„Nie mogłem patrzeć na cierpienie kolegi po rozstaniu i postanowiłem działać. Nie przypuszczałem, że taki będzie finał”
„Zapakowałem rower do pociągu i pojechałem do Mińska. Oczywiście okazało się, że tych kwiaciarni to trochę jest. W każdej pytałem o panią Helenę. Właściciele patrzyli na mnie jak na wariata, ale ja się zaparłem”.
- Kacper , 22 lata
Rozwydrzony jedynak. To chyba najlepsza charakterystyka mnie. Moi rodzice są sadownikami. Ciężko pracują, ale dobrze zarabiają. A ja jestem ich jedynym syneczkiem i oczkiem w głowie. Zawsze dostawałem wszystko, czego chciałem. A po maturze zachciało mi się pojechać na studia do Warszawy. Z moim świadectwem wybór był tylko jeden – uczelnia płatna.
– Wspaniale, że chcesz się uczyć. Nic się nie martw – zapewniali mnie, zachwyceni, że synek będzie studiował zarządzanie.
Płacili za moje mieszkanie i oczywiście dawali pieniądze na utrzymanie. Zawsze było mi mało, ale wystarczyło poprosić i dostawałem więcej. W Warszawie oczywiście nie studia były mi w głowie. Na uczelni umiałem trafić może do dwóch sal, za to każdy klub w mieście znałem jak własną kieszeń. Przebalowałem tak dwa lata. Król życia.
Muszę skończyć z takim życiem
Ten poranek nie różnił się niczym od tysiąca poprzednich. Ból głowy, kac. Drzwi trzasnęły za wychodzącą dziewczyną. Kolejną. Poszedłem do łazienki. Spojrzałem w swoje przekrwione oczy. Nie wiem, dlaczego akurat tego poranka nagle do mnie dotarło, że marnuję życie.
W sobotę pojechałem do domu.
– Synek, coś się stało? – mama tyle razy pytała, kiedy przyjadę, że teraz nie mogła uwierzyć, że jestem tak sam z siebie.
– Stęskniłem się – uśmiechnąłem się i ją przytuliłem.
W niedzielę po raz pierwszy od dawna obudziłem się bez kaca i bólu głowy. Był piękny poranek. Znalazłem w szopie stary rower. Pojechałem przez sady nad rzekę. Usiadłem na brzegu. Siedziałem tak dwie godziny i podjąłem kilka decyzji.
Po obiedzie tata spytał, czy potrzebuję pieniędzy.
– Wiesz, tylko powiedz, to nie problem. Przecież to wszystko i tak będzie kiedyś twoje – powtarzał to, odkąd pamiętam.
– Tato, dzięki, ale nie trzeba. Bo wiesz, ja muszę spróbować się sam utrzymywać. Płacicie za moje studia, mieszkanie i bardzo wam dziękuję. Ale to starczy.
Na resztę będę zarabiać sam. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę.
Tata patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
– Kacper, no co ty, przecież wiesz…
– Tato, wiem. Ale mam 22 lata. Muszę się ogarnąć.
– Synek, ale ty nie jesteś chory? Powiedziałbyś mi, prawda? – zaniepokoiła się mama.
– Teresa, daj spokój. On żartuje. Chciał nas wkręcić…
Dotarło do mnie, jakim byłem rozwydrzonym bachorem, skoro rodzice na moje deklaracje reagowali w ten sposób. Muszę się nieźle postarać, żeby zaczęli traktować mnie poważnie.
Wróciłem do Warszawy. Po raz pierwszy poszedłem na zajęcia o 9 rano. I zacząłem słuchać. Wykładowca mówił bardzo ciekawie, wciągnąłem się. Gdy wybuchła dyskusja, zabrałem głos.
– Pan Kacper nie dość, że jest z nami ciałem i duchem, to jeszcze i umysłem! Słuchamy – zakpił wykładowca, ale dał mi się wypowiedzieć i skomentował, że to bardzo ciekawa obserwacja.
