Reklama

Wstałam rano, odsunęłam zasłony i uśmiechnęłam się na widok promieni słońca igrających na szybie. Zapowiadał się piękny dzień. Wypiłam kawę i powoli zaczęłam zbierać się do wyjścia. Miałam w planach wizytę u krawcowej, która szyła mi suknię ślubną. Za kilka dni wychodziłam za mąż. Jak prawie każda kobieta marzyłam o ślubie, ukochanym mężczyźnie, założeniu rodziny i posiadaniu dzieci, ale w moim przypadku to było coś więcej.

Reklama

Wreszcie zaznam szczęścia. Wreszcie i dla mnie los okazał się łaskawy. Po tylu chudych latach… Janek był opiekuńczym, troskliwym i czułym facetem. Byliśmy ze sobą od dwóch lat i każdego dnia kochałam go bardziej, bo utwierdzałam się w przekonaniu, że jest wart miłości. Poznaliśmy się pewnego popołudnia, kiedy wracałam z hospicjum, w którym pomagałam jako wolontariuszka. Tego dnia odszedł jeden z naszych pacjentów, pan Władysław. Samotny i schorowany staruszek, który do samego końca próbował się uśmiechać i wspierać na duchu innych. Mimo nieuleczalnej choroby nie poddawał się i jak mówił: „Siał dobro pośród maluczkich”.

Wyszłam z hospicjum zapłakana

Wlokłam się noga za nogą i zastanawiałam się nad sensem swojego życia. Nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania, w którym nikt na mnie nie czekał. Nawet kot. Kiedyś skończę jak pan Władek: samotna, zdana na opiekę i łaskę obcych ludzi. Trudno o nadzieję, gdy los podkłada ci nogę już na starcie.

Wychowałam się w domu dziecka, swoich rodziców nie znałam. Nie miałam rodzeństwa, rodziny, nikogo bliskiego. Doskwierała mi samotność, którą starałam się oszukiwać pracą w fabryce i pomocą w hospicjum. Brałam dodatkowe godziny i zmiany za koleżanki, którym wypadło coś ważnego, a po pracy szłam pomagać chorym. Łzy nie przestawały płynąć, a mnie się nawet nie chciało ich wycierać.

– Nie szkoda oczu? – dotarł do mnie miły męski głos.

Zaskoczona podniosłam głowę. Stojący przede mną mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie. Wytrącona z ponurych rozmyślań, zmieszana i zawstydzona, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Czyżbym przeszkodził w rozważaniach nad problemami egzystencjalnymi tego świata, nad sensem i bezsensem, nad bytem, niebytem i absolutem? – zagadywał żartobliwe, niezrażony moim milczeniem. – Jest pani jeszcze młoda, na zamartwianie się przyjdzie jeszcze czas.

Młoda…? Może i wyglądałam młodo, jednak biorąc pod uwagę bagaż doświadczeń, byłam dużo starsza niż moje rówieśniczki. Miałam starą duszę, która chyba nigdy nie była młoda, bo nie dostała takiej szansy.

– Mam trzydzieści trzy lata – odparłam odruchowo.

– Piękny wiek! – nieznajomy uśmiechnął się szerzej. – A ja mam na imię Jan i cóż… jestem nieco od pani starszy – wyciągnął rękę. – Wczoraj stuknęła mi czterdziestka.

– Wszystkiego najlepszego – rzuciłam, znowu niemal bezwiednie.

Byłam na siebie zła za te moje automatyczne odpowiedzi

Tymczasem Jan się roześmiał i wpatrywał się we mnie zaintrygowany.

– Zdradzi mi pani swoje imię?

Zaczerwieniłam się, sama nie wiem czemu.

– Agnieszka – uścisnęłam wciąż wyciągniętą dłoń mojego nowego znajomego.

– Zatem, Agnieszko, pozwól, że jako starszy człowiek, przynajmniej starszy od ciebie, bezceremonialnie zaproponuję przejście na ty, by ułatwić nam komunikację, i idąc za ciosem, zaproszę cię na kawę albo herbatę, jeśli nie pijasz kawy – Jan patrzył na mnie z ujmującym wyrazem twarzy: z nadzieją, wyczekująco, ale bez presji, a tym bardziej bez jakiejkolwiek nachalności.

Zgodziłam się, ujęta jego uśmiechem i staroświeckimi manierami w nowoczesnym wydaniu. Od tamtego popołudnia zaczęliśmy się spotykać. Bardzo dobrze rozmawiało mi się z Janem, czułam się przy nim swobodnie i bezpiecznie, lubiłam spędzać z nim czas. Niczego nie oczekiwałam i on zdawał się niczego nie oczekiwać. Po prostu ze spotkania na spotkanie stawaliśmy się sobie bliżsi, sympatia przechodziła w zauroczenie, aż zakochaliśmy się w sobie, całkiem naturalnie. Nie byłam zdziwiona ani skrępowana, gdy pierwszy raz mnie pocałował. Nadszedł czas, by to zrobił. Idealny. Byłam gotowa na taką intymność.

