„Nie planowałam porodu z widownią. Teściowa wpadła tam jak do sklepu i odebrała mi najważniejszy moment w życiu”
„Gdy ciąża się rozwijała, coraz mocniej czułam, że ten poród to ma być moje i Tomka święto. Po prostu nasze. Nie przypuszczałam, że właśnie wtedy... ona wejdzie. Bez pytania. Bez zaproszenia. I nie wyjdzie. A Tomek? Tomek tylko stał. Patrzył. I wtedy zrozumiałam, że nie chodzi o poród. Chodzi o wszystko”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, że macierzyństwo nie będzie dla mnie łatwe. Przez pięć lat żyłam w cyklu nadziei i rozczarowań. Zastrzyki, wizyty u lekarzy, testy owulacyjne, łzy w łazience. Czułam się jak maszyna do produkowania – coraz bardziej zmęczona, coraz bardziej zrezygnowana.
– Może po prostu nie jest nam to pisane – mówiłam czasem cicho Tomkowi, kiedy wracaliśmy po kolejnym nieudanej próbie.
– Nie mów tak, kochanie. Uda się. Musi się udać – powtarzał, choć z jego oczu znikał ten dawny blask.
I w końcu się udało. Po tylu latach, po tylu rozczarowaniach – dwie kreski. Na początku patrzyłam na test, jakby był fałszywy. Trzymałam go w dłoni, trzęsąc się, aż w końcu... pękłam. Płakałam na głos, sama w łazience, jakby ktoś w końcu przywrócił mnie do życia. To miała być nasza nagroda za lata walki. Dziecko. Nasze dziecko.
Od początku ciąży wiedziałam jedno – poród miał być tylko nasz. Ja i Tomek. Intymność, zaufanie, bliskość. Nie chciałam w tym momencie nikogo innego. A już na pewno nie Krystyny – mojej teściowej. Nigdy nie byłam jej córką, a ona nigdy nie kryła, że miała dla Tomka inną wizję żony. Miła, posłuszna, „bardziej poukładana” – jak lubiła to nazywać. Ale ja i Krystyna żyłyśmy w cichym rozejmie. Ona udawała, że mnie lubi, ja – że mnie to nie rusza. W środku kipiało.
Nieproszony gość
– Oddychaj, Asia, spokojnie, głęboko… – szeptał mi do ucha Tomek, ściskając mnie za dłoń.
To był trzeci skurcz w odstępie trzech minut. Czułam, że to już blisko. Ból był nie do opisania, ale byłam skupiona. Przez chwilę, mimo bólu, czułam też dumę – zaraz przyjdzie na świat nasze dziecko. W końcu. Wreszcie.
– Już niedługo będziemy we trójkę – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu.
Tomek się uśmiechnął. Przez chwilę był tylko on i ja. Tak jak to sobie wyobrażałam.
A potem otworzyły się drzwi sali.
– Ooo, a to wy już tutaj? – zabrzmiał znajomy, natarczywy głos. – Ja tylko na chwilkę…
Do sali weszła Krystyna. W beżowym płaszczu, z nieodłączną torebką przewieszoną przez ramię i miną, jakby wpadła z ciekawości do piekarni, nie na porodówkę.
– Co ty tu robisz?! – wykrztusiłam, z trudem łapiąc oddech.
– No przecież to moje wnuczątko się rodzi! – roześmiała się. – Ja tylko popatrzę chwilkę, nie przeszkadzam przecież. Tomek, przesuń się trochę, bo nic nie widzę.
Spojrzałam na męża. Oczekiwałam reakcji. Jakiejkolwiek. Czegokolwiek.
– Mamo… – zaczął Tomek, ale zawahał się. – Może… poczekaj na korytarzu?
– Oj nie dramatyzuj, Tomku – ucięła ostro. – Widziałam gorsze rzeczy. Sama trzy razy rodziłam. Bez znieczulenia i bez fanaberii.
Położna spojrzała na mnie pytająco.
– Czy pani sobie życzy obecności tej osoby?
Chciałam krzyknąć „NIE!”, ale wtedy znów przyszedł skurcz. Potworny, paraliżujący. Zgięłam się w pół, zasyczałam z bólu. I nie powiedziałam nic.