Wieczorem nie poszedłem do klubu. Kumple wydzwaniali, więc wyłączyłem telefon. Zacząłem przeglądać oferty pracy.
Kilka dni później poszedłem pobiegać. Po raz pierwszy od liceum. Trzy przecznice ode mnie chodnik tarasował wielki dostawczak. Kilku facetów wypakowywało z niego rowery.
– Sklep jakiś będzie? – zagadnąłem.
– I sklep, i serwis. Zgadza się.
– A znają panowie może szefa?
– Wstyd przyznać, ale to ja. I tragarz w jednej osobie – facet w wełnianej czapeczce podał mi z uśmiechem rękę.
– A bo ja tu mieszkam niedaleko i tak się składa, że pracy szukam. Może nie na cały etat, bo studiuję, ale w popołudnia i weekendy.
Okazało się że Jacek, bo tak nazywał się te facet, jak najbardziej szukał pracownika. I mnie zatrudnił. Moim zmiennikiem był Rafał. A warsztat prowadził pan Stanisław. Świetny gość. O rowerach wiedział wszystko. Gdy nie było klientów, przesiadywałem u niego w warsztacie. Pomagałem, uczyłem się. I rozmawialiśmy. O życiu, kobietach, rozczarowaniach. I złych wyborach.
– Moja pierwsza żona Helena była miłością mojego życia – zwierzył mi się któregoś razu. – Tyle że zrozumiałem to dużo za późno. Zostawiłem ją po 10 latach małżeństwa. Dla barmanki, która zawróciła mi w głowie. Bo ja wtedy ostro balowałem. Romans się skończył i zostałem z niczym. Próbowałem wrócić do żony, obiecywałem poprawę. Pewnie Helena dałaby mi szansę, ale gdy w knajpie, do której zaprosiłem ją na kolację, zacząłem flirtować z kelnerką, po prostu wyszła. Miałem potem jeszcze dwie żony, ale naprawdę to ciągle kocham tę pierwszą. A ona po mnie ułożyła sobie życie. Wyszła za mąż, urodziła dziecko. Dałem jej spokój. Opowiadam ci to ku przestrodze. Jak spotkasz kobietę swojego życia, to ją szanuj. Żeby potem nie żałować do końca życia.
Może nie weźmie mnie za wariata…
Pan Stanisław później jeszcze wiele razy mówił o Helenie. Zapamiętałem, że poznali się w Mińsku, skąd oboje pochodzili. I że jej rodzice prowadzili tam kwiaciarnię.
– Podobno kilka lat temu Helena owdowiała. Kolega ze szkoły mi opowiedział. Ale nie odważyłem się zadzwonić. Nie po tylu latach. Pewnie już mnie ledwie pamięta.
Ta opowieść zapadła mi w pamięć. Przez dłuższy czas mnie kusiło, żeby odszukać tę Helenę. Uznałem, że jest spora szansa, że przejęła kwiaciarnię po rodzicach. Ile może być kwiaciarni w Mińsku?
Choć pomysł wydał mi się szalony, uznałem, że to lepszy sposób na spędzanie weekendów niż picie. Zapakowałem rower do pociągu i pojechałem do Mińska. Oczywiście okazało się, że tych kwiaciarni to trochę jest… W każdej pytałem o panią Helenę. Właściciele patrzyli na mnie jak na wariata, ale ja się zaparłem.
Frezja wyglądała obiecująco. Mieściła się w centrum, na parterze starego, ale pięknie wyremontowanego domu. Młoda dziewczyna układała bukiet z róż.
– Dzień dobry. Szukam pani Heleny, której rodzice mieli kiedyś kwiaciarnię w tym mieście. Wiem, jak to brzmi, ale ja nie żartuję – wyklepałem po raz kolejny formułkę.
Dziewczyna powoli się odwróciła.
– Kim pan jest? – zapytała, lustrując mnie od stóp do głów.
– Mam na imię Kacper i naprawdę nie mam złych intencji. Po prostu chciałbym z nią porozmawiać.
