„Nie sądziłam, że Ania mogłaby mnie oszukać. 1 przypadkowe spotkanie w sklepie obnażyło całą prawdę”
„Zaczęłam czuć się głupio, że w ogóle jej zaufałam. I wtedy stało się coś, co wszystko mi wyjaśniło. Był piątek. Weszłam do sklepu osiedlowego. Przy kasie stała Ania. Z kimś, kogo nie znałam. Chichotały, jakby były na wakacjach”.

- Redakcja
 
Nie sądziłam, że Ania mogłaby mnie oszukać. Znałyśmy się od lat. Zawsze z uśmiechem, zawsze pomocna, przynosiła ciasto na święta, a jak ktoś z osiedla potrzebował opieki do dziecka, to dzwonił właśnie do niej. A ja, głupia, myślałam, że jesteśmy koleżankami. Może nie przyjaciółkami, ale przynajmniej kimś w rodzaju zaufanych znajomych. Do dziś pamiętam, jak siedziałyśmy u mnie w kuchni, piłyśmy herbatę i rozmawiałyśmy o wszystkim. Czasem zostawiała u mnie zakupy, czasem ja podlewałam jej kwiaty, gdy wyjeżdżała na weekend. Było miło. Normalnie. Aż do tamtego dnia w sklepie.
Chciałam pomóc
Ania przyszła do mnie pewnego popołudnia, bez zapowiedzi, w klapkach i z lekko rozczochraną grzywką.
– Przepraszam, że tak z partyzanta, ale mogę na chwilę? – zapytała, już przekraczając próg.
– Jasne, wchodź. Co się stało? – odsunęłam się, robiąc jej miejsce.
Usiadła na stołku w kuchni, przygarbiona i wyraźnie spięta. Czułam, że coś jest nie tak.
– Mam straszną sytuację… – zaczęła, bawiąc się sznurkiem od bluzy. – Moja siostra wpadła w kłopoty i... muszę jej trochę pomóc finansowo. Tylko na kilka dni, potem oddam. Przysięgam.
– O matko… nic jej nie jest? – zapytałam z przejęciem.
– Muszę wysłać jej pieniądze na leki, bo tam, gdzie mieszka, nic nie refundują. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale nie mam teraz dostępu do konta, coś się zablokowało. Pożyczyłabyś mi może tysiąc? Na tydzień, góra dwa.
Spojrzałam na nią. Miałam te pieniądze i nie miałam powodu, by nie ufać.
– Jasne – powiedziałam w końcu. – Tylko na dwa tygodnie, dobrze?
– Oczywiście! – uśmiechnęła się szeroko. – Jesteś kochana, naprawdę. Oddam co do grosza.
Dwie godziny później wręczyłam jej kopertę, a ona ucałowała mnie w policzek. Cieszyłam się, że mogłam pomóc.
Nie chciałam być natrętna
Z początku nie miałam powodów do niepokoju. Ania mijała mnie na klatce z uśmiechem i machnięciem ręki. Czasem nawet rzuciła:
– Jeszcze chwilka, już prawie ogarnęłam wszystko!
Nie chciałam być natrętna. W końcu mówiła – „góra dwa tygodnie”. Jednak gdy minął trzeci tydzień, zaczęłam się irytować. Pewnego wieczoru zapukałam do niej.
– O, hej! – otworzyła, z telefonem przy uchu. – Mamo, oddzwonię – powiedziała do słuchawki i spojrzała na mnie. – Co tam?
– Cześć. Wpadłam tylko zapytać, czy masz już te pieniądze. Bo mówiłaś, że do dwóch tygodni…
Zrobiła skruszoną minę.
– Oj, strasznie mi głupio. Coś się przedłużyło z tym przelewem od szwagra, wiesz? To on miał mi oddać, żebym ci mogła oddać. No, takie kółko zależności. Wiesz, że ja ci oddam, nie?
