„Nie przełamię się z córką opłatkiem, bo traktuje mnie jak pomywaczkę. Kocham ją, ale nie dam się ograbić z godności”
„Wigilię patrzyłam przez okno, jak u sąsiadów zapalają się światła choinkowe, a dzieci piszczą na widok prezentów. U mnie było cicho. Jedna świeczka, barszcz w filiżance i kawałek makowca, który sama sobie ukroiłam. Tyle zostało z wielkiej rodzinnej miłości”.

- Redakcja
Nie lubię się rozczulać. Mówią, że człowiek staje się miękki z wiekiem, ale ja raczej twardniałam. Życie nauczyło mnie jednej rzeczy – jak ktoś cię traktuje jak śmiecia, to nie oczekuj, że przy stole poda ci sztućce ze srebra. Dlatego w tym roku nie będzie łez przy opłatku. Nie będzie udawania, że wszystko jest dobrze, kiedy dobrze nie jest. Dla niej to może tylko tradycja, rytuał, obowiązek. Dla mnie to był jedyny moment w roku, kiedy naprawdę czułam się potrzebna. Jednak w tym roku się nie złamię. Nie będę się płaszczyć i prosić o uwagę. Bo ja też mam swoją godność.
Nie miała dla mnie czasu
Weszłam do kuchni i od razu mnie zemdliło od zapachu karpia. Pomyślałam, że dawniej by mnie to nie ruszyło – bo jak było dla kogo gotować, to człowiek nie czuł smrodu. Teraz robiłam wszystko z obowiązku. Nawet choinki mi się nie chciało ubierać.
– A co, drzewko jeszcze gołe? – zapytała sąsiadka, która przyszła oddać pożyczoną przyprawę do piernika.
– Gołe jak moja dusza – odpowiedziałam i nalałam sobie herbaty.
– Przyjedzie w końcu ta twoja córa? – dopytywała dalej. – W zeszłym roku była, nie?
– Była. Przyszła, zjadła, nie spojrzała mi w oczy i wyszła, jakby się jej śpieszyło – parsknęłam.
– Oj, dzieci mają teraz ciężko. Praca, dom, stres... – zaczęła bronić.
– A ja co mam? Wakacje w tropikach? Mam wrażenie, że jakby umarła, to chociaż przysłałaby wieniec przez kuriera. W tym roku niech nawet nie próbuje udawać idealnej córki – podniosłam głos. – Nie przełamię się z nią opłatkiem. Traktuje mnie gorzej niż pomywaczkę. Niech wie, że ja też mam swoją godność.
– Ty to jednak masz charakter...
– Charakter? Mam resztki serca, którego nie dała rady jeszcze zdeptać.
Byłam na nią zła
Zadzwonił telefon. Spojrzałam – nie ona. Znowu nie ona. Automatyczne nagranie z banku z życzeniami albo jakaś infolinia z rabatem na kredyt, którego i tak nikt o zdrowych zmysłach by nie wziął przed świętami. Odłożyłam telefon z impetem, aż filiżanka podskoczyła na stole. Wieczorem przysiadłam na kanapie z kocem i paczką pierników, które kupiłam z myślą o córce. Teraz patrzyłam na nie jak na pomnik głupoty – mojej własnej.
– Może jednak zadzwoni? – spytałam siebie szeptem.
Wtedy telefon znów zawibrował. Tym razem to była ona.
– No proszę... Królewna się odezwała – mruknęłam, zanim odebrałam.
– Cześć, mamo – usłyszałam głos, który kiedyś był moim ulubionym dźwiękiem świata.
– Cześć – powiedziałam szorstko. – Czego chcesz?
– Chciałam zapytać... Czy możemy przyjechać w Wigilię? Z Piotrkiem i Mają. I... może się przełamiemy opłatkiem?
– Przełamiemy? Czym? Wspomnieniem, jak ostatnio zjadłaś i wyszłaś bez słowa?
– Mamo, proszę cię. Nie chcę się kłócić.
