Reklama

Odkąd dzieci wyprowadziły się na swoje, zostaliśmy z żoną sami. Kupiliśmy wtedy psa, by całkiem nie zardzewieć. Figa szybko stała się naszą pupilką. Nie do wiary, ile radości i zamieszania może wprowadzić w życie takie małe stworzenie! Nagle – choć oboje jesteśmy na emeryturze – zaczęło nam brakować czasu. Spacer cztery razy dziennie, a po spacerze łapki wytrzeć, sierść wyczesać, piłeczkę porzucać. Do tego wizyty u weterynarza plus przeglądanie internetu, żeby sprawdzić, czy pewne objawy i zachowania są czymś normalnym, czy może sygnalizują jakieś problemy.

Reklama

Żona jest bardzo wrażliwa

– Czego ty tam znowu szukasz w tym komputerze? – spytałem, widząc, że żona nie odwraca wzroku od ekranu.

– Sam zobacz – skinęła na mnie dłonią.

– Jestem na stronie schroniska…

– No i co wypatrzyłaś?

Niespecjalnie lubiłem, kiedy wchodziła na tę stronę. Hania była bardzo emocjonalna i nadmiernie przejmowała się losem porzuconych zwierzaków. Potem zawsze była smutna i rozdrażniona, a obrywało się głównie mnie. Nie powiem, sam bym dał popalić draniom, którzy krzywdzą zwierzęta, ale przecież całego świata nie naprawię. Niemniej mogłem pokrzepić żonę, więc podszedłem do biurka. Z ekranu patrzyła na mnie smutna mordka.

– No i co z nim? – westchnąłem, bo psie spojrzenie niemal dotykało serca. Było beznadziejnie smutne.

– Przykra historia… – poznałem po głosie, że żona powstrzymuje płacz. – Nazywa się Bas i ma osiem lat. Jego pan był muzykiem i zmarł niedawno. Nie miał rodziny, więc pies trafił do schroniska. Tu piszą, że ogólnie jest zadbany i ułożony, ale strasznie osowiały. Wydaje się ciągle czekać, aż pan po niego przyjdzie… – głos jej zadrżał.

– Nie martw się, pewnie ktoś go weźmie – wysiliłem się na optymistyczny ton. – To ładny pies…

– Nie jest młody, a ludzie wolą szczeniaki. No i jest spory, co oznacza więcej jedzenia, większe wydatki. Wiesz, jak jest…

Nie potrafiłem zapomnieć o Basie

W sekrecie przed żoną od czasu do czasu sprawdzałem stronę schroniska i martwiłem się, bo Bas ciągle był do wzięcia. Kolejne tygodnie przytłumiły jednak tę troskę. Nadeszły wakacje, pojechaliśmy z Figą nad jezioro, potem przyjechały do nas wnuki. Czasem jeszcze myślałem o smutnym psie, ale coraz rzadziej, i raczej z nostalgią niż poczuciem winy. Dopiero wraz z nadejściem ciemnych, jesiennych wieczorów przypomniałem sobie o Basie.

Korzystając z tego, że Hania poszła z Figą na spacer, odszukałem stronę schroniska. Basa już tam nie było. Albo ktoś go przygarnął, albo zdechł z tęsknoty za swoim panem. Obawiałem się, że ta druga opcja jest niestety bardziej prawdopodobna.
Żona miała rację: Bas miał minimalne szansę na adopcję. Zrobiło mi się smutno i trochę wstyd. Fakt, nie mogliśmy wziąć Basa do siebie, ale gdybyśmy popytali wśród znajomych, może ktoś by się nim zaopiekował. By jakoś zagłuszyć wyrzuty sumienia, sięgnąłem po nalewkę wiśniową, która ma tę właściwość, że świetnie uśmierza smutki i smuteczki.

Popijając, zastanawiałem się, czy powiedzieć żonie o Basie. Doszedłem do wniosku, że tylko niepotrzebnie ją zmartwię. Po co ma przeżywać sprawę od nowa, skoro niczego to nie zmieni?

Coś ukrywała

Hania i Figa wróciły dziwnie podekscytowane. Żona miała rumieńce i oczy jej błyszczały, jakby na tym spacerze też się raczyła czymś z procentami. Figa natomiast, zamiast położyć się w swoim koszyku, kręciła się po mieszkaniu.

– Jak tam spacerek? – zapytałem, patrząc znacząco na pąsy żony. – Coś długo was nie było…

– Poszłyśmy do lasku, chciałam, żeby Figa się wybiegała. Wiesz, że uwielbia, gdy spuszczamy ją ze smyczy. Tak ładnie się bawiła…

– Gdzie? W lasku? To niebezpieczne. Przecież już ciemno…

– Oj, już nie, włączyli latarnie, które montowali latem. Poza tym sporo ludzi tam było. Oczywiście wszyscy z psami – szczebiotała jak nastolatka, co wydało mi się podejrzane.

– Spotkałaś kogoś?

Wprawdzie moja żona do młódek już się nie zalicza, ale wciąż jest bardzo atrakcyjną kobietą. Może zauroczył ją jakiś przystojny, szpakowaty właściciel czworonoga i stąd ten błysk w oku oraz błąkający się po ustach uśmiech? Podobno sześćdziesiątki zakochują się równie łatwo jak szesnastolatki, przypomniałem sobie ze zgrozą przeczytaną gdzieś informację. No pięknie.

– A kogo miałam spotkać? – zdziwiła się przesadnie. Nawet zamrugała powiekami.