– No, ufam ci… po prostu to dla mnie też spora suma.
– Jasne, wiem, masz pełne prawo się niepokoić. Daj mi jeszcze parę dni, dobrze? Naprawdę się postaram.
Kiwnęłam głową, choć już wtedy coś mnie zakuło. Mimo to powiedziałam:
– Dobrze, parę dni.
– Kochana jesteś – rzuciła i znów zamknęła drzwi, zanim zdążyłam cokolwiek dodać.
Wróciłam do siebie z dziwnym uczuciem niepokoju.
Zaparło mi dech
Minął miesiąc. Żadnego przelewu, żadnego „już mam pieniądze”. Unikała mnie coraz częściej — jakby nagle stałam się niewidzialna. Zaczęłam czuć się głupio, że w ogóle jej zaufałam. I wtedy stało się coś, co wszystko mi wyjaśniło. Był piątek. Weszłam do sklepu osiedlowego. Przy kasie stała Ania. Z kimś, kogo nie znałam. Chichotały, jakby były na wakacjach. Koszyk pełen delikatesów – dobre wina, drogie sery, słodycze z importu. Zatrzymałam się przy regale i udawałam, że oglądam mleko. Słyszałam wszystko.
– No i wiesz, mówiłam jej, że to dla siostry – zaśmiała się Ania. – A ona taka, że oczywiście, że pożyczy. Jak dzieciak!
– Ty to jesteś sprytna – odpowiedziała ta druga. – A jak ci się nie spieszy oddać?
– Eee tam, i tak zapomniała pewnie. Albo się boi poprosić. Taka z niej miękka klucha.
Zaparło mi dech, a potem cisnęło mnie w żołądku. Po tych słowach już wiedziałam wszystko. Wyszłam ze sklepu, zanim zdążyły mnie zobaczyć. Ręce mi się trzęsły ze złości. Wieczorem nie wytrzymałam i zapukałam do niej.
– Cześć, coś się stało? – zapytała z niewinną miną.
– Tak. Widziałam cię dziś w sklepie. Słyszałam, co mówiłaś.
Zbladła. Przez sekundę zniknął jej uśmiech. Potem uniosła brwi.
– Podsłuchiwałaś mnie?
– A ty mnie oszukałaś. I jeszcze się z tego śmiejesz.
Nie odpowiedziała. Tylko wzruszyła ramionami i zamknęła drzwi.
Stałam jak wryta
Minął tydzień od tamtej konfrontacji. Żadnego „przepraszam”, żadnego „wyjaśnijmy to”. Cisza. Gdy ją mijałam, odwracała wzrok, jakby to mnie miało być wstyd. I właśnie to najbardziej mnie wkurzało. Pewnego dnia znowu ją spotkałam — tym razem przed blokiem. Siedziała na ławce, z kawą na wynos w nowym płaszczyku. Zebrałam się w sobie i podeszłam.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam chłodno.
Westchnęła teatralnie, jakby właśnie przeszkadzałam jej w czymś bardzo ważnym.
– Znowu ty?
– Oddasz mi pieniądze, czy mam iść na policję?
Spojrzała na mnie z irytacją.
– Boże, nie przesadzaj. To był tylko tysiąc złotych.
– „Tylko”? To moje pieniądze. Pożyczyłam ci w dobrej wierze, a ty się ze mnie śmiejesz.
– Dobra, nie śmieję się już. I nie mam teraz kasy, serio. Jak będę mieć, to oddam. A jak nie, to… no trudno.
Zatkało mnie. Stałam jak wryta.
– Jak to „no trudno”?
– A co mi zrobisz? – uśmiechnęła się, zadowolona z siebie.
– Czyli nie masz zamiaru mi oddać?
– Może kiedyś. A może nie. Zależy, czy mi się przypomni.
– Jesteś okropna.
– Albo po prostu sprytniejsza od ciebie.
Odeszłam. Nie chciałam się rozpłakać przy niej. Jednak już wtedy wiedziałam – tej sprawy nie zostawię.
Musiałam działać
Po tamtej rozmowie nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde jej słowo. Tysiąc złotych może nie zmienia życia, ale pokazuje, komu naprawdę się ufało. Rano usiadłam z kawą przy laptopie i zaczęłam czytać. O tym, co można zrobić, jak człowiek został oszukany. Bez przemocy, bez krzyków. Na spokojnie. Okazało się, że są inne drogi. Trochę papierkowej roboty, parę wizyt u prawnika, kilka rozmów — i już. Nic jej nie powiedziałam. Nie ostrzegałam. Po co? Skoro według niej „nic jej nie grozi”, niech się zdziwi. Kilka tygodni później spotkałam ją znów – tym razem w windzie. Uśmiechała się jak zwykle, jakbyśmy były koleżankami z podstawówki.
– Hejka! – rzuciła z przesadnym entuzjazmem. – Jak tam?
– Dobrze – odpowiedziałam chłodno. – A u ciebie?
– Wiesz, trochę stresów… list jakiś dostałam, coś tam chcą ode mnie. To pewnie pomyłka.
Uśmiechnęłam się w duchu.
– Pewnie tak.
Patrzyła na mnie uważnie, jakby coś przeczuwała, ale nic nie powiedziała. I dobrze. Bo ja też nie zamierzałam jej tłumaczyć, jak to się wszystko odbyło. Nie zrobiłam nic, co byłoby niezgodne z prawem. Zrobiłam wszystko, co mogłam. I choć nie odzyskałam jeszcze pieniędzy, odzyskałam coś ważniejszego – spokój. I pewność, że już nigdy nie dam się tak podejść.
Zawalczyłam o swoje
Od tamtego czasu minęło już kilka miesięcy. Ania przestała się do mnie odzywać. Zresztą — nie tylko do mnie. Cały blok nagle przejrzał na oczy. Szeptane rozmowy na klatce, ukradkowe spojrzenia, niezręczne „dzień dobry”. Nikt jej już nie prosił o przysługę. Ciasta też przestała piec. Czy odzyskałam pieniądze? Częściowo. Wystarczyło trochę formalności i konsekwencji. Nic spektakularnego. Ważniejsze było to, że postawiłam granicę. Że nie dałam się potraktować jak idiotka. Pewnego dnia spotkałam ją pod blokiem. Wychodziła z torbą pełną ubrań.
– Cześć – powiedziała cicho, z rezygnacją w głosie.
– Cześć – odpowiedziałam bez emocji.
– Słuchaj… wiem, że to wszystko wyszło nie tak… Może… może trochę przesadziłam – zaczęła, patrząc gdzieś w bok.
– Może? – uniosłam brew.
– No dobra, przesadziłam, ale ty nie musiałaś tego tak rozkręcać.
– A ty nie musiałaś mnie okłamywać.
Milczała przez chwilę. W końcu wzruszyła ramionami.
– W sumie… masz rację.
– Nie chodziło mi tylko o pieniądze. Chodziło też o to, że mnie wykorzystałaś. A potem się z tego śmiałaś.
– Nie myślałam, że to aż tak cię zaboli.
– Bo nie myślałaś w ogóle.
Odeszła bez słowa. A ja zostałam z poczuciem ulgi. Nie dlatego, że ją pokonałam. Tylko dlatego, że zawalczyłam o swoją godność.
Sara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzina męża traktowała mnie jak margines. Tylko syn szwagierki był dla mnie miły, więc odwdzięczyłam mu się z nawiązką”
 - „Kupiłam znicz za 69 zł na Wszystkich Świętych, a nie chińską tandetę z marketu. Matka prychnęła, że robię to na pokaz”
 - „Zamiast pójść ze mną na cmentarz, wyjechał w delegację i wrócił w trumnie. Ale nie zdołał zabrać tajemnicy do grobu”