Reklama

Przez długi czas najbardziej na świecie pragnęłam, żeby moja córka Maria wyszła za mąż. Miała już swoje lata, ale jakoś nie układało się jej w miłości. Myślałam, że gdy moje życzenie już się spełni, wtedy odetchnę. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że jej wybranek może nie być dokładnie taki, jak być powinien...

Reklama

Kiedy Marysia przedstawiła mi Jacka i powiedziała, że właśnie się zaręczyli, nie posiadałam się ze szczęścia. Wdowiec z dobrze prosperującą firmą remontową wydawał się idealnym kandydatem na męża. Nie przejęłam się nawet faktem, że ma już syna
z pierwszego małżeństwa, dziesięcioletniego Adasia. W końcu trudno, aby facet po czterdziestce w ogóle nie miał dzieci.

Dla niej to już ostatni dzwonek na dziecko

W wieku Marii trudno o dobrą partię. Jej nieżonaci rówieśnicy to zwykle mężczyźni po rozwodzie, których byłe żony wtrącałaby się we wszystko pod pretekstem wychowywania dzieci. Albo życiowe niedojdy, faceci, którzy są sami, bo mamusi nie podobała się żadna kandydatka na żonę.

Uważałam więc, że Marysia złapała Pana Boga za nogi, bo Jacek naprawdę nieźle sobie radził, a przecież wszyscy dobrze ustawieni faceci koło czterdziestki rozglądają się za młodszą żoną. Taka kobieta ma być ich wizytówką przed kolegami z pracy i przede wszystkim urodzić im zdrowe dzieci. A przecież doskonale wiedziałam, że w wypadku Marysi to już ostatni dzwonek na dzidziusia.

Teraz nastała taka moda, że coraz więcej znanych osób rodzi swoje pierwsze maluchy późno, ale moja córka żadną celebrytką nigdy nie była, a w dodatku ma do dyspozycji tylko państwową służbę zdrowia. Gdyby chciała jeszcze poczekać z zajściem w ciążę, bardzo bym się obawiała i o nią, i o dziecko. Wiadomo, że ciąża to prawdziwa rewolucja w organizmie kobiety, a im człowiek jest starszy, tym gorzej znosi wszelkie tego typu zmiany.

Zobacz także

W każdym razie gdy Marysia się zaręczyła, odżyła we mnie nadzieja, że zostanę babcią. Młodzi wraz z Adasiem zamieszkali u Marii, bo odziedziczyła po moich rodzicach duże mieszkanie. Ja zachowałam do niego klucze: kiedy Marysia i Jacek gdzieś wyjeżdżali, wpadałam tam podlać kwiaty i pościerać kurze. Lubiłam także podrzucić im czasem domowy obiadek.

Po ślubie uznałam, że powinnam zacząć zapowiadać im się z wizytami, ale pewnego dnia wypadła mi naprawdę pilna sprawa. Miała mnie odwiedzić kuzynka z innego miasta, której obiecałam obrobienie starych rodzinnych zdjęć. Na śmierć o tym zapomniałam! Doszłam do wniosku, że zdążę podejść do punktu foto i załatwić sprawę tylko wtedy, gdy od razu wezmę album. A ten był w domu Marii.

„Córka z zięciem są w pracy, mały w szkole – myślałam.

– Wejdę do nich tylko po album, szybko wyjdę i nikt się nawet nie zorientuje, że byłam!”.

W życiu nie przyszło mi do głowy, że mieszkanie może jednak nie być puste... Gdy weszłam, w kuchni siedział jakiś chłopak
i popijał sobie spokojnie herbatę z wielkiego kubka po moim ojcu. Na jego widok aż krzyknęłam ze strachu. On również wydawał się nieco spłoszony. Miał na oko jakieś osiemnaście, dwadzieścia lat i kogoś mi przypominał. Chyba w tym samym momencie doszliśmy do wniosku, że żadne z nas nie jest włamywaczem, bo i ja, i on powiedzieliśmy jednocześnie „dzień dobry”.

– Myślałam, że nikogo nie ma, dlatego nie dzwoniłam do drzwi – usprawiedliwiłam się.

– Tata z mamą są w pracy – odezwał się chłopak, a ja przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, o kim on właściwie mówi.

Czyżbym jakimś cudem pomyliła mieszkania?

– Jestem mamą Marii… – zaczęłam ostrożnie.