Położna wzruszyła ramionami. Krystyna została.
– No patrzcie państwo – mruknęła teściowa, zerkając z odrazą na moje spocone czoło. – Tyle lat prób, a teraz wielka księżniczka, co nie umie urodzić jak normalna kobieta.
– Przestań… – wymamrotałam, ale nikt jej nie uciszył.
Później było tylko gorzej. Krystyna komentowała wszystko. Mój wygląd („Oj, dziewczyno, nie poznaję cię, jak ty spuchłaś!”), mój jęk, nawet próbowała poprawiać położną.
– Jakbyście ją położyli tak, jak mnie kiedyś, to by poszło szybciej!
Leżałam, półnaga, zmęczona, wystawiona na widok swojej teściowej i swojego milczącego męża. Czułam się jak eksponat. A najgorsze było to, że Tomek nic nie robił. NIC.
– Dasz radę, Asiu – powiedział raz, nie patrząc mi w oczy.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły.
Kiedy usłyszałam płacz mojego dziecka, powinnam była płakać ze szczęścia. Ale w tamtym momencie płakałam z bezsilności. Z upokorzenia. Bo ten moment, który miał być tylko nasz – został mi zabrany.
Zniszczyła najważniejszy moment w życiu
Dom pachniał nowością. Nowym życiem, nowym człowiekiem. A ja? Ja pachniałam potem, mlekiem i zawodem. Przesiedziałam cały dzień na kanapie z dzieckiem przy piersi, próbując poczuć tę radość, o której mówiły wszystkie poradniki. Ale gdzieś pod spodem – buzował gniew.
Wieczorem, kiedy mała w końcu zasnęła, a światło w kuchni zgasło, zawołałam Tomka.
– Chodź. Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Usiadł naprzeciwko mnie. Zmęczony. Wycofany. Z kubkiem herbaty w ręku, jakby nic się nie stało.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.
– A ty nie?
Milczenie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy on naprawdę nie widzi, czy tylko udaje.
– Tomek… – zaczęłam ostrożnie. – To, co wydarzyło się w szpitalu… to nie było w porządku.
– Asia… – westchnął. – Mama tylko chciała pomóc.
– Pomóc?! – głos mi się załamał. – Stała obok mnie, kiedy byłam najbardziej bezbronna w życiu! Komentowała, oceniała, wyśmiewała! A ty? Stałeś obok jak… jak statysta! Jak cień!
– Przecież nie zrobiła ci krzywdy… – rzucił cicho.
– Nie zrobiła?! – zerwałam się z miejsca. – Zabrała mi poród, Tomek! Ten jeden, jedyny moment, na który czekałam całe życie. A ty jej na to pozwoliłeś.
– Asia… to było wszystko tak nagle. Nie chciałem robić scen w szpitalu…
– Ale pozwoliłeś jej zostać! – przerwałam. – To nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili. To była twoja bierność! Twoje milczenie, które mówiło „zgadzam się”.
Spojrzał na mnie, po raz pierwszy naprawdę. Ale to, co zobaczyłam w jego oczach, nie było skruchą. To była bezradność.
– Nie chcę się kłócić – powiedział w końcu.
– Ja też nie. Ale muszę ci powiedzieć prawdę. Nie czuję się bezpiecznie w związku, w którym mój mąż nie potrafi postawić granicy swojej matce.
– Przesadzasz…
– Nie. Już nie zamierzam udawać. Całe życie coś tłumiłam – mówiłam dalej. – Ale w tej sali porodowej umarło we mnie coś więcej niż tylko cierpliwość. Umarła resztka złudzeń.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba dopiero wtedy zrozumiał, że to nie była „sprzeczka po porodzie”. To była wojna. Cicha. Wewnętrzna. I że właśnie przegrał jej pierwszą bitwę.
Musimy coś ustalić
Tydzień później siedzieliśmy w kuchni. Mała spała. Ja już nie spałam wcale. Przez siedem dni i nocy obracałam w głowie każde słowo, każdą myśl, każdy gest. Złożyłam w sobie decyzję jak origami. Starannie. Dokładnie. Bez sentymentów.
– Musimy coś ustalić – powiedziałam spokojnie.