– To trzeba było myśleć, zanim zrobiłaś ze mnie starą babę, którą trzeba znosić raz w roku jak niechciane prezenty.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Tak długa, że aż zaczęło mi być niewygodnie.
– Rozumiem. W takim razie... może innym razem. Wesołych świąt, mamo – powiedziała cicho.
– Tobie też – odpowiedziałam i rozłączyłam się bez drżenia ręki.
Wybrałam samotność
Następnego dnia wstałam wcześnie. Choć nie miałam dla kogo szykować 12 potraw wigilijnych, ręce same sięgały po miskę i nóż. Kroiłam cebulę z takim impetem, że aż mi się nóż omsknął.
– O, żebym tylko sobie palców nie obcięła ze złości – mruknęłam do siebie.
Radio grało kolędy, które tylko działały mi na nerwy. Wcisnęłam guzik, żeby wyłączyć. Zadzwoniła Ela z trzeciego piętra.
– Słuchaj, mam sprawę – zaczęła od razu. – Może byś wpadła do nas w Wigilię? Tylko ja, dzieciaki, brat i jego teściowa. Miejsca jest sporo.
– Dzięki za pamięć, Elu, ale nie skorzystam z zaproszenia. Będę sama. Tak zaplanowałam.
– Przecież to święta, człowiek nie powinien siedzieć sam jak ta ostatnia sierota.
– A ja nie jestem sierotą, tylko matką, która dla świętego spokoju wybrała samotność. Wiesz, co to znaczy? Że nie muszę słuchać pustych przeprosin i oglądać uśmiechów z plastiku. Mam dosyć.
– Myślałam, że może zrobisz wyjątek.
– Już kiedyś zrobiłam wyjątek. I dałam się zranić. A teraz robię wyjątek dla siebie.
Usiadłam na krześle, patrzyłam na blat z pierogami. Zawsze lepiłyśmy je razem. Córka rozwałkowywała, ja kleiłam.
– Ciekawe, czy Majka choć wie, jak się lepi pierogi. Może już tylko sushi jadają – powiedziałam półgłosem i parsknęłam, choć to był śmiech przez zaciśnięte zęby.
W tej chwili wiedziałam jedno – w tym roku będę sama. Z wyboru. Z własnej dumy. I nie będę płakać.
Zamarłam
Wigilię patrzyłam przez okno, jak u sąsiadów zapalają się światła choinkowe, a dzieci piszczą na widok prezentów. U mnie było cicho. Jedna świeczka, barszcz w filiżance i kawałek makowca, który sama sobie ukroiłam. Tyle zostało z wielkiej rodzinnej miłości. Telefon leżał ekranem do dołu. Nie chciałam już patrzeć, czy dzwoniła. Co za różnica? Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Zamarłam. Może to sąsiadka? A może... nie, przecież mówiła, że nie przyjedzie. Podeszłam wolno, otworzyłam. Stała tam, w płaszczu, z opłatkiem w dłoni. Obok niej Piotrek z Majką.
– Przyszliśmy. Jeśli nie jest za późno – powiedziała cicho.
– A mówiłaś, że „innym razem”. To co, teraz inny raz?
– Mamo... – zaczęła, ale przerwałam jej ruchem dłoni.
– Opłatka się nie przełamuję z ludźmi, którzy widzą we mnie problem.
– Nie widzę w tobie problemu. Widzę w tobie matkę, która jest na mnie wściekła i ma rację.
Majka spojrzała na mnie z dołu, wyciągnęła rękę.
– Babciu, czy możemy wejść?
Zrobiło mi się gorąco. Nie z czułości, tylko z tej okrutnej mieszanki złości, tęsknoty i dumy. Chciałam powiedzieć: „Nie”. Chciałam zamknąć drzwi, ale nogi nie ruszyły się z miejsca.
– Możecie wejść – powiedziałam sucho. – Ale opłatkiem się nie dzielimy. Nie udajemy, że jest dobrze.
– Nie musimy udawać. Wystarczy, że jesteśmy – odparła cicho.
