„Nie posłuchałam babci i wbrew przesądom wzięłam ślub w maju. Prosto sprzed ołtarza poszłam do sądu”
„Spojrzałam na niego jak na obcego człowieka. Jeszcze rok temu całował mnie w czoło, robił śniadanie do łóżka, obiecywał, że będzie mnie kochał zawsze. Teraz stał i patrzył na mnie jak na wroga”.

- Redakcja
Gdy byłam małą dziewczynką, babcia Halina zawsze mówiła: Nie bierz ślubu w maju, bo w maju nie ma litery „R”. A bez R nie ma rodziny, rozumu ani ratunku. Śmiałam się z tego. Babcia mówiła wiele dziwnych rzeczy, które traktowałam jak zabobony ze wsi. Ale tamto zdanie zapamiętałam.
Gdy Marek mi się oświadczył, wiedziałam jedno – chcę bajkowego ślubu w maju. Pachnące bzy, biała sukienka, wesele w ogrodzie. Nie interesowały mnie przestrogi. Babcia, z tą swoją siwą chustką na głowie i poważnym spojrzeniem, spojrzała tylko i powiedziała: – No to zobaczymy, ile ta miłość bez „R” wytrzyma.
Mama jak zwykle się nie odezwała, tylko spojrzała w bok. Nie lubiła konfrontacji, szczególnie z matką. A ja? Ja byłam zakochana, pewna, że los piszę sobie sama. Dziś już wiem, że są rzeczy, których nie uczą ani książki, ani zakochane serce. Niektóre ostrzeżenia brzmią jak żart – dopóki nie stają się rzeczywistością.
Czułam się samotna
– Znowu jesteś po dwudziestej. Serio, Marek? – rzuciłam, starając się nie podnieść głosu, choć z każdą minutą kipiało we mnie coraz bardziej.
– Miałem spotkanie – odpowiedział sucho, zdejmując płaszcz i nawet na mnie nie patrząc.
– Codziennie masz spotkania? Bo ja już zaczynam się czuć jak mebel w tym domu.
– Może właśnie dlatego wolę zostać dłużej w pracy – warknął, a mnie aż zatkało.
Stałam w kuchni z ręką na kubku herbaty, który nagle wydał się cholernie ciężki. Oparłam się o blat. Chciałam coś powiedzieć, rzucić czymś ostrym, ale on mnie uprzedził.
– Może twoja babcia miała rację z tym majem. Może to faktycznie pechowy miesiąc na ślub.
Spojrzałam na niego jak na obcego człowieka. Jeszcze rok temu całował mnie w czoło, robił śniadanie do łóżka, obiecywał, że będzie mnie kochał zawsze. Teraz stał i patrzył na mnie jak na wroga.
– Wiesz co? – wyszeptałam. – Nie wiem, co boli bardziej – to, że wracasz coraz później, czy to, że zacząłeś wierzyć mojej babci, dopiero jak przestało ci na mnie zależeć.
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, a ja zostałam sama, wśród milczących naczyń i ciszy, która była głośniejsza niż jakikolwiek krzyk.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: a może to jednak wszystko przez ten maj? Przez to cholerne R, którego zabrakło.
Myślałam, że babcia tak sobie gada
Babcia siedziała na werandzie, zawinięta w sweter, chociaż był ciepły wieczór. Obierała jabłka, cienko, jednym paskiem, jak tylko ona potrafiła. Usiadłam obok niej, a słowa same cisnęły mi się do gardła.
– Wiesz, że nie przyszłam tu po kompot – rzuciłam ostro.
– Wiem – odparła spokojnie, nie przerywając skrobania.
– Powiedziałaś, że ślub w maju to nieszczęście. Że bez „R” nie ma ratunku. I co? Sama to na mnie ściągnęłaś?
Babcia spojrzała na mnie z ukosa. W jej oczach nie było złości. Było zmęczenie.
– Ja nic nie ściągałam, dziecko. Ja tylko patrzyłam i mówiłam to, co widzę. A ty... nie chciałaś słyszeć.
– Może nie chciałam, bo nie przyszłam do ciebie po wróżby, tylko po błogosławieństwo. A dostałam strach.
– Niektórym lepiej dać strach niż milczenie – odpowiedziała, odkładając talerzyk z jabłkami. – Bo potem nie będzie miały do kogo wrócić, jak się bajka rozpadnie.
Milczałam. Złość opadła. Zostało tylko dziwne ukłucie – coś między wstydem a żalem. Babcia wstała i dotknęła mojej dłoni.
– Ja nie mam mocy. Ale mam oczy. A Marek… on nigdy nie patrzył na ciebie tak, jak trzeba. Ty tylko chciałaś, żeby patrzył.
Łzy napłynęły mi do oczu. Bo w głębi duszy już wiedziałam, że babcia ma rację. I że ten rozpad nie zaczął się od złośliwości, tylko od prawdy, której nie chciałam usłyszeć.
Odkryłam zdradę
Zasnęłam na kanapie. Ostatnio często zasypiałam tam sama. O drugiej w nocy obudził mnie trzask drzwi. Marek wrócił. Cicho, jak złodziej. Może myślał, że śpię.