Tomek odłożył widelec. Patrzył na mnie jak na rozmowę o rachunkach. Nie wiedział, że to rachunek za całe nasze małżeństwo.
– Albo ja, albo twoja matka – powiedziałam bez cienia emocji. – Nie chcę jej w naszym domu. Nie chcę jej przy naszym dziecku. Nie chcę mieć z nią kontaktu.
Zamilkł.
– Asia… to nie takie proste.
– Jest. Dla mnie jest. Albo rozumiesz, że granice są święte. Albo będziesz je łamał dalej, w jej imię. Ale ja w tym nie będę uczestniczyć.
– Przecież to moja matka… – szepnął. – Wychowała mnie.
– A ja cię kocham – powiedziałam. – Ale nie zamierzam rywalizować z kobietą, która mnie nienawidzi.
Pokręcił głową. W jego oczach pojawił się strach. Nie o mnie. O układ, który właśnie runął.
– Nie możesz kazać mi wybierać…
– To nie ja. To życie. I ty. Bo kiedy trzeba było wybrać w szpitalu – wybrałeś.
Cisza między nami była cięższa niż wszystkie porody świata.
– A co z małą? – zapytał w końcu. – Co jej powiem?
– Że jej mama była kobietą, która wreszcie się obudziła. I nie zgodziła się być tłem. Nawet dla twojej mamy.
Wstałam od stołu. Poszłam do pokoju. Wzięłam śpiącą córeczkę na ręce i przytuliłam mocno.
W mojej głowie wciąż dudniło jedno zdanie: Ja już urodziłam jedno dziecko. Nie mam siły być matką dla własnego męża.
Twardo na swoim
Wiedziałam, że przyjdzie. I wiedziałam, że nie przyjdzie po to, żeby przeprosić. Przyszła, bo poczuła się urażona. A urażona Krystyna to kobieta w natarciu.
Drzwi się otworzyły z rozmachem, zanim jeszcze dobrze skończyłam mówić „proszę”.
– Joanna – powiedziała chłodno, stawiając torebkę na komodzie. – Słyszałam, że masz do mnie żal.
Wzięłam głęboki wdech.
– Nie mam żalu. Mam granice. A ty je przekroczyłaś. I to w najważniejszym dniu mojego życia.
Uśmiechnęła się ironicznie.
– Oj, Joasiu. To był tylko poród. Przesadzasz.
Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca.
– Tylko poród? To nie była jakaś wizyta kontrolna. Leżałam naga, z bólem rozdzierającym moje ciało, w chwili, która miała być intymna, piękna. A ty sobie weszłaś i zaczęłaś komentować jakbyś była na zakupach.
– Nie rób z tego tragedii. Każda kobieta przez to przechodzi.
– A każda ma prawo zdecydować, kto będzie przy niej wtedy! – krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie. – Nie ty! Nie TY, Krystyna!
Zmarszczyła brwi.
– Jesteś niewdzięczna. Przyszłam z serca. Z troski. A ty teraz robisz z siebie ofiarę.
Zamilkłam. Patrzyłam na nią i widziałam kobietę, która całe życie myliła troskę z kontrolą.
– Nie przyszłaś z troski. Przyszłaś, bo nie umiesz nie być w centrum – powiedziałam w końcu cicho. – Bo to zawsze musi być „twoja wersja”. Nawet cudzego porodu.
– A twój mąż? – zapytała z pogardą. – Jemu też powiesz, z kim może mieć kontakt?
– Tak. Bo mój dom to moja przestrzeń. A jeśli mój mąż nie rozumie, że jego matka mnie upokorzyła – to może nie powinien być moim mężem.
Krystyna stała przez chwilę bez słowa. W końcu chwyciła torebkę i ruszyła do drzwi.
– Pamiętaj, Joasiu – rzuciła na koniec – nie każdy mężczyzna toleruje kobiety, które są takie… roszczeniowe.
– A nie każda kobieta toleruje mężczyzn, którzy nie potrafią odciąć pępowiny – odpowiedziałam, zamykając za nią drzwi.
I dopiero wtedy się rozkleiłam.
Decyzja Tomka
Minęły trzy dni. Trzy dni ciszy. Tomek spał na kanapie, wychodził rano do pracy, wracał późno, unikał mnie wzrokiem. A ja nie dopytywałam. Dałam mu przestrzeń. Nie z czułości – z konieczności. Bo nie miałam już siły go prowadzić.