Spojrzała na mnie z wyrzutem
Usiedli przy stole. Córka poprawiała serwetki, Piotrek nalewał barszcz, Majka bujała nogami pod stołem i cicho podśpiewywała „Przybieżeli do Betlejem”, jakby nic się nie stało. A mnie irytowało każde ich słowo. Każdy gest.
– Dobre te pierogi, mamo – powiedziała, jakby mnie nie było przez ostatni rok.
– Wiem. Sama lepiłam.
– No właśnie, zawsze je uwielbiałam. Pamiętasz, jak kiedyś zrobiliśmy pierogowy konkurs? Ty, ja i tata?
– Pamiętam. Tylko że tata nie żyje, a ty zniknęłaś.
Zamilkła. Spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to było nie na miejscu, że mówię prawdę.
– Nie zniknęłam. Tylko... może nie umiałam być blisko.
– Przestań. Umiałaś być blisko z teściową, z koleżankami z pracy. Ze mną nie chciałaś.
– Mamo, ja... bałam się. Bałam się, że znowu cię zawiodę.
– Już zawiodłaś. Więcej nie musisz.
Zapanowała cisza. Nawet Majka przestała podśpiewywać. Piotrek chrząknął i zaproponował, że może odpalą światełka na choince. Córka wstała, podeszła do mnie, niepewnie.
– Mogę cię chociaż przytulić?
Patrzyłam na nią. Moją córkę, która dorosła, wycofała się i znów próbowała wejść do mojego życia przez tylne drzwi. Nie odpowiedziałam. Nie odepchnęłam jej, gdy objęła mnie ostrożnie ramionami. To nie był wybaczający uścisk. To było zawieszenie broni.
Nie dałam się przeprosić
Gdy wyszli, usiadłam na kanapie. Bez słowa. W kuchni cicho tykał zegar, jakby odliczał minuty do momentu, w którym powinnam się wzruszyć, wybaczyć, może nawet zadzwonić i powiedzieć: „Wróćcie, jeszcze jest makowiec”. Nie jestem z tych. Patrzyłam na zostawione na stole okruszki i niedopity barszcz w filiżance, po którym została czerwona obwódka. Piotrek znowu się nie odezwał ani słowem. Córka próbowała, to fakt. A ja? Ja się nie złamałam. Czy jestem z tego dumna? Może odrobinę. Może to wszystko, co mi zostało. Po pół godziny znów zadzwonił domofon.
– Zostawiłam rękawiczkę – usłyszałam jej głos.
– No to wejdź, poszukaj – rzuciłam do słuchawki i otworzyłam drzwi bez emocji.
Weszła szybko, jakby bała się, że zmienię zdanie. Rozejrzała się po przedpokoju, jakby nigdy tu nie mieszkała. Znalazła rękawiczkę, schyliła się, ale nie wyszła od razu.
– Mamo... – zaczęła cicho. – Wiem, że mnie nie chcesz widzieć. Że cię zawiodłam. Naprawdę próbuję to jakoś naprawić.
– Naprawia się wtedy, kiedy jeszcze się coś da. Nie na pokaz, nie przy świętach. Tylko na co dzień – odpowiedziałam spokojnie.
– To może... zacznę od jutra?
Spojrzałam na nią długo. Nie była już dzieckiem. Nie była też tą córką, którą pamiętałam, ale może była kimś, kto w końcu coś zrozumiał.
– Zobaczymy, czy jutro naprawdę przyjdziesz.
Nie powiedziała nic więcej. Tylko się lekko uśmiechnęła. Tego wieczoru pierwszy raz od lat nie płakałam w święta. I to już było coś.
Halina, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam dość świąt z rodziną, więc uciekłam na Wigilię w góry. Romans na stoku rozgrzał mnie bardziej niż zimowa herbata”
- „Przy stole wigilijnym teściowa spytała, kiedy w końcu zajdę w ciążę. Miałam ochotę opluć ją barszczem”
- „Po śmierci męża kupiłam zieloną, krzykliwą sukienkę. Całe małżeństwo żyłam pod jego dyktando, teraz mogę odetchnąć”