„Nie mogłem pracować, bo pies za ścianą całymi dniami wył z tęsknoty. Chciałem zrobić z tym porządek i wpadłem po uszy”
„– Wzięłam Bruna ze schroniska. To wiekowy piesek. Nikt go nie chciał, bo ludzie wolą szczeniaki, więc kilka lat spędził w ciasnej klatce przekonany, że nie jest nikomu potrzebny. Chciałam zapewnić mu szczęśliwą starość, ale to się chyba nie uda. Za dużo skarg i pretensji – szlochała. Poczułem się nieswojo”.
- Mateusz, 32 lata
Nie jestem czepliwy. Gdy u sąsiadów jest głośno, nie biegnę od razu z awanturą. Rozumiem, że chcą się czasem zabawić, muszą zrobić remont lub po prostu nie potrafią zapanować nad rozbrykanymi dzieciakami. Ale ten pies naprawdę nie dawał mi żyć.
Sąsiadka przygarnęła Bruna pół roku temu. W zasadzie był dobrym psiakiem. Nie brudził na klatce, nie skakał na ludzi w windzie. Chował się w kącie i grzecznie czekał, aż zjedziemy na dół. Zachowywał się cichutko i grzeczniutko. Czar pryskał, gdy pani Ania wychodziła do pracy. Ledwie zamykały się za nią drzwi, zaczynał skowyczeć i wyć. Najpierw cicho, potem coraz głośniej i żałośniej. Auuuu! Auuuu! Auuuu! I tak codziennie, od rana do wieczora.
Na początku znosiłem to ze spokojem. Rozumiałem, że pies tęskni za właścicielką i musi się przyzwyczaić do tego, że zostaje sam. Ale mijały kolejne dni, a w zachowaniu Bruna nic się nie zmieniało. Jestem architektem krajobrazu, pracuję w domu, potrzebuję spokoju, a tu auuuuu i auuuu. Nie byłem w stanie skupić się na robocie. Kilka razy zbierałem się, by pójść do sąsiadki i powiedzieć, co myślę o wyciu jej psa, ale rezygnowałem. Słyszałem, że inni sąsiedzi już u niej byli i dali jej porządnie popalić. Miałem więc nadzieję, że w końcu coś z tym Brunem zrobi.
To był odruch
Wytrwałem jakieś dwa miesiące. Ale któregoś dnia coś we mnie pękło. Gdy pani Ania wróciła z pracy, poleciałem do niej z awanturą. Z wściekłości aż się gotowałem. Przez jej cholernego psa zawaliłem bardzo poważny projekt! Nie zamierzałem być dłużej wyrozumiały.
Reakcja sąsiadki kompletnie mnie zaskoczyła. Gdy usłyszała, z czym przyszedłem, nawet nie próbowała ze mną dyskutować. Myślałem, że zacznie pyskować, krzyczeć. Tymczasem ona się… rozpłakała.
Zobacz także
– Wzięłam Bruna ze schroniska. To wiekowy piesek. Nikt go nie chciał, bo ludzie wolą szczeniaki, więc kilka lat spędził w ciasnej klatce przekonany, że nie jest nikomu potrzebny. Chciałam zapewnić mu szczęśliwą starość, ale to się chyba nie uda. Za dużo skarg i pretensji – szlochała.
Poczułem się nieswojo.
– Przepraszam, że tak na panią napadłem. Ale to wycie jest naprawdę nie do zniesienia. Rozmawiała pani z jakimś treserem? Może jest sposób, by pies się uspokoił?
– Byłam nawet u behawiorysty, najlepszego w mieście. Stwierdził, że to wycie minie. Bruno musi tylko uwierzyć, że nikt go już nie zostawi. Ale to może potrwać… Tyle złego go już w życiu spotkało… – schowała twarz w dłoniach.
– To może na czas, kiedy wychodzi pani do pracy, będzie go pani zostawiać u mnie? I tak cały dzień siedzę w domu – wykrztusiłem, bo sam nie mogłem uwierzyć, że jej to zaproponowałem.
– Naprawdę? – otarła łzy i spojrzała na mnie z wdzięcznością.
Chciałem ją bliżej poznać
Dostrzegłem, że ma bardzo piękne oczy. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu i chciałem czegoś się o niej dowiedzieć. A Bruno było najlepszym pretekstem, żeby mieć regularny kontakt.
– No tak. Nie możemy przecież pozwolić, żeby Bruno wrócił do schroniska i stracił wiarę w ludzi. Jest tylko jeden problem…
– Jaki? – przeraziła się.
– Nie wiadomo, czy będzie chciał ze mną zostać. Takie psy są zwykle nieufne…
– To może go zapytamy? Bruno, chodź tutaj! Chcę, żebyś poznał naszego najmilszego sąsiada – zawołała w głąb mieszkania.
Psiak wyjrzał z kuchni, popatrzył mi przez chwilę w oczy, a potem podszedł wolno i zaczął łasić mi się do nóg. Pogłaskałem go delikatnie po posiwiałym łebku.
– Coś mi się wydaje, że się dogadamy. To jak, jutro o ósmej? – zwróciłem się do sąsiadki.
– O ósmej. Przyniosę legowisko, przysmaki, zabawki, smycz. Zobaczy pan, to naprawdę cudowny pies – uśmiechnęła się promiennie, a mnie przemknęło przez myśl, że chciałbym, aby uśmiechała się tak do mnie codziennie.
Bruno potrzebował człowieka
Nie ukrywam, przed pierwszą wizytą Bruna miałem porządnego stracha. Lubię psy, jednak własnego nigdy nie miałem. Uważałem, że to zbyt duży kłopot. Na szczęście psiak okazał się bardzo zdyscyplinowanym gościem. Spodziewałam się, że będzie obwąchiwał wszystkie kąty, zaczepiał mnie. No i że zacznie wyć. Nie było przecież gwarancji, że przy mnie zapomni o tęsknocie.
Nic takiego się nie stało. Gdy za panią Anią zamknęły się drzwi, ułożył się w swoim legowisku i zasnął w najlepsze. Tylko koło czternastej wstał i delikatnym uderzeniem nosa w nogę dał mi do zrozumienia, że chce wyjść. Nawet się z tego ucieszyłem. Od siedzenia przy komputerze rozbolała mnie głowa i spacer dobrze mi zrobił. Kiedy więc sąsiadka przyjechała odebrać swojego pupila, nie szczędziłem mu komplementów.
– Miała pani rację. To najmilszy i przede wszystkim, najcichszy pies, jakiego widziałem. Nikt już nie będzie się na niego skarżył – uśmiechnąłem się.
Od tamtego dnia minęły cztery miesiące. Nadal opiekuję się Brunem, gdy jego pani jest w pracy. Bardziej z chęci niż konieczności, bo psiak w końcu zrozumiał, że nikt go nie zostawi. Kiedy któregoś dnia został u mnie sam, bo miałem na mieście pilne spotkanie z klientem, to ponoć nawet pyska nie otworzył. Wiem to, bo wypytałem sąsiadów.
Nie zamierzam jednak na razie mówić o tym Ani. Najpierw zaproszę ją na randkę. Czuję, że łączy nas coś więcej, niż tylko chęć pomocy psu. I mam nadzieję, że ona odwzajemnia to uczucie, bo nie wyobrażam już sobie życia bez niej i Bruna.