– Gdybym wiedział, tobym nie pytał – burknąłem, bo nagle mimo wypitej nalewki wieczór na powrót wydał mi się ponury.

– Nie, nikogo znajomego nie spotkałam – odparła, a figlarny uśmieszek nie schodził jej z ust. – O, widzę naleweczka. Nalej i mnie kieliszeczek, zmarzłam ociupinę

– zręcznie zmieniła temat.

Cóż, nie będę przecież przesłuchiwać żony i dopytywać, czy w takim razie spotkała kogoś nieznajomego i go poznała. Tylko by mnie wyśmiała albo co gorsza się obraziła, że jej nie ufam po tylu latach zgodnego małżeństwa. Sięgnąłem po drugi kieliszek i szczodrze nalałem jej wiśniówki. Piła małymi łyczkami, delektując się trunkiem, a z jej twarzy nie schodził wyraz zadowolenia. Irytujące i podejrzane. Właśnie tak – po-dej-rza-ne. Bo co ją tak cieszy? Skoro milczała, nie mogłem się pozbyć myśli, że nawiązała jakiś flircik, którym woli się nie chwalić. Pogadaliśmy chwilę o bieżących sprawach, obejrzeliśmy serial i poszliśmy spać.

Wszystko stało się jasne

Nazajutrz żona miała kontrolną wizytę u lekarza, więc zostałem z Figą sam. Właśnie szykowaliśmy się do spaceru, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałem na wyświetlacz: numer nieznany. Hm… Odebrałem.

– Dzień dobry – damski głos też mi się z nikim nie kojarzył. – Czy to pan Henryk?

– Taaak… A o co chodzi? Niczego nie kupię, nie potrzebuję…

– A ja niczego nie sprzedaję – zapewniła kobieta. – Dostałam ten numer od pańskiej żony. Spotkałyśmy się wczoraj na spacerze i prosiła, bym osobiście do pana zadzwoniła.

Do diabła z tymi babami, pomyślałem poirytowany. Żadna nie powie otwartym tekstem, w czym rzecz, tylko krążą wokół tematu jak ćmy wokół żarówki.

– Halo, jest pan tam?

– Tak, jestem, tylko zastanawiam się, po co pani do mnie dzwoni…

– Przecież mówię. Pańska żona wspomniała, że interesowaliście się państwo Basem, podobno regularnie sprawdzał pan stronę schroniska…

O męska naiwności! A sądziłem, że robię to ukradkiem.

– …chciałam oficjalnie pana uspokoić, że ja go wzięłam i teraz jest mój. Pana żona rozpoznała go na spacerze, zagadnęła mnie i w ten sposób się poznałyśmy. Chciała, żebym sama panu przekazała dobrą nowinę, żeby miał pan niespodziankę…

Gdyby spadające z serca kamienie wydawały jakieś odgłosy, zadudniłoby dookoła. Nie wiedziałem, że aż tak się zamartwiałem psem, którego nawet nigdy na żywo nie widziałem.

– Bas jest u pani? Cudownie! Jak się miewa? Strasznie się cieszę – teraz ja trajkotałem jak nakręcony. – Rzeczywiście zrobiła mi pani niespodziankę. Widziałem, że żona wczoraj wróciła jakoś radosna, ale nie pisnęła ani słówka – poskarżyłem się. – A ja właśnie wczoraj zobaczyłem, że Basa nie ma już w schronisku, i prawdę mówiąc, bałem się, że zdechł.

– Cóż, kiedy go zabierałam, istotnie był osowiały. Przez pierwsze dni też się o niego bałam, czy się zaadaptuje, polubi mnie, no bo im starszy pies, tym mu trudniej. Ale teraz? Nie ten sam zwierzak! Odmłodniał, poweselał, domaga się pieszczot, apetyt mu wrócił. Musi pan sam zobaczyć…

– Koniecznie! Może nawet dziś wybierzemy się razem z żoną i Figą na spacer. O której pani wyprowadza Basa?

– Na dłuższy spacer dopiero wieczorem. Jak wrócę z pracy i coś zjem. To co? Dziś o siódmej wieczorem w lasku? Bo teraz muszę już kończyć, Bas domaga się porannego spaceru – zaśmiała się.

– To do zobaczenia wieczorem – równie uradowany rozłączyłem się.

Cieszyliśmy się

A to numer z tej Hani, tak mnie podejść! Musiała mieć wczoraj niezły ubaw. Może za karę teraz ja się nie przyznam, kto zadzwonił? Ale oczywiście nie wytrzymałem i jak tylko wróciła od lekarza, uściskałem ją.

– Dzwoniła do ciebie – domyśliła się.

– Wiedziałam, że się ucieszysz tak samo jak ja. Normalnie zdębiałam, jak zobaczyłam Basa biegającego po lasku. Najpierw myślałam, że to jakiś podobny pies, ale kiedy usłyszałam, jak ta kobieta go woła, nie miałam już wątpliwości.

– A nie mogłaś mi wczoraj tego powiedzieć? – spojrzałem na nią surowo. – Wiesz, co ja sobie myślałem?

Reklama

– Wiem, wiem, bo dobrze cię znam – cmoknęła mnie w policzek. – Nie gniewaj się, ale uwielbiam, kiedy jesteś zazdrosny i próbujesz udawać, że wcale nie. Jesteś taki słodki, a moje kobiece ego rośnie pod niebo – zachichotała i ucałowała mnie jeszcze raz.

Reklama
Reklama
Reklama