Czwarty dzień. Wieczór. Mała spała. W kuchni pachniała herbata. Tomek wszedł bez słowa, usiadł naprzeciwko mnie.
– Rozmawiałem z mamą – zaczął cicho.
Skinęłam głową, ale nic nie powiedziałam.
– Powiedziała, że cię nie rozumie. Że przesadzasz. Że jesteś… histeryczna.
Uśmiechnęłam się bez cienia radości.
– Nic nowego.
Tomek zamilkł. Patrzył na mnie długo, jakby mnie pierwszy raz widział.
– Wiesz, myślałem, że wszystko się ułoży. Że jakoś to będzie. Ty – trochę odpuścisz. Mama – się ogarnie. A ja... po prostu będę między wami.
– Tyle że ja już nie chcę być w trójkącie – powiedziałam spokojnie. – Albo jesteś ze mną. Albo z nią. Inaczej nie ma nas.
– Ale Asia, ona mnie wychowała. Ona... jest częścią mnie.
Patrzyłam na niego, a w moich oczach nie było już gniewu. Tylko smutek.
– A ja? Jestem częścią ciebie? Bo jeśli tak, to czemu tak łatwo mnie przegapiłeś?
Tomek spuścił wzrok.
– Bo nie umiem być między wami. Zawsze ktoś jest niezadowolony.
– Więc wybierz – powiedziałam. – Ale raz w życiu nie zrób tego z wygody. Zrób to z szacunku. Albo do niej. Albo do mnie.
Zapadła cisza. Tomek podniósł głowę. W jego oczach było zmęczenie. Strach. I brak decyzji.
– Więc wybieraj – powtórzyłam.
Nie odpowiedział. I nie musiał. W tej ciszy było wszystko.
Wstałam. Poszłam do pokoju. Położyłam się obok mojej córki. Mała poruszyła się przez sen i odruchowo chwyciła mnie za palec.
I wtedy poczułam spokój. Bo wiedziałam już, że cokolwiek się stanie – ja nie zostanę sama.
Nie żałuję
Minęło sześć miesięcy. Mieszkam sama. W dwupokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze, bez windy i bez Tomka. Ale z kimś znacznie ważniejszym – z moją córką. Moją decyzją. Moją siłą.
Tomek czasem nas odwiedza. Przynosi zabawki, pieluchy, mleko. Mówi cicho, przemyka spojrzeniem po ścianach, jakby szukał czegoś, co zostawił. Ale już nic tu nie należy do niego. Nawet ja.
– Jak się trzymacie? – zapytał ostatnio, stając w progu.
– Dobrze – odpowiedziałam krótko.
Nie pyta, czy żałuję. I dobrze. Bo nie mam siły udawać. Nie żałuję. Naprawdę.
Czasem wieczorem płaczę. Ale nie dlatego, że zostałam sama. Płaczę, bo musiałam wybrać między miłością a szacunkiem do samej siebie. I wybrałam to drugie. To nie był wybór z odwagi. To był wybór z bólu. Ale dziś wiem, że był słuszny.
Bo moja córka zasługuje na matkę, która się szanuje. Która nie milczy, gdy ktoś przekracza granice. Która nie pozwala, żeby jej życie pisała jakaś Krystyna z przeszłości.
Nie jestem bohaterką. Byłam kobietą, która przez lata chciała być grzeczna. W końcu zrozumiałam, że grzeczne dziewczynki mają najczęściej złamane serca i żal w oczach. Więc odeszłam. Dla siebie. Dla niej. I choć czasem łzy spływają mi po policzku, to właśnie wtedy czuję, że żyję naprawdę.
Joanna, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „1 listopada tonęłam w żalu. Stojąc przy rodzinnym grobie, usłyszałam głos, który wybudził mnie z marazmu”
- „Odwołałam wesele, bo teściowa we wszystko się wtrącała. Zamiast kompromisów jasno wskazałam jej miejsce w szeregu”
- „Szwagier miał być u nas na chwilę, a został na 3 lata. Ktoś musiał wreszcie spakować walizkę i to nie był on”