Reklama

Każdy dzień wyglądał podobnie – wstawanie o szóstej, szykowanie śniadania, odprowadzanie dzieci do przedszkola, praca zdalna między praniem a sprzątaniem, a potem szybki obiad, kąpiel dzieci i wieczorne wyczerpanie. Marek, mój mąż, pracował od rana do wieczora. Często wracał późno, zmęczony, niezdolny do rozmowy. Ja zostawałam sama ze wszystkim. Z bałaganem, marudzącymi dziećmi i poczuciem, że coś skrzeczy w tej rzeczywistości.

Reklama

Tamtego dnia, w środę, wszystko się skumulowało. Starsze dziecko miało gorączkę, młodsze płakało od rana, a ja czułam, jak opadam z sił. Kuchnia wyglądała jak po eksplozji – brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, podłoga była lepiąca, a pranie zalegało w każdym kącie. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. W pierwszym odruchu chciałam udawać, że nikogo nie ma. Ale dźwięk zabrzmiał ponownie, natarczywie, jakby los nie chciał mi pozwolić na ucieczkę. Otworzyłam, a w progu stała ona – moja teściowa, pani Teresa, z garnkiem gorącej zupy.

Byłam zaskoczona i lekko oniemiała

– Pomyślałam, że może potrzebujesz trochę ciepłego obiadu – powiedziała teściowa, wchodząc do kuchni z garnkiem w rękach. Jej głos brzmiał spokojnie, prawie ciepło, ale w mojej głowie rozbrzmiewał jak dzwon alarmowy. Stałam w miejscu, zaskoczona i lekko oniemiała. Kuchnia, która chwilę wcześniej wydawała mi się moim własnym, chaotycznym światem, nagle zrobiła się jeszcze ciaśniejsza.

– Dziękuję… ale naprawdę nie trzeba było – bąknęłam, nerwowo poprawiając kosmyk włosów za ucho. Nie chciałam, żeby widziała bałagan, ani tym bardziej mnie w takim stanie. Brak makijażu, zmęczone oczy, dresy, w których spędzałam cały dzień… Czułam się naga pod jej badawczym wzrokiem.

– Widzę, że jesteś zmęczona. Nie musisz być taka dzielna cały czas – dodała łagodnie, stawiając garnek na blacie. Zapach domowego rosołu natychmiast wypełnił kuchnię, budząc we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wdzięczność, że ktoś o mnie pomyślał, z drugiej – złość. Bo czy to nie był dowód na to, że sama sobie nie radzę?

– Dzieci chore? – zapytała, zerkając na zabawki porozrzucane po podłodze.

– Tak, znowu. A Marek w pracy, jak zwykle – powiedziałam szybciej, niż chciałam.

– Marek pracuje, żebyście mieli lepiej, wiesz o tym – odparła cicho, a ja poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Wiedziałam, że ma rację, ale i tak poczułam się oceniona. Jakby jej słowa były niewypowiedzianym wyrzutem: „Nie narzekaj, powinnaś być wdzięczna”.

Przez chwilę stałyśmy w ciszy, a zapach zupy zdawał się gęstnieć między nami. Miałam ochotę uciec do sypialni, zamknąć drzwi i po prostu zniknąć, ale czułam, że muszę wytrwać w tej rozmowie.

– Wiesz, Aniu, nie musisz być superbohaterką – powiedziała nagle, a ja miałam ochotę krzyknąć, że nie jestem, że nie daję rady, ale coś mnie powstrzymało. Tylko kiwnęłam głową, choć w środku wszystko we mnie wrzało.

Dałam się ponieść furii rozgoryczenia

Nie wytrzymałam długo. Kilka godzin później, kiedy dzieci w końcu zasnęły, a dom wypełniła cisza, wszystko we mnie eksplodowało. Przypomniałam sobie jej słowa, ten ton, ten wyraz twarzy, jakby wiedziała lepiej ode mnie, co powinnam czuć, co powinnam robić. Nie mogłam tego dłużej tłumić.

Następnego dnia, kiedy teściowa przyszła po swój garnek, zastała mnie w kuchni, z rękami opartymi na blacie, jakbym czekałam na nią całą noc.

– Dlaczego wczoraj przyszłaś? – zapytałam ostrym tonem, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

Spojrzała na mnie zaskoczona, marszcząc brwi.

– Przyniosłam zupę, bo myślałam, że…

Myślałaś co? Że sobie nie radzę? – przerwałam jej, głos podnosił mi się z każdą sekundą. – Że jestem beznadziejną matką, żoną, gospodynią? Może uważasz, że Marek zrobił błąd, żeniąc się ze mną?!

– Aniu… – zaczęła, ale nie dałam jej dojść do słowa.

– Wiesz co? Może tobie się wydaje, że jesteś lepsza, bo ogarniałaś dom, dzieci i jeszcze nie wiadomo co, ale ja… Ja też się staram! – głos mi się załamał, a do oczu napłynęły łzy. – Tylko nikt tego nie widzi. Nikt tego nie docenia.

Teściowa patrzyła na mnie w ciszy, jej twarz zmiękła, jakby chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. W jej oczach było coś dziwnego – ani litość, ani złość. Raczej coś w rodzaju zrozumienia, może nawet cichego smutku. Ale wtedy tego nie chciałam widzieć.

Ja cię nie oceniałam, Aniu – powiedziała cicho. – Chciałam ci pomóc. Naprawdę.

Parsknęłam cicho pod nosem, pełna goryczy.

– Jasne. Pewnie. Bo ty zawsze jesteś ta idealna, co nigdy nie potrzebowała pomocy.