Na więcej Jan nie naciskał. Domyślił się, że zbytni pośpiech mnie spłoszy, że jestem jak zranione zwierzę, które trzeba oswoić, przekonać do siebie. Wolno zdobywał moje zaufanie, a ja wolno zbierałam w sobie siły, by mu wszystko o sobie powiedzieć.

Dziś wiem, że za wolno. Powinnam zdobyć się na odwagę, zanim mi się oświadczył, zanim uwierzyłam, że mam prawdo do szczęścia. Powinnam powiedzieć nie tylko o tym, że rodzice mnie porzucili i wychowywałam się w domu dziecka… Bo on niczego nie ukrywał. Pracował, mieszkał sam, był po rozwodzie.

– Moja żona uznała, że jestem za mało rozrywkowy – mówił z na pół gorzkim, na pół kpiącym uśmiechem. – Odeszła z kimś, kto podobnie jak ona lubił dyskoteki i zabawy w klubach – westchnął. – Cóż, miała rację, wolę posiedzieć w domu, poczytać książkę, nie jestem królem parkietu.

– Ja też nie lubię dyskotek – powiedziałam.

Spore niedopowiedzenie. Nienawidziłam dyskotek, klubów z głośną muzyką i wszelkich imprez towarzyskich.

– Byłaś chociaż na jednej? – spytał Janek przekornie.

Zmieszałam się. Czy byłam?

Gdyby wiedział… Oto trafiała się kolejna okazja, by wyznać prawdę, ale stchórzyłam i zasłoniłam się półprawdą. Bałam się wyrazu obrzydzenia na jego miłej, dobrej twarzy.

– Kiedyś, dawno temu, sporo balowałam – zmusiłam się do uśmiechu. – Nie jestem z siebie dumna i nie lubię o tym mówić, przepraszam…

Nawet jeśli Janek był ciekawy, zrobił to co zawsze – wycofał się, dał mi przestrzeń i czas. Czekał. Tymczasem nasz związek nabierał tempa. Ani się obejrzałam, kiedy Janek przedstawił mnie swoim rodzicom, zostałam jego narzeczoną, zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu, bo on od rozwodu tylko coś wynajmował, i zaczęliśmy planować ślub.

I wtedy uznałam, że może nie muszę mówić mu całej prawdy. Było nam dobrze, byłam kimś innym, tamta dziewczyna już nie istniała, po co ją wskrzeszać i ranić Janka. Zresztą teraz już za późno, przegapiłam moment. Ale wynagrodzę mu to, będę najlepszą żoną na świecie, będę go kochać, szanować, troszczyć się o niego…

Czy zatajenie prawdy to troska? Wmówiłam sobie, że tak. Uwierzyłam, że tak. Dlatego teraz byłam u przymiarki sukni ślubnej i z uśmiechem patrzyłam na swoje odbicie w lustrze.

– Wygląda pani prześlicznie, pani Agnieszko – krawcowa aż klasnęła.

Bo jestem szczęśliwa, pomyślałam. Jestem piękna, bo jestem szczęśliwa. Zakochana i kochana. Znalazł mnie wspaniały mężczyzna. Dzięki niemu wreszcie będę miała rodzinę… Suknia była gotowa. Umówiłam się z krawcową, że odbiorę ją w piątek wieczorem. Wyszłam z zakładu, wciąż uśmiechając się do siebie. Szłam ulicami miasta, ciesząc się piękną pogodą, przelatującym gołębiem, kolorowymi bukietami na wystawie kwiaciarni. Przystanęłam przed nią i przyglądałam drobiazgom.

– Co za spotkanie – usłyszałam ochrypły głos i zmroziło mnie do szpiku kości. Rozpoznałabym ten głos wszędzie. – Laleczka sobie spaceruje. Jak miło…

Odwróciłam się, mając nadzieję, że jednak się pomyliłam. Niestety. Przede mną stał Andrzej i mierzył mnie pogardliwym spojrzeniem.

– Niezłe ciuchy, torebka… – chwycił moją rękę i przyjrzał się pierścionkowi zaręczynowemu. – Ładne cacko. Dorwałaś bogatego sponsora?

– Zostaw! – wyszarpnęłam dłoń i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem.

Chciałam zniknąć, wyparować, byle dalej od tego bydlaka.

– Zaraz, nie tak prędko! – zawołał za mną Andrzej. – Lolitka! Wracaj do pana!

I gwizdnął. Jak na psa. Miałam wrażenie, że ludzie na ulicy się na mnie gapią – i wiedzą. Wiedzą, kim, czym byłam, co robiłam. Puściłam się biegiem w stronę domu. Nie gonił mnie. Ale bałam się, że nie odpuści tak łatwo.

