę tematykę od wielu lat, że wejście tam, to rodzaj medytacji, oczyszczenia, relaksu, ale i zmierzenia się z trudnymi sprawami, które do tej pory w sobie podświadomie nosimy i nie możemy się z nimi uporać, chociaż na co dzień wcale o nich nie myślimy – tłumaczyła Marta, a ja słuchałam jak urzeczona. – Wiesz, co zrobiło na mnie wielkie wrażenie?

– Co?

– Wypowiedź pewnego człowieka, którego nazywają historykiem labiryntu, że w „W labiryncie nie możesz się zgubić, możesz się jedynie odnaleźć” – Marta upiła łyk kawy – a ja w końcu dotarłam do centrum i – możesz mi wierzyć lub nie – poczułam, że w przyspieszonym tempie pozbyłam się nagromadzonego cierpienia i bólu. Długo płakałam, ale później poczułam wielką ulgę.

Dłużej nie mogłyśmy rozmawiać, bo trzeba było wrócić do pracy, a na biurku znalazłam pięć nowych segregatorów, którymi miałam się zająć. Ale nie mogłam się na niczym skupić i cały czas rysowałam na kartce symbol labiryntu. Jakby mnie coś opętało. W autobusie znalazłam wolne miejsce i natychmiast zaczęłam czytać o nim w internecie.
Okazało się, że ten, który jest w katedrze w Chartres to jedyny średniowieczny labirynt, który zachował się w tak dobrym stanie.

Nic nie jest tam przypadkowe, nawet liczba kamieni w posadzce liczy tyle, ile trwa ciąża. Dlaczego akurat tak? Bo chodzenie po labiryncie ma służyć odnowieniu, transformacji, nowym narodzinom. Podobno kiedyś, jeszcze w społecznościach pogańskich, w labiryncie odbywały się, w okresie wiosennym, zabawy chłopców i dziewcząt. Były symbolem nowego życia.

Zanim Marta nie poruszyła tego tematu, w mojej głowie był dziwny obraz: labirynt w ogrodzie, gdzie wszyscy biegają po przecinających się ścieżkach, bawią się i szukają nawzajem. To nie ma jednak nic wspólnego z takim jak w Chartres: labiryntem – jak się dowiedziałam – siedmiozwojowym, medytacyjnym. Okazało się, że ludzie wędrują nim na różne sposoby. Niektórzy idą uważnie, a i tak gubią drogę. Inni nie mogą wyjść i chodzą w kółko. Niektórzy tam płaczą, inni się śmieją.

Poczułam, że też chciałabym wejść do labiryntu. Gdzieś przeczytałam, że warto to zrobić z intencją, czyli w pewnym sensie zadać sobie pytanie, które nas nurtuje, albo kiedy nie możemy uporać się z jakąś sprawą. Nosiłam taką w sobie od dawna. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie mogę znaleźć odpowiedniego partnera. Każdy mój związek kończył się tak samo. Każdy z trzech ważnych mężczyzn mówił to samo na koniec naszej relacji: że na mnie nie zasługują, że jestem zbyt dobra, zbyt wspaniała.

– Dopiero, kiedy wejdziesz głębiej w siebie, zrozumiesz, dlaczego przyciągasz akurat takich mężczyzn. Musisz to odkryć – powiedziała mi pewna specjalistka. – To jak program. Możesz wydrukować na zewnątrz tylko to, co jest w systemie. Nic więcej.

Weszłam rozluźniona i z każdą minutą odzyskiwałam spokój

Musiałam przyznać jej rację. Tylko jak odkryć działanie tego programu. I skąd on się wziął?

– Można to zrobić na wiele sposobów – kontynuowała kobieta, którą poznałam na jednym z babskich wyjazdów. – Możesz przyjść na spotkania do mnie. Kawałek po kawałku, odkryjesz tę łamigłówkę.

Tak, myślałam o tym. Ale życie biegło, a ja ciągle nie miałam czasu. Marta mnie z tego powodu ganiła.

– Masz czas na jogę, masz czas na wyjazdy weekendowe – wytykała mi. – I to super, że o siebie dbasz, ale ciało to jedno, ale nie wolno zapominać o psychice. A to przecież podstawa wszystkiego.

Jasne, miała rację. A teraz ten labirynt… Poczułam, że to coś dla mnie.

I znów dostałam znak, że jak się czegoś naprawdę chce, to cały wszechświat ci sprzyja! Okazało się, że nie muszę jechać do Chartres, żeby wejść do labiryntu, że w Polsce ktoś stworzył jego replikę. Pojechałam tam. Była rozmowa w kręgu i medytacja. Sam labirynt wyglądał imponująco.

– Niesamowite, co? – szepnęła mi do ucha dziewczyna w sukience w kwiaty. – Jestem tu już kolejny raz i zawsze czuję taką samą ekscytację.

Chciałam z nią o tym pogadać, ale już zaczynałyśmy ceremonię. Nie musiałam nawet formułować w głowie pytania, czułam, że labirynt sam wie, czego mi trzeba, jaka informacja powinna do mnie przyjść.

– Istnieje wiele sposobów chodzenia po labiryncie – wyjaśniła grupie organizatorka. – Najważniejsze, to wziąć głęboki oddech, można przekazać intencję, ale nie trzeba się do niej przywiązywać. Może to, co myślimy, że jest dla nas ważne, wcale takie nie jest? Może musimy zrozumieć coś innego, niż nam się wydaje?

Weszłam do labiryntu rozluźniona, spokojna. Chociaż nie udało mi się całkowicie usunąć myśli krążących wokół moich nieudanych związków, to na chwilę o tym zapomniałam, bo najważniejsza stała się po prostu wędrówka, bycie tu i teraz. Szłam ścieżką, skupiona, skoncentrowana. Sprawy, które mnie martwiły, męczyły i zajmowały moją głowę – odeszły. Z każdą minutą odzyskiwałam spokój. Jednak nie działo się nic więcej, żadnych szczególnych obrazów żadnych wspomnień z dzieciństwa, jak u Marty.

Dotarłam do centrum labiryntu. Uspokojona wyszłam z niego. Poszukałam wzrokiem dziewczyny w sukience. Siedziała po turecku wewnątrz labiryntu. Patrzyła w jeden punkt. Skupiona i nieobecna.

– Magda – wyciągnęłam do niej rękę, kiedy ceremonia się zakończyła.

– Też Magda – zaśmiała się ona.

– Pozornie przypadek. Mamy popularne imię – pokiwałam głową.

– Nie wierzę w przypadki – powiedziała.

– Ja też.

– Odkryłaś coś?

– Być może… – ściszyła głos. – Zastanawiałam się, czemu mam taki problem z mężczyznami. Z tym przyszłam.

Zaczęłam się śmiać.

– To takie zabawne?

– Skąd! Tylko, że ja… też.

– Pójdziemy na herbatę? – zaproponowała. – Czuję, że powinnyśmy połączyć siły.

Reklama

– Tak, chodźmy! – ucieszyłam się. – Kto wie, co się jeszcze dzisiaj zdarzy…

Reklama
Reklama
Reklama