Westchnęła tylko i bez słowa wyszła z kuchni, zostawiając mnie w środku mojej furii. Czułam się winna, ale też zła. Jakby wszystko, co powiedziałam, było prawdą, a jednocześnie nie powinno paść z moich ust.

Powiedziałam jej zbyt wiele gorzkich słów

Wieczorem, po tamtej kłótni, usiadłam w salonie z kubkiem gorącej czekolady, choć nic nie miało smaku. Patrzyłam w ciemne okno, w którym odbijała się moja własna twarz – zmęczona, szara, obca. Myśli krążyły wokół rozmowy z teściową. Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam jej tyle gorzkich słów. Że w jednej chwili zrzuciłam na nią całą swoją frustrację, choć przecież ona nie była winna mojemu zmęczeniu, samotności, zniechęcenia codziennością.

Miałam ochotę się schować, zniknąć, ale zamiast tego chwyciłam telefon i napisałam wiadomość:

„Przepraszam. Nie powinnam była tak wybuchnąć. Wiem, że chciałaś pomóc”.

Szybko odpisała:

„Wiem, Aniu. Każdemu czasem puszczają nerwy. Jeśli chcesz, jutro wpadnę. Porozmawiamy spokojnie”.

Zrobiło mi się głupio, ale i… lżej. Może naprawdę nie musiałam być zawsze silna? Może ktoś widział, jak bardzo się sypię? Usiadłam z powrotem na kanapie i pozwoliłam sobie zapłakać – cicho, bez słów, aż policzki zrobiły się całe mokre. Teściowa nie uniosła się dumą, nie wypomniała mi, że ją obraziłam. Po prostu… była. Zrozumiała. Poczułam pierwszy raz od dawna, że ktoś mnie widzi – nie tylko jako matkę czy żonę, ale jako człowieka, który potrzebuje zwyczajnego, ludzkiego wsparcia.

Powiedziała mi, że jestem wystarczająca

Kolejnego dnia z samego rana dzieci obudziły się w lepszym nastroju, ale ja nadal miałam w sobie wczorajszy ciężar. Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, niemal zamarłam. Wiedziałam, że to ona. Otworzyłam – stała z torbą pełną warzyw i jakimś ciastem w rękach. Uśmiechała się delikatnie.

– Przyniosłam trochę rzeczy. Pomyślałam, że może razem coś ugotujemy – powiedziała, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Wpuściłam ją do środka. Nie było niezręczności, tylko ciche porozumienie.

– Przepraszam za wczoraj – powiedziałam, kiedy siedziałyśmy przy stole. – Wiem, że nie zasłużyłaś na te słowa. Ale czasami... czasami czuję, że wszystko mnie przerasta.

Teściowa spojrzała na mnie uważnie i położyła dłoń na mojej.

– Wiem, kochana. Naprawdę wiem. Kiedy Marek był mały, byłam całkiem sama. Twojego teścia całymi dniami nie było. Nie miałam ani mamy, ani Internetu, ani nikogo, komu mogłabym się wyżalić. Zdarzało mi się płakać przy zlewie i zastanawiać, czy jestem jeszcze sobą, czy tylko automatem do spełniania cudzych potrzeb.

Słuchałam w milczeniu. Teściowa nigdy nie mówiła o sobie tak szczerze. A teraz – siedziała obok i opowiadała o bólu, który tak bardzo przypominał mój.

– Nie musisz być idealna, Aniu. Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś – powiedziała na koniec. I tym razem jej słowa przyniosły ulgę.

Czułam, że między nami coś się zmienia

Tego dnia spędziłyśmy razem prawie cały poranek. Najpierw obierałyśmy marchewki i ziemniaki, potem kroiłyśmy cebulę, a teściowa co chwilę podpowiadała mi, jak zrobić lepszy rosół – „nie za dużo soli, a pietruszkę dodaj dopiero pod koniec, bo wtedy oddaje najlepszy smak”. Słuchałam jej uważnie, choć jeszcze wczoraj te rady by mnie zirytowały. Teraz czułam, że to coś więcej niż gotowanie – to rozmowa między dwiema kobietami, które wcale nie są tak różne, jak mi się wydawało.

– Wiesz, Aniu – odezwała się w końcu, przerywając ciszę – czasami mam wrażenie, że między nami jest jakaś ściana. Że ty mnie unikasz, jakbyś bała się, że będę cię oceniać.

Zawstydziłam się. Patrzyłam na nią, na jej zmarszczki wokół oczu, na dłonie lekko drżące od wieku – i nagle zrozumiałam, że ona naprawdę chce mi pomóc, że chce być częścią mojego życia, a ja przez lata odpychałam ją z obawy, że mnie skrytykuje.

– Masz rację – powiedziałam cicho. – Czasami mam wrażenie, że w twoich oczach zawsze coś robię źle. A może to tylko w mojej głowie.

Teściowa uśmiechnęła się smutno.

– Może trochę tak. Może za bardzo się wtrącałam. Ale wiesz… ja po prostu chciałam, żebyś miała łatwiej. Żebyś nie czuła się tak, jak ja kiedyś. – Jej głos zadrżał lekko, jakby coś w niej puściło. – Bo nikt mi wtedy nie powiedział, że mam prawo być zmęczona.

Patrzyłam na nią i po raz pierwszy naprawdę ją widziałam – nie jako teściową, ale kobietę, która kiedyś była w dokładnie tym samym miejscu co ja. Pochyliłam się i bez słów objęłam ją, czując, że między nami coś się zmienia. Było w tym geście coś prawdziwego, czego od dawna brakowało w naszym domu.

Wiedziałam, że nie rozwiążemy wszystkiego w jeden dzień. Ale wiedziałam też, że to pierwszy krok – i że być może teraz będzie już trochę łatwiej.

Anna, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama