Reklama

Kiedyś powiedziałam Bartkowi, że zazdroszczę ludziom, którzy mają „normalne” relacje z rodzicami. Takie, w których mama dzwoni tylko po to, żeby zapytać, co jadłam na obiad, albo żeby pochwalić się, że kupiła sobie nową sukienkę. Nie po to, żeby zamaskować kolejny pożar. U mnie było inaczej. Wszystko miało swoją fasadę. Z zewnątrz – spokojna rodzina, ciepłe obiady w niedzielę, obowiązkowe „co słychać w pracy” i „kiedy ślub”. W środku – wieczny lód i tłumiona panika. Ojciec kiedyś grał. Wiem to nie z opowieści, ale z dziecięcych wspomnień: szeptanych rozmów za zamkniętymi drzwiami, matczynego płaczu zamaskowanego dźwiękiem zmywarki i nocnych spacerów po mieszkaniu. Podobno przestał. Tak przynajmniej twierdziła mama. A ja nigdy nie pytałam.

Reklama

Od lat mieszkam sama. Pracuję jako graficzka, na zleceniach. Lubię mieć święty spokój i poranne rytuały: kawa w ulubionym kubku, szybki spacer, potem komputer. W poniedziałki robię sobie „dzień ciszy”, w piątki spotykam się z Bartkiem. Rodziców odwiedzam w niedzielę – jakby to był jakiś niepisany obowiązek. Z ojcem nie łączy mnie wiele – poza nazwiskiem. Z mamą… cóż. Nasza relacja przypominała bardziej współpracę niż bliskość. Ona nigdy nie mówiła zbyt wiele. Zawsze jakoś „załatwiała” problemy. Po cichu. Sama.

Czasem miałam przeczucie, że coś jest nie tak. Że pod tym spokojem coś się czai. Ale nauczyłam się nie drążyć. Może właśnie dlatego list z banku, który znalazłam w skrzynce tamtego dnia, początkowo potraktowałam jak pomyłkę. Bo przecież moje życie było uporządkowane. Ułożone. Bezpieczne. Tylko że ono już wtedy nie było takie jak myślałam.

Nie brałam żadnej pożyczki

Znalazłam kopertę w skrzynce, kiedy wracałam ze sklepu. Była między gazetką z dyskontu a jakimś ulotkowym śmieciem. Zwykła biała koperta, adresowana do mnie. Pieczątka banku nie wzbudziła mojego niepokoju. Pomyślałam, że to może jakiś regulamin, zmiana warunków, cokolwiek. Otworzyłam ją w windzie, między trzecim a czwartym piętrem. Pismo było krótkie. Przypomnienie o zaległości w spłacie pożyczki. Termin minął miesiąc temu, bank prosił o uregulowanie kwoty wraz z odsetkami. Sześć tysięcy dwieście pięćdziesiąt osiem złotych. Kwota, której nie kojarzyłam w żaden sposób.

Stanęłam w drzwiach mieszkania, wciąż trzymając ten papier w rękach. Przeczytałam jeszcze raz. I jeszcze. Serce zaczęło mi bić szybciej, ale nadal próbowałam znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie. Może to błąd systemu? Może mają złe dane? Zadzwoniłam do banku. Czekałam na połączenie z konsultantem prawie dziesięć minut. W tle leciała relaksująca muzyka i uprzejmy głos zachęcający do korzystania z aplikacji mobilnej. Kiedy w końcu odebrała kobieta, mówiłam spokojnie, ale czułam, jak wewnątrz narasta we mnie napięcie.

– Dzień dobry, dostałam pismo z państwa banku. Chodzi o jakąś pożyczkę, ale ja nie brałam żadnej pożyczki.

– Proszę podać numer klienta albo PESEL – odpowiedziała beznamiętnie.

Podałam. Słychać było stukot klawiatury.

– Pożyczka została zaciągnięta pięć miesięcy temu. Online. Weryfikacja tożsamości przebiegła prawidłowo. Wszystko wygląda na zgodne z procedurą.

– Ale ja tego nie zrobiłam. Nie logowałam się nigdzie, nie składałam żadnego wniosku.

– W takim przypadku sugerujemy zgłoszenie sprawy na policję jako oszustwa. Bank nie może anulować pożyczki bez stosownych dokumentów.

Głos tej kobiety był uprzejmy, ale zimny. Jakby mówiła do setnej osoby z rzędu, która zgłaszała ten sam problem. Podziękowałam i się rozłączyłam. Siedziałam chwilę na podłodze w kuchni. Dokument leżał przede mną na blacie. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Bartka. Odbrał szybko.

– Co się stało?

Chyba ktoś wziął na mnie kredyt. Właśnie przyszło pismo z banku.

– Jakiś oszust? Dzwoniłaś do nich?

– Tak. Twierdzą, że wszystko wygląda legalnie. Że dane się zgadzają.

– Zgłoś to. Trzeba iść z tym na policję. Od razu. Masz coś jeszcze z banku?

– Nie. Tylko to wezwanie. Nic nie podpisywałam. Nie wiem, jak mogli to puścić.

– Może ktoś z rodziny? Może twoje dane gdzieś krążą? Pamiętasz, jak mówiłaś, że mama ma dostęp do twojego konta sprzed lat?

Zamilkłam. Serce znów mi przyspieszyło. Nie odpowiedziałam od razu. Bartkowi też milczał. Potem powiedział spokojnie:

– Nie chcę nic sugerować, ale trzeba wszystko sprawdzić. Zgłoś to. A potem pogadamy.

Pokiwałam głową, choć wiedziałam, że tego nie widzi. Nie miałam jeszcze dowodów. Ale coś we mnie już drgało z niepokoju.

Własna matka mnie okradła

Pojechałam do rodziców z zamiarem rozmowy, ale z udawaną lekkością. Niosłam deser, jak zawsze. Matka nakrywała do stołu, ojciec oglądał coś w telewizji. Atmosfera była bardziej napięta niż zwykle. Matka nie patrzyła mi w oczy, ojciec żartował z przesadną swobodą. Usiedliśmy. Barszcz, mięso, ziemniaki. Normalnie. Cisza między kęsami była gęsta, ale udawaliśmy, że wszystko gra. W końcu odłożyłam widelec i powiedziałam:

– Mamo… czy ty wzięłaś kredyt na moje dane?

Nikt się nie ruszył. Ojciec spojrzał zdezorientowany, ale zbyt szybko. Matka zbladła i spuściła wzrok. Przez chwilę milczeli, jakby czekali, że wycofam pytanie.

– Zrobiłam to, żeby ratować tatę – powiedziała cicho. – Był komornik. Groziła nam egzekucja.

– I dlatego uznałaś, że możesz mnie okraść?

Ojciec próbował coś powiedzieć, ale zignorowałam go. Matka nadal nie podnosiła wzroku.

– Myślałam, że spłacimy to szybko. Że nie zauważysz.

– Serio? – wstałam. – Nawet nie przyszło ci do głowy, żeby mnie zapytać?

Nie miałam wyjścia – powtórzyła, jakby to coś wyjaśniało.

– Miałaś. Mogłaś mi zaufać, ale wolałaś to.

Wyszłam, nie kończąc obiadu. Za mną został rozgrzebany talerz i dwie osoby, których nie chciałam już widzieć. Wróciłam do mieszkania i dopiero tam się rozkleiłam. Bartek był ze mną, próbował coś mówić, uspokajać, ale ja tylko chodziłam od okna do drzwi. Nie mogłam usiedzieć. Czułam się jak ktoś, komu właśnie wyciągnięto krzesło spod nóg. Nie odezwałam się do matki. Ani do ojca. Nie odbierałam, nie odpisywałam. Minął tydzień, potem drugi. W pracy nadrabiałam zlecenia, wieczorami leżałam i patrzyłam w sufit.

Nie umiałam tego uporządkować. To nie była obca osoba. To była moja matka. SMS przyszedł wieczorem, kiedy z Bartkiem oglądaliśmy serial. „Wybacz mi, ale nie miałam wyboru”. Patrzyłam na ten tekst długo. Żadnego „kocham”, żadnego „przepraszam”, żadnego pytania, jak się czuję. Tylko usprawiedliwienie. Nie odpisałam. A mimo to, coś mnie w środku ścisnęło. Bo jeśli zrobiła to świadomie, nie przez pomyłkę… to kim właściwie była dla mnie ta kobieta?

Czułam tylko rosnący gniew

Spotkałyśmy się tydzień później, na jej prośbę. Poszłyśmy do parku, obie zrezygnowane, jakbyśmy miały już za sobą kilka kłótni, choć żadna nie padła. Siedziałyśmy na ławce, nie patrząc na siebie. Matka zaczęła pierwsza.