Dziewczyna długo mi się przyglądała.
– OK. Nie wygląda pan na oszusta ani wariata. Moja mama ma na imię Helena. Tę kwiaciarnię kiedyś prowadzili jej rodzice, a teraz ona. Mama będzie za pół godziny. Może pan zaczekać.
Gdy pani Helena weszła do kwiaciarni, zrozumiałem, dlaczego pan Stanisław ciągle nie mógł o niej zapomnieć. Była naprawdę piękną kobietą. Miałem wszystko przemyślane na wypadek, gdyby moja misja się powiodła. Ale teraz straciłem rezon.
– Mamo, ten pan cię szuka. Nie wiem, o co chodzi. Ale wygląda sympatycznie, więc go nie wyrzuciłam.
– Mnie? A w jakiej sprawie? Wszystkich pracowników skarbówki znam – pani Helena się uśmiechnęła. – No słucham, co pana sprowadza?
Zacząłem się jąkać i plątać, ale z mojej nieskładnej opowieści pani Helena wydobyła imię „Stanisław”.
– A więc zna pan Staszka? Tak? I on pana przysłał?
– Nie, nie przysłał. Ja sam. Bo widzi pani, pan Stanisław ciągle panią kocha – wypaliłem w końcu prosto z mostu.
Kobieta zaczęła się śmiać. Głośno, coraz głośniej. I to chyba ze mnie!
– Rozczulił mnie pan – odezwała się, gdy doszła do siebie. – Młody romantyk…Naprawdę zjeździł pan cały Mińsk, żeby odnaleźć dawną miłość starszego kolegi? Naprawdę, to piękne. Nie żartuję.
Zostałem zaproszony na obiad. Zgodziłem się, i to bardzo chętnie, bo Zosia, córka pani Heleny, wydała mi się równie interesująca co jej mama.
W czasie obiadu opowiedziałem, jak poznałem pana Stanisława. I wyjaśniłem, że te poszukiwania to tylko mój pomysł.
– Bo tak sobie pomyślałem, że tak jak on myśli o pani, to może pani myśli o nim? Przecież kiedyś się kochaliście. Pan Stanisław wie, że narobił głupot.
I chyba bardzo żałuje, skoro ciągle o tym mówi.
Pani Helena pokazała mi ich ślubne zdjęcie. Piękna para.
– Kochałam się w nim do szaleństwa. I tak, bardzo mnie rozczarował. Złamał mi serce. Pozbierałam się dopiero, gdy poznałam Tomka, ojca Zosi. Byliśmy bardzo szczęśliwi… – pani Helenie załamał się głos. – Tomasz uwielbiał szybkie motocykle. I ta jego pasja mi go zabrała… Przyniosę deser.
– Też tęsknię za tatą – szepnęła do mnie Zosia, gdy jej mama krzątała się po kuchni – Ale wiesz, mama czasem wspomina o tym Staszku. Ona się z nikim nie spotyka, tylko kwiaciarnia, dom i cmentarz. Ja tak sobie myślę, że jej by dobrze zrobiło, gdyby się spotkali. Jak nie będzie chciała, to ja ją namówię. Zobaczysz.
Zostawiłem swój telefon. Umówiliśmy się, że jak pani Helena się zdecyduje, to ja zorganizuję spotkanie. Oczywiście dla pana Stanisława to będzie niespodzianka. Nie muszę chyba dodawać, że teraz na tym projekcie zależało mi dużo bardziej. Bo jeśli do spotkania dojdzie, to przyjedzie na nie też Zosia! Taka podwójna randka.
– Kacper? – po tygodniu doczekałem się tego telefonu. – Tu Zosia. Słuchaj, mama się zgodziła! Jak się uda, to możemy przyjechać nawet w tę sobotę. Działaj!
Po południu do pracy jechałem na złamanie karku.
– Panie Stasiu. Mam taki pomysł… Może wyskoczymy w sobotę razem na jakieś piwko?