Andrzeja poznałam, kiedy miałam 17 lat. Razem z kilkoma dziewczynami z domu dziecka uciekłyśmy na dyskotekę do klubu. Poprosił mnie do tańca raz i drugi, a potem powiedział, że takiej dziewczyny jak ja szukał. Byłam młoda, naiwna, rozpaczliwie pragnęłam miłości. O tym, że to nie jest żadna miłość, przekonałam się, kiedy wylądowaliśmy w łóżku, a ja zarobiłam w ten sposób swoje pierwsze pieniądze.

– Będzie coś z ciebie – pogłaskał mnie po głowie jak szczeniaka. – Wpadnij tu jutro, to się dogadamy.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale nazajutrz poszłam do klubu, do Andrzeja. Może skusiły mnie pieniądze, może w głębi durnego, wygłodniałego serca liczyłam na to, że mnie pokocha, może zaryzykowałam dla bliskości, którą czułam, gdy Andrzej mnie przytulał. Wtedy choć przez chwilę wierzyłam, że mu na mnie zależy. Na pewno o mnie dbał: kupował mi bieliznę, ładne ubrania, dawał pieniądze. Nie wiedziałam, że to z jego strony inwestycja.

– Pora, żebyś zaczęła zarabiać – powiedział pewnego dnia. – Pójdziesz z panem Michałem i będziesz dla niego miła.

Koszmar trwał prawie trzy lata

Przystosowałam się, nauczyłam wyłączać i nie czuć, chociaż wiele razy płakałam z bólu i upokorzenia, ale wytrzymałam i przetrwałam. Jedna z dziewczyn, które pracowały w klubie, podpowiedziała mi, żebym odkładała zarobione pieniądze. Co prawda Andrzej większość zabierał, ale udało mi się uzbierać pewną sumę. Gdy skończyłam 20 lat uciekłam od Andrzeja.

– Nigdy więcej tam nie wrócę! – wykrzyczałam mu przez telefon.

Niestety, znalazł mnie i szantażował zrobionymi z ukrycia zdjęciami. Groził, że oskarży mnie o kradzież pieniędzy. Byłam kłębkiem nerwów, a nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Zdesperowana wyniosłam się z miasta, zacierając za sobą wszelkie ślady. Udało mi się to dzięki odłożonym pieniądzom.

Co zrobi teraz? Wydawało mi się mało prawdopodobne, by mnie szukał. Po prosu miałam okropnego pecha, że na siebie wpadliśmy. Znałam go i nie miałam złudzeń – skoro już mnie znalazł, zemści się za to, że śmiałam od niego uciec. Przeczuwałam najgorsze i nie myliłam się. Sobie wiadomymi sposobami odkrył, gdzie mieszkam i pracuję. Gdyby skompromitował mnie tylko w pracy, ale on dotarł także do Janka i z detalami opowiedział mu o mojej przeszłości. A Janek… Mój dobry, kochany Janek, który oswajał mnie tak cierpliwie, który czekał, aż mu zaufam, aż w pełni się otworzę, nie udźwignął prawdy.

Nie zatrzymywałam go, gdy się ode mnie wyprowadzał, nie błagałam o wybaczenie, nie żebrałam o jego miłość i szansę. Widziałam, jak unika mojego wzroku, jak stara się mnie nie dotykać. Budziłam w nim odrazę? Zapewne, choć to on przepraszał.

– Wybacz. Wiedziałem, że coś ukrywasz, że masz jakąś bolesną tajemnicę. Czekałem, aż się zwierzysz, ale nie sądziłem, że chodzi o coś takiego, nie wiem… nie umiem… Wciąż to sobie wyobrażam, ciebie i tych wszystkich mężczyzn, widziałem zdjęcia, przepraszam… Wiem, że byłaś młodziutka, zagubiona, ale… czemu się na to zgadzałaś, na Boga? Dla pieniędzy? Z miłości do tego typa? Skoro nie chciałaś, czemu nic nikomu nie powiedziałaś? Pewnie ci groził, ale… mimo wszystko. Przepraszam… daj mi czas, dobrze? Kocham cię, ale… Nie obiecuję, że się z tym uporam, na razie nie potrafię. Rozumiesz?

Rozumiałam go, chociaż serce mi pękało

Odebrałam suknię od krawcowej i schowałam w szafie. Gdy zadzwonił telefon, miałam nadzieję, że to Janek.

– Lolitka, wracaj do klubu – usłyszałam znienawidzony, ochrypły głos. – Stara dupa jesteś, ale jeszcze coś z ciebie będzie. Skoro nie masz już tam czego szukać, wracaj do mnie. Oboje wiemy, co jest twoim prawdziwym powołaniem. Inni też już wiedzą…

Reklama

Rozłączyłam się. Nie miałam zamiaru wracać do tego, co było. Nigdy. Nie zamierzałam przez całe życie płacić za błędy młodości. Uciekać już też nie chciałam. Poczekam na Janka. Tak jak on czekał na mnie. Może się nie doczekam, może nie wybaczy mi milczenia, może nie pogodzi się z tym, co kiedyś robiłam. Trudno. Ale jeśli ucieknę i się schowam, na pewno do mnie nie wróci.

Reklama
Reklama
Reklama