– Ach! Więc to pani jest moją nową babcią! Adaś już mi o pani opowiadał! Ja mam na imię Olek – chłopak zerwał się niespodziewanie z krzesła i uściskał mnie serdecznie.

Byłam tak zaskoczona, że odwzajemniłam jego uścisk, lecz kiedy chciał mi zrobić herbatę, wymówiłam się pośpiechem.

– Wpadłam tylko po album ze zdjęciami i zmykam, bo jestem umówiona – stwierdziłam.

Już wiedziałam, dlaczego jego twarz wydała mi się znajoma. Był starszym synem Jacka! Moim drugim przyszywanym wnukiem!
Tylko dlaczego on wiedział o mnie, a ja do tej pory nie miałam pojęcia o jego istnieniu? Pożegnałam się z Olkiem, który dość bezceremonialnie cmoknął mnie w oba policzki, po czym wyraził żal, że już uciekam, choć pewnie jeszcze niejeden raz będziemy mieli okazję pogadać. Muszę przyznać, że był miły.

Czemu przede mną ukrywała prawdę?

Odetchnęłam dopiero na parterze. Stanęłam przy schodach do piwnicy i zaczęłam się zastanawiać, co z tym fantem począć. Musiał istnieć jakiś powód, dla którego Maria ukryła przede mną fakt istnienia Olka. Z pewnością był to powód istotny! Za nic jednak nie potrafiłam w tej chwili wyobrazić sobie, o co tu może chodzić.

– Uważam, że należą mi się wyjaśnienia – stwierdziłam godzinę później, siedząc naprzeciwko córki w kawiarni.

Zadzwoniłam do niej w środku dnia i zmusiłam do tego, aby wyszła z pracy i spotkała się ze mną na mieście. Przez telefon nie chciałam jej powiedzieć, czego chcę, lecz kiedy zobaczyła leżący na stoliku rodzinny album, od razu się domyśliła.

– Poznałaś Olka – raczej stwierdziła, niż zapytała.

– Owszem – odparłam spokojnie. – Jak długo zmierzaliście go przede mną ukrywać? A przede wszystkim po co? – w moim głosie zabrzmiała pretensja.

Kilka osób siedzących przy sąsiednich stolikach odwróciło się w naszym kierunku, ale zupełnie nic mnie to nie obchodziło.

– Właściwie to była moja decyzja, żeby nic ci na razie nie mówić – westchnęła Marysia. – Nie chciałam cię okłamywać, a bałam się twojej reakcji...

Kompletnie nic z tego wszystkiego nie rozumiałam!

– O czym ty mówisz, dziecko? Reakcji na co? – prawie krzyknęłam. – Przecież od początku wiedziałam, że Jacek ma syna
z pierwszego małżeństwa. Adasia. Nie miałam z tym żadnego problemu. Równie dobrze może mieć dwóch albo trzech, a nawet dziesięciu synów...

– Nic nie rozumiesz – córka spuściła wzrok.

– To mi wytłumacz! – odparowałam. – Zamieniam się w słuch.

Maria jednak milczała.

Chyba ten sympatyczny chłopiec nie zrobił nic złego? – spytałam. – Nie powiesz mi przecież, że dopiero co wyszedł z więzienia. Więc o co chodzi?

Czy ona w ogóle wie, czym co robi?

Córka zaczerwieniła się lekko.

– Nie, nie wyszedł z więzienia – uspokoiła mnie. – Wyszedł z bidula. Adoptowaliśmy go, to syn niepełnosprawnej siostry Jacka.

Musiała minąć dobra chwila, zanim dotarło do mnie to, co właśnie usłyszałam. Nie rozumiałam. Ani tego, ani paru innych rzeczy!

– Czy powariowałaś? – wykrzyknęłam.

I znowu kilka głów odwróciło się w naszą stronę.

– Czy mogłabyś ściszyć głos? Ludzie się gapią...

– Ależ kochanie, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak dużą odpowiedzialność przyjęłaś na swoje barki! – uniosłam się.

Doskonale wiem, co robię, mamo – Marysia wydawała się urażona. – Kocham Jacka i bardzo się cieszę, że możemy wychować to dziecko.

Reklama

Milczałam, myśląc tylko o tym, w co się wpakowała moja córka. Przecież to jakiś koszmar! Kiedy to do mnie dotarło, zmartwiałam.
No bo co z wnukiem, którego tak pragnęłam? Boję się nawet o tym pomyśleć...

Reklama
Reklama
Reklama