– Gdzie byłeś? – zapytałam bez siły, nie ruszając się.
Zamarł. Po chwili: – U Piotrka, oglądaliśmy mecz.
– Kłamiesz – powiedziałam i sięgnęłam po telefon.
Przygotowałam się. Nagrywałam go od kilku dni. Zostawiałam włączony dyktafon, kiedy mówił przez telefon w łazience. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ale to, co usłyszałam ostatniego wieczoru, spaliło mnie od środka.
Puściłam nagranie.
– Nie mogę teraz, śpi obok. Ale jutro się wymknę. Tęsknię za tobą, maleńka...
– Co to jest?! – wrzasnął Marek i ruszył w moją stronę.
– Dowód! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. – Myślałeś, że nic nie zauważę? Że dalej będziesz się bzykał z tą swoją „maleńką”, a ja tu będę czekać z kolacją?!
– Przestań robić sceny, Aśka!
– Sceny?! Ty mi rozwalasz małżeństwo, a ja robię sceny?!
Wziął kurtkę.
– Wychodzę.
– Tylko spróbuj wrócić! – krzyczałam, rzucając za nim poduszką. – I nie licz na to, że ja będę tą cichą żoną, co udaje, że wszystko jest okej!
Drzwi trzasnęły. A ja zsunęłam się na podłogę i ryczałam tak, jak jeszcze nigdy. Zostałam sama. Ze zdradą. Z własną naiwnością. I z pytaniem, którego nienawidziłam: a może babcia miała rację?
Szukałam pocieszenia u babci
Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka ubrań, szczoteczkę do zębów, telefon. Klucze wrzuciłam do miski w przedpokoju i wyszłam, zanim Marek wrócił. Nie zostawiłam karteczki. Nie czułam potrzeby nic tłumaczyć. On wiedział. I ja też.
Pojechałam do babci.
– No i co ja ci teraz powiem? – westchnęła, otwierając drzwi. Nie przytuliła mnie. Ale jej oczy... były ciepłe, wilgotne. Wystarczyło.
Wieczorem siedziałyśmy przy herbacie. Milczenie między nami było inne niż to z Markiem. Nie bolało. Było pełne zrozumienia.
– Wiesz, babciu… ja się tak starałam. Gotowałam, dbałam, nie krzyczałam. I co? I on po prostu… przestał mnie chcieć. Jak stary mebel.
– Bo faceci nie chcą mebli. Chcą kobiet. A ty się przy nim schowałaś. Żeby było miło. A nie po to jesteś na tym świecie.
– Myślisz, że to przeze mnie? – zapytałam, cicho, jakbym miała pięć lat.
– Myślę, że to przez was. Ale on pierwszy się wycofał.
Zamilkłam. Przypomniałam sobie siebie z zeszłego roku – rozpromienioną pannę młodą, która wyśmiewała babcine zabobony. Teraz byłam jak wypłowiała wersja tamtej kobiety.
Ale żyłam. Oddychałam. I byłam w miejscu, gdzie nikt nie udawał, że wszystko gra. Może stąd właśnie trzeba zaczynać – od prawdy. Nawet jeśli boli.
To koniec naszego małżeństwa
Marek pisał, że potrzebuje czasu. Że to wszystko za szybko. Że może jeszcze spróbujemy. Ale ja już nie chciałam próbować. Próbowałam za nas oboje przez ostatnie miesiące. Więc poszłam do niego. Otworzył drzwi. Wyglądał jak cień samego siebie – nieogolony, w wyciągniętym dresie. W środku pachniało pizzą i zmęczeniem.
– Co ty tu robisz? – zapytał zaskoczony.
– Zamykać – odpowiedziałam krótko. – Przyszłam się pożegnać.
Usiadł, jakby ugięły się pod nim kolana. Nie odezwał się przez dłuższą chwilę. Tylko patrzył. A potem wyszeptał:
– Myślałem, że wrócisz.
– A ja myślałam, że mnie kochasz. Każde z nas się myliło.
Zaczął coś mówić, tłumaczyć się, że był zagubiony, że nic nie było poważne. Ale każde jego słowo brzmiało jak echo przeszłości, której nie chciałam już słuchać.
– Marek, przestań. Nie przyszłam tu po wyjaśnienia. Przyszłam ci powiedzieć, że to już koniec. Już nie chcę walczyć o coś, co było tylko w mojej głowie.
Wstałam. Ruszyłam do drzwi. Zatrzymał mnie tylko głos za plecami:
– Aśka… Gdybyś posłuchała babci, nie byłoby nas.
Odwróciłam się. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
– Gdybym jej posłuchała, nie musiałabym się dziś z tobą żegnać.
I wyszłam. Pierwszy raz naprawdę wolna. I naprawdę samotna.
Joanna, 31 lat
Czytaj także:
- „Spotkanie z teściem przyprawiło mnie o grzeszne myśli. Szybko wróciłam po jeszcze jedno zakazane wspomnienie”
- „Z naiwności straciłem oszczędności życia, ale nie to było najgorsze. Palce maczał w tym ktoś, kogo doskonale znałem”
- „Od 10 lat udaję, że nie widzę romansów mojego męża. Wolę być zdradzaną żoną niż samotną matką z kredytem na głowie”