– Ojciec znowu zaczął grać. Mówił, że nie, że to już za nim… Ale pieniądze znikały, a potem przyszedł komornik. Bałam się, że zabiorą mieszkanie. Myślałam, że jak to załatwię szybko, to się nie dowiesz.

– Więc sięgnęłaś po moje dane?

– Ty zawsze sobie radzisz. Masz pracę, jesteś niezależna. My nie mieliśmy nic.

Patrzyłam na nią i nie poznawałam. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie – drżące dłonie, podkrążone oczy, zmęczony głos. I zamiast ulgi, czułam tylko rosnący gniew.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że nie przyszłaś i nie powiedziałaś prawdy. Nie prosiłaś o pomoc. Po prostu wzięłaś.

Milczała. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale nie. Wzięła wdech i tylko powiedziała:

Zrobiłam to dla rodziny.

– Ja też jestem rodziną – odpowiedziałam cicho. – A ty mnie poświęciłaś.

Chciała coś dodać, ale nie dałam jej szansy. Wstałam i odeszłam, zostawiając ją na tej ławce, w kurtce, którą pamiętam jeszcze z liceum.

Ojcu nigdy nie ufałam

Zadzwoniłam do niego kilka dni później. Odebrał od razu. Umówiliśmy się na kawę, w małej knajpie niedaleko mojego mieszkania. Przyszedł punktualnie, ale nie wyglądał na człowieka, który czekał na tę rozmowę. Raczej jak ktoś, kto przyszedł z obowiązku. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, przez dłuższą chwilę nie mówiąc nic. W końcu to on się odezwał:

– Zawiodłem cię. Wiem.

– Właściwie… nigdy ci nie ufałam – powiedziałam bez emocji.

Kiwnął głową, jakby to było oczywiste. Mieszkałam z nim przez osiemnaście lat, a nie umiałam przypomnieć sobie ani jednej rozmowy, która byłaby naprawdę szczera. Żadnych pytań o szkołę, żadnych prób zrozumienia mnie. Tylko matka, która też zamiast mówić, zasłaniała wszystko wymownym milczeniem.

Nie przestałem grać – przyznał po chwili. – Ukrywałem to. Przed tobą. Przed nią też. W pewnym momencie to już nie było granie. To było ratowanie się. Od wszystkiego.

Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co mam z tym zrobić. Nie próbował się usprawiedliwiać. Mówił prawdę, ale nie miałam wrażenia, że robi to dla mnie.

– Twoja matka chciała nas chronić. Ale chroniąc mnie, poświęciła ciebie.

– Wyszło idealnie – powiedziałam sucho.

Nie miał nic więcej do dodania. Wypiliśmy kawę w ciszy. Potem wstałam, powiedziałam „do widzenia” i wyszłam. Nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Życie z cieniem zdrady

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie odwiedzam rodziców. Nie dzwonię, nie zaglądam. Mama wysłała jeszcze jedną wiadomość – krótką, jak poprzednia. Odpowiedziałam zdawkowo, tylko po to, żeby wiedziała, że numer nadal działa. Nie wiem, czy to coś zmieniło. W pracy wróciłam do rytmu. Bartek jest przy mnie, ale chyba widzi, że się dystansuję. Nie potrafię inaczej. Coś we mnie przestawiło się na dobre. Nie chodzi już o pieniądze, o kredyt, o formalności. To zaufanie – którego nie mam. Do ludzi. Nawet do samej siebie.

Zaczęłam się zastanawiać, ile rzeczy w moim życiu było nie moje. Ile razy ktoś coś przemilczał, żeby było „spokojnie”. Żeby nie robić problemu. Tylko że to właśnie te przemilczenia robią największe spustoszenie. Z zewnątrz moje życie wygląda normalnie. Praca, chłopak, mieszkanie. Ale ja wiem, że coś się skończyło. Nie wiem, czy jeszcze pojadę na obiad do mamy. Nie wiem, czy kiedyś to wybaczę. Może. Ale nawet jeśli tak – to już nie będzie ta sama relacja. Zdarzają się rzeczy, które można naprawić. Można posklejać krzesło, zaszyć dziurę w kurtce, spłacić długi. Ale jak się naprawia zaufanie?

Justyna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama