„Nie przeszkadzało mi, że mój mąż miał 5 żon i kochanek na pęczki. Może i jest babiarzem, ale ma gest i kasę”
„Nigdy dotąd nie miałam chłopaka, nikt mnie tak nie adorował jak ten dojrzały mężczyzna. Patrzył na mnie tak, że bałam się mu spojrzeć w oczy, a serce waliło mi jak oszalałe”.
- Weronika, 28 lat
Swojego przyszłego męża poznałam u niego w mieszkaniu, podczas spontanicznego, sąsiedzkiego spotkania, które Henryk zorganizował wraz ze swoją ówczesną czwartą żoną. Nie był Adonisem ani typem Humphrey’a Bogarta, przeciwnie, należał do tych, których raczej się nie zauważa: pięćdziesięcioletni, siwiejący, wysoki, lecz z wyraźnym brzuchem, którego nie były w stanie zakryć żadne szyte w państwowych zakładach koszule ani marynarki (stąd jego częste wizyty u krawca). A jednak Heniek miał w sobie to coś, co pociągało kobiety – urok osobisty, tupet, ogromne poczucie humoru i zero kompleksów. Jakby był stworzony do kochania!
Na początku wydał mi się obleśnym staruchem!
Tamtego wieczoru w osłupienie wprawiły mnie dwie rzeczy. Przede wszystkim, jak na lata 80. i stan wojenny, ogromne ilości jedzenia, zwłaszcza peklowane, wędzone szynki, pomarańcze, wina, winogrona i bimber, jakiego nie znał nikt w stolicy! Po drugie, zaskoczyły mnie uwijające się po mieszkaniu Heńka kobiety. Ładne, krągłe i zadbane. Radośnie szczebioczące między sobą.
– Skąd one się wzięły? Z żurnala? – zapytałam koleżankę, bo obie w przerabianych po raz setny swetrach i długich spódnicach szytych z zasłon, wyglądałyśmy jak kocmołuchy.
– To żony Heńka – zachichotała Ola.
– Żony?! Chyba żartujesz? Facet ma harem czy jak? – nie zrozumiałam jej.
Zobacz także
– Nie, tylko ta – tu wskazała na najmłodszą z pań – jest jego obecną, czwartą chyba, a te dwie to byłe. Pierwsza i druga, o ile się nie mylę. Brakuje trzeciej. A właśnie! – koleżanka przestała szeptać i głośno zwróciła się do Heńka: – Gdzie jest Alicja?
– W domu – z Mirką i Tomkiem, no i ze swoim nowym chłopakiem – gospodarz uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. – Ktoś przecież musi wychowywać nasze kochane pociechy. Ale nie pytaj, kim jest wybranek Alicji, bo jeszcze nie miałem okazji go poznać.
– Gdyby nie godzina milicyjna, to też byłabym w domu, z Kasią – stwierdziła uczesana modnie i mocno wymalowana kobieta, czyli żona numer dwa.
– Nie byłabyś, bo Kasia pewnie siedzi u swojego chłopaka, wmawiając nam, że się przygotowuje do egzaminów – zażartował Heniek. – O, właśnie, nasza młoda sąsiadka też studiuje – wskazał na moją koleżankę. – Może coś nam powiesz. Kiedy wypada sesja i egzaminy? Moglibyśmy trochę lepiej pilnować naszej kochanej Kasi.
– Nie tylko ja studiuję. Weronika również – Ola wskazała na mnie.
– To interesujące. A co, jeśli można wiedzieć? – zapytał Henryk i przyjrzał mi się uważniej. – Wydaje mi się, że z taką urodą powinna być pani aktorką. Albo malarką. To właśnie na te uczelnie idą najładniejsze dziewczyny.
Odpowiedziałam, że będę prawnikiem.
– Niesłychane! Piękna pani adwokat, to jest coś – aż klasnął w dłonie z zachwytu. – Na którym jest pani roku?
– Czwartym – rzuciłam.
Jego aktualna małżonka obrzuciła mnie czujnym spojrzeniem, lecz nawet jeśli zamierzała coś powiedzieć, to nie zdążyła, bo jej dwie poprzedniczki porwały ją do kuchni. Nauczone doświadczeniem dobrze wiedziały, co się święci. Ja siedziałam przerażona na kanapie, nieświadoma, że moja nieśmiałość, jest dla Heńka jeszcze większą zachętą.
– Pani jest z Warszawy? Zamierza pani u nas zostać i pracować? – zapytał.
– To chyba raczej niemożliwe. Nie mam meldunku… – odparłam niepewnie.
– Ach, meldunek! To się da załatwić, moja droga Weroniko – Heniek sięgnął po moją dłoń i ujął ją w swoje ręce. – Dla pani wszystko – szepnął, nie zwracając uwagi na rozbawione towarzystwo.
Przyśnił mi się pierwszej nocy po naszym spotkaniu
Nigdy dotąd nie miałam chłopaka, nikt mnie tak nie adorował jak ten dojrzały mężczyzna. Patrzył na mnie tak, że bałam się mu spojrzeć w oczy, a serce waliło mi jak oszalałe.
– Jak on mógł się tak zachowywać przy swojej żonie! Nie dziwię się, że ma cztery! – denerwowałam się potem w mieszkaniu mojej znajomej. – I jeszcze te słowa na pożegnanie, że na pewno się zobaczymy. A może ja nie chcę? Stary alfons – żachnęłam się.
– Oj, nie taki stary – zaśmiała się Ola. – Widziałam, jak się rumienisz. Nie powiesz mi, że ci się nie podoba. Przyznaj, że facet ma to coś, a poza tym jest zabawny. Ciągle organizuje jakieś spotkania, imprezy, ma wszędzie dojścia i wszystko potrafi załatwić. Ja bym się na twoim miejscu nie wahała.
– Ale w życiu nie o to chodzi! – odpowiedziałam jej, odwracając się na drugi bok i zasypiając kamiennym snem.
Jednak nie zapomniałam o Heńku. Śnił mi się tej nocy. Spacerowaliśmy po parku, trzymając się za ręce, uśmiechnięci. Rano zwierzyłam się ze swojej wizji, a Ola parsknęła tylko śmiechem.
– Widzisz! Działa! Jeśli spodobałaś się mojemu sąsiadowi, to zrobi wszystko, żeby cię zdobyć. Żoną się nie przejmuj, on każdej z nich pomaga, dba o dzieci, załatwia im mieszkania. No co tak patrzysz? – rzuciła, widząc moje zdziwione spojrzenie. – Prywatna inicjatywa. W sumie nie wiem, czym tak naprawdę się zajmuje. Kiedyś podobno miał zakład krawiecki, potem za Gierka rozwinął skrzydła i założył pralnię chemiczną oraz zakład kuśnierski. Taka jest oficjalna wersja, bo co Heniek naprawdę robi, nie wie nikt… Gospodyni domu opowiadała mi, że w minionej dekadzie u niego odbywały się najlepsze imprezy w tej części miasta. Wódka, i to prima sort, płynęła strumieniami. Znasz to powiedzenie „żyj i pozwól żyć innym”? Jak ulał pasuje do Heńka. Nie miesza się w politykę, z każdym dobrze żyje, a za Gierka potrafił wszystko załatwić. Teraz niby jest trochę gorzej, ale widziałaś ten cały stół mięsa. Pewnie jakaś poczciwa gospodyni spod Warszawy mu dowiozła i nie pytaj nawet, jakimi kanałami to zrobiła, bo nie wiem – puściła do mnie oko i posmarowała chleb domowej roboty dżemem. – Jak mawia nasza gospodyni: „to kochany człowiek, który nie da zginąć bliskim”. Postaraj się koło niego zakręcić.
Ale ja tylko wzruszyłam ramionami, wściekła na jej głupią gadaninę. Miała jednak rację. Heniek, gdy czegoś chciał, musiał to dostać. A ponad wszystko zapragnął mnie. Któregoś dnia zapukał do mojego pokoju w akademiku. Nie miałam pojęcia, jak się tutaj dostał, ale pewnie załatwił wszystko z portierem. W każdym razie wkroczył ubrany w ciemne dżinsy i skórzaną czarną kurtkę, w której wyglądał co najmniej dziesięć lat młodziej. Pod pachą trzymał ogromną paczkę.
Gest i wielkie serce… Właśnie tym mnie zdobył
– Dla pani i koleżanek. Studenci w tych czasach przymierają głodem – stwierdził, stawiając karton na stole.
Współlokatorki od razu rzuciły się do przyniesionych przez niego wiktuałów, sądząc, że Heniek jest mi doskonale znany. Ja jednak siedziałam zaskoczona. Dopiero jego prośba o herbatę wyrwała mnie z osłupienia. Gdy ją podałam, dłużej przytrzymał moją dłoń.
– Dziękuję – powiedział ciepło.
Od tamtej pory zaczął wpadać coraz częściej i zabierać mnie do różnych miejsc w Warszawie. Wbrew sobie czułam, że z każdym dniem staje mi się bliższy, ale nie chciałam być kochanką. Nie musiałam zresztą tego mówić Henrykowi, sam to rozumiał. Po jakichś dwóch miesiącach od naszego pierwszego spotkania złożył pozew rozwodowy. Podobno czwarta żona urządziła mu z tej okazji nie lada awanturę, więc wyprowadził się z mieszkania. Poszukał schronienia u znajomego. Wyobrażałam sobie, że żyje gdzieś kątem, w jakimś pokoju, ale gdy mnie do siebie zaprosił, zamarłam z wrażenia.
– Kolega często wyjeżdża, oddał mi pod opiekę swoje gniazdko – wyjaśnił, częstując mnie tylko nieco mniej wystawną kolacją niż za pierwszym razem.
– Skąd ty to wszystko masz? Kradniesz? – spytałam oszołomiona.
– Życie mnie nauczyło, jak dbać o rodzinę… – zaczął swoją opowieść. – Mój tata wcześnie zmarł, jeszcze w latach pięćdziesiątych. Nie wiem, jak i gdzie, bo milicja powiedziała nam o jego śmierci kilka tygodni później. Tłumaczyli, że wracał skądś pijany, przewrócił się na ulicy i zamarzł, dokumenty przemokły, więc długo nie wiedzieli, kim był. Mama uwierzyła w ich bajkę, ale ja wiem, że ojciec nie pił. To znaczy… – Heniek od razu się poprawił. – Nie pił aż tak, by stracić przytomność. Ale nigdy nie doszedłem prawdy. Gdy zmarł, byłem na to za mały, a kiedy podrosłem, nie żyli już jego koledzy.
– Może działał w konspiracji – rzuciłam.
– Raczej nie. Był zwykłym człowiekiem. Całą wojnę przesiedział z mamą gdzieś na wsi, do stolicy przyjechał budować Polskę Ludową… Jeśli już, to może podpadł jakiemuś partyjnemu aktywiście i ten po pijaku strzelił go w pysk
– Heniek uśmiechnął się smutno.
Zrobiło mi się go żal
– A wiesz, maleńka, nigdy nikomu nie mówiłem o swoim ojcu.
– Żadnej ze swoich żon? – zapytałam.
– Żadnej! – roześmiał się od razu. – Od śmierci ojca wiem jedno: życie jest zbyt krótkie i nieprzewidywalne, żeby się nim martwić, dlatego staram się żyć na całego. Zawsze tak było. I każda z moich dziewczyn o tym wiedziała. Wiem, żal ci Kryśki. Ale to nie jest tak, że odszedłem od niej dla ciebie. Już dawno nasze małżeństwo było fikcją. Ona poleciała na moje pieniądze. Wiedziała, że dbam o bliskich, więc nie odpuszczała, a i ja nie chciałem jej zostawiać na pastwę losu, dopóki nie pojawiłaś się ty.
– Jestem świetnym pretekstem – rzuciłam złośliwie, choć i tak czułam się już jak rybka złapana w sieć.
– Jesteś skarbem! – powiedział z uczuciem i pocałował mnie.
A potem wszystko potoczyło się w zawrotnym tempie. Generał Jaruzelski zniósł stan wojenny, my wzięliśmy ślub i wprowadziliśmy się do wspólnego mieszkania. Oczywiście tamto Heniek zostawił Krysi, jak i wyposażoną książeczkę oszczędnościową. Teraz ja byłam jego piątą żoną, dbającą o dom i ukochanego. Ale Henryk wiedział, że chcę pracować, więc wynajął mi gosposię i załatwił pracę w sądzie.
Gdy upadł komunizm, ja byłam już asesorem, a on rozstawiał kramy przy Marszałkowskiej. I popłynął strumień pieniędzy. Pojawiły się ubrania, o jakich dotąd tylko śniłam, luksusowe kosmetyki, perfumy, wszystko… Wtedy na świat przyszedł nasz pierwszy syn Antek, rok później Zbyszek. Myślałam, że tak będzie już zawsze. W końcu mój ukochany zbliżał się do siedemdziesiątki i jeśli ktokolwiek miałby się bać zdrady, to on, a nie ja, przed czym w żartach przestrzegały go moje poprzedniczki… Stało się inaczej. Pewnego dnia Henryk wrócił do domu poruszony. Nie zwróciłam na to uwagi. Ale kiedy po miesiącu zaczął się inaczej ubierać i bardziej przypominać kolegę swoich nastoletnich synów niż ich ojca, zaniepokoiłam się.
– Kochanie, nie w głowie mi te rzeczy – zaśmiał się, gdy zapytałam go o kobietę. – Ale wyjeżdżam do Ciechocinka podreperować zdrowie. W przeciwieństwie do ciebie, Weroniczko, mam już swoje lata – ucałował mnie w policzek. – Na wszelki wypadek przepiszę na ciebie mieszkanie i konto w banku… Albo lepiej oba, to walutowe też – dodał, podnosząc się z fotela.
Nie chciałam o tym słyszeć, lecz mój mąż się uparł. A ja nigdy nie potrafiłam go przekonać do zmiany zdania. Zawsze traktował mniej bardziej jak swoją laleczkę, maskotkę do zabawy niż prawdziwą żonę. Rozpieszczał, ułatwiał życie, zarabiał grube pieniądze, bym mogła spełniać swoje zachcianki. I nigdy nie mówił, czym się zajmuje.
– Teraz sprowadzamy dżins na dużą skalę, będziemy szyć kurtki – rzucał tylko, wychodząc z domu rano lub wieczorem. Albo innym razem dodawał: – Na wszelki wypadek sprowadzimy trochę tych francuskich wód toaletowych, wypadałoby pomyśleć o kosmetykach, bo jeśli inne kobiety lubią je tak jak ty, to mamy żyłę złota!
Wszędzie i zawsze węszył interes. Ale nie zapominał o bliskich. Kochał swoje dzieci, uwielbiał żony i chyba wszystkie kobiety na świecie. Był duszą towarzystwa. To u niego odbywały się najlepsze zabawy, które trwały po kilka dni. To on organizował nam wszystkim wyjazdy do Włoch czy Bułgarii, a potem słonecznej Chorwacji. Nie żałował grosza nikomu. Również znajomym, czy sąsiadom. Na spotkaniach towarzyskich u Heńka bywali zarówno działacze partyjni, rzemieślnicy, wojskowi, jak i zwykli ludzie czy dorabiający w jego sklepach studenci, do których miał największą słabość.
– To przyszłość narodu – mawiał, nakładając im kolejną porcję dania, albo dolewając przedniej wódki, bo wina w tamtych czasach nikt przyzwoity nie tykał. – Co mi po pieniądzach, przecież do grobu ich nie zabiorę!
Mam szczerą nadzieję, że umierając, był szczęśliwy
No i wyjechał do swojego sanatorium. Tydzień później pojechałam po jego zwłoki. Zmarł w łóżku, w ramionach kochanki. Dodam, że ponad pięćdziesięcioletniej. Obok, na stoliku stał szampan. Nie jakieś „Sowietskoje igristoje”, ale prawdziwy, francuski.
„Zmarł tak, jak żył, z gestem” – pomyślałam, wsiadając do lśniącego mercedesa, imieninowego prezentu od męża.
– Będzie mi ciebie brakowało, draniu – powiedziałam, bo nawet nie byłam w stanie się na niego zdenerwować.