Reklama

Odkąd Artek wyszedł z więzienia, cały czas obawiam się, że tam wróci i to tym razem na dłużej niż dwa lata. Mama nie ma nawet odwagi spytać, co syn marnotrawny zamierza dalej robić; przychodzi z fabryki ledwie żywa, zjada podgrzany obiad, tępo wpatrując się w ścianę, a potem ląduje na kanapie przed telewizorem
i odcina się od całego świata.

Reklama

Odkąd straciłam pracę, porządki i obiady są na mojej głowie. Nie robię wyszukanych potraw i nie sprzątam zbyt drobiazgowo, więc mam jeszcze czas na dorywcze fuchy, o ile się trafią. Podczas gdy Artur siedział w więzieniu, radziłyśmy sobie całkiem nieźle i bywały dni, kiedy czułyśmy się prawie szczęśliwe. Jego powrót jednak sprowadził do domu niepokój ściskający klatkę piersiową i brzuch. Co teraz będzie? Jak wyżyjemy w trójkę z jednej nędznej pensji?

No nie, tego jeszcze nie było!

Artur teoretycznie jest dorosły, skończył w czerwcu dwadzieścia dwa lata, ale ponieważ jestem od niego starsza i zawsze mu matkowałam, jego los bardzo leży mi na sercu. Nie potrafię zrozumieć, jak niegłupi w sumie chłopak może być aż tak pozbawiony ambicji i zadawać się z ludźmi, którzy prowadzą go najkrótszą drogą do kryminału? Dla niego to, rzecz jasna, wymysły, ale mnie i mamie pozostaje tylko dręcząca niepewność – kiedy przyjdzie policja z nakazem aresztowania? Każdy dzwonek do drzwi sprawia, że jesteśmy bliskie zawału!

– Byłeś w pośredniaku? – spytałam, kiedy wieczorem pojawił się w domu.

– Spoko, siora – wymamrotał, zaglądając do garnków stojących na kuchni. – Co tam dobrego upichciłaś?

I tak to z grubsza wyglądało od miesiąca aż do dzisiaj, gdy okazało się, że Artur znalazł pracę i to wprost wymarzoną! U niejakiego Ślepego… Dla mnie bomba, znałam ja tych jego kolesi i ich ksywki: Łysy, Rudy, Chudy… a teraz doszedł Ślepy. Aż strach dopytywać, pewnie jakiś paser, który upłynnia towar, kradziony przez dzielnicowych mętów, wliczając w to mojego kochanego braciszka.

– Aleś ty głupia, Tala – skwitował moje obawy brat. – Ślepy, czyli niewidomy, naprawdę nic nie widzi. Jak kret! Będę u niego pracował jako trener.

No nie, tego jeszcze nie było! Brat zbajerował jakiegoś biedaka i korzystając z jego ułomności, razem z kumplami wyczyszczą mu mieszkanie ze wszystkiego, co uda się spieniężyć. Po co ja się w ogóle pytałam, teraz będę miała kolejny powód do zamartwiania się! Artur podsumował moje obawy głośnym śmiechem i sentencją wprost z ulicy, że jak frajer się sam podstawia, to zawsze go ktoś wytnie, nie on, to kto inny. Narzucił na siebie kurtkę, trzasnął drzwiami i tyle go widziałam.

Zacisnąłem zęby i jakoś przetrwałem

Jak zwykle poszedł do kolesi, więc spodziewałam się go dopiero nad ranem. Wrócił jednak jeszcze przed północą, a na moje zdziwione spojrzenie odpowiedział tylko, że przecież jutro zaczyna pracę, umył się i pomaszerował spać. Rano, kiedy wstałam, już go nie było. To naprawdę coś nowego, mało co było w stanie zmusić mojego brata do zerwania się z łóżka przed południem! Wieczorem, kiedy buszował w garnkach w poszukiwaniu spóźnionego obiadu, zapytałam, jak było, i tym razem był rozmowniejszy niż poprzedniego dnia.

Okazało się, że pracę znalazł przez ogłoszenie: nie jest to jakaś konkretna robota od szóstej rano do drugiej po południu, co mu jak najbardziej pasuje, bo lubi luzik. Czas bywa różny, a samo zajęcie tak nietypowe, że trudno mi było uwierzyć w całą historię. Otóż mój brat recydywista nie stroniący, broń Boże, od wszelakich używek, ma trenować z niewidomym mężczyzną... bieganie!

– Nie dziwię się, że mi nie wierzysz – powiedział. – Sam myślałem na początku, że facet sobie ze mnie robi jaja. Ale jak przyszedłem, był już w dresie. Słyszał o jakimś niewidomym gościu, który startuje w maratonach i postanowił spróbować. Dla mnie, szacun. Problem w tym, że nie może sam biegać, no bo wiadomo, spróbuj się ruszać szybko z zamkniętymi oczami, zaraz się na coś nadziejesz, może nie? Ale nie myśl sobie, że muszę mu w czymkolwiek innym pomagać, skubany, radzi sobie jak ty czy ja, aż trudno uwierzyć w to, że nie widzi. Na próbę machnąłem mu znienacka pięścią przed nosem, ale nawet nie mrugnął, choć chyba wiedział, co kombinowałem, bo się roześmiał. W każdym razie, przy bieganiu musi mieć przewodnika, albo, jak on to nazywa, trenera, żeby się nie zabić na pierwszym lepszym drzewie. Robota prosta, staję obok niego, na tyle blisko, że stykamy się łokciami i zaczynamy sobie truchtać. I tak truchtamy aż przetruchtamy z dziesięć kilometrów. Myślałem sobie, co tam, na siłownię się trochę chodziło, kondycję mam dobrą, mimo paru fajek dziennie, a tu pod koniec jak mnie kolka złapała w boku, to myślałem, że nie dam rady… Ale się nie dam, zacisnąłem zęby i jakoś przetrwałem.

Ten facet to jakiś superman

No, no, frajer okazał się twardym gościem, który z czasem zaczął imponować Arturowi. Nie płacze, nie użala się nad sobą, zaciska zęby i mówi całemu światu – ja wam jeszcze pokażę! Trzeba przyznać, że wzbudził także moje uznanie, już słuchając tych opowiadań poczułam do niego sympatię. Codziennie dopytywałam, co nowego u Jurka, bo tak miał na imię człowiek, który niepostrzeżenie zaczął odmieniać nasze życie na lepsze. Przede wszystkim zmieniał się Artur, nowy znajomy wydobywał z niego cechy, które brat od tak dawna skrywał pod maską chojraczka. Nawet już zdążyłam zapomnieć, że dawniej je miał: odpowiedzialność, sumienność, konsekwencję w działaniach i współczucie. Oczywiście, nie działo się to z dnia na dzień.

Przy pierwszych treningach zaczęło wychodzić, że kondycja Artura nie jest taka dobra, jak mu się zdawało. Nie chwalił się tym, rzecz jasna, ale z niedomówień wywnioskowałam, że Ślepy, znaczy się Jurek, musi mu dawać fory. Dla ambicji mojego brata było to nie do przyjęcia i kombinował jak koń pod górę, jakby tu pokazać swoją przewagę. No i wymyślił, że samo bieganie jest niewystarczające dla rozwoju formy, bo nie rozwija wszystkich mięśni, w związku z czym, on jako opiekun sportowy, zarządza jeden trening w tygodniu na basenie. Bardzo sprytne, Artur jeszcze w gimnazjum zdobywał puchary na zawodach międzyszkolnych w pływaniu stylem klasycznym! Był w tym naprawdę niezły, ale już wtedy zdecydował, że woli towarzystwo głupawych kolesi niż ciężką pracę i zaniedbał treningi. Mimo to był pewien swego i jak stwierdził, czas utrzeć trochę nosa „Ślepemu”.

Dla mnie było raczej śmieszne takie bębnienie pięściami po klacie, żeby zademonstrować przewagę, ale co ja wiem o samczych obyczajach? Tak czy siak, misterny plan okazał się niewypałem – Artur wrócił z basenu z podkulonym ogonem.

– Jezu – powiedział z rezygnacją w głosie. – Ten facet to jakiś cholerny superman. Nie mam z nim najmniejszych szans na lądzie ani w wodzie!

Nie mam czasu na głupoty

Znając zamiłowanie brata do wybierania łatwych rozwiązań, obawiałam się, że będzie to wystarczający powód, aby dać sobie spokój z tym zajęciem i wrócić do towarzystwa z ulicy. Ale nie miałam racji, zaciął się w sobie. Chodził wcześniej spać, wyjął z piwnicy zakurzone hantle i codziennie oprócz treningu z Jurkiem, serwował sobie dodatkowe ćwiczenia. Do tego rzucił palenie, co już powaliło mnie na kolana. Właściwie nie gadał teraz o niczym innym, jak o maratonie, do którego obydwaj się przygotowywali, stało się to wręcz jego obsesją. Starzy znajomi próbowali go odzyskać, ale po jakimś czasie znudziło im się gwizdanie pod oknem
i wydzwanianie na milczący telefon.

– O czym ja będę z nimi gadać? – tłumaczył się, widząc moje pytające spojrzenie. – Mam słuchać, jak się uwalili na ostatniej imprezie, albo że Alek przeleciał jakąś głupią siksę? Nie mam czasu na głupoty.

I jak tu nie wierzyć w cuda? Choć to właściwie nie był cud, ale zasługa jednego człowieka, którego do tej pory nawet nie poznałam. Chciałam bardzo to zmienić, do tego jakoś podziękować za wszystko, co zrobił dla naszej rodziny, ale nie wiedziałam jak. Poradziłam się mamy, która również była zdania, że facet, który tak odmienił jej syna, powinien być uhonorowany nagrodą Nobla, ponieważ takich funduszy jednak nie miałyśmy, ustaliłyśmy, że najlepszym wyjściem będzie zaproszenie Jurka na kolację.

Czuje, że moje życie się skomplikuje

Wypytałam Artka, co najbardziej by smakowało jego nowemu przyjacielowi i okazało się, że naleśniki, najchętniej z twarogiem, odsmażane, choć innymi też nie pogardzi. Mama trochę kręciła nosem, że to bardziej wygląda na obiad z baru mlecznego niż wykwintną kolację z odświętną zastawą i winem, ale przekonałam ją, że podobne ekscesy kulinarne mogłyby być krępujące dla człowieka, który nas nie zna. Poza tym wina pewnie by nie wypił, bo przecież obydwaj z Arturem trenują do maratonu! Stanęło więc na tym, że w następną sobotę Jurek przyjdzie na naleśnikową ucztę. Zaproszenie zostało przyjęte i już nie mogłam się doczekać, kiedy poznam tajemniczego dobroczyńcę rodziny.

W umówiony dzień od rana przygotowywałam różne nadzienia, w końcu fakt, że to były tylko naleśniki, nie wykluczał wykwintniejszych dodatków. Potem razem z mamą przemeblowałyśmy trochę pokój, usuwając rzeczy, które mogłyby przeszkodzić w swobodnym poruszaniu po naszym zagraconym mieszkaniu. Wiedziałam, że Jurek jest wysportowany i sprawny, ale to jednak niepełnosprawny. Oczekiwałam kogoś wspartego na ramieniu mojego brata, kogoś wymagającego współczucia i pomocy, a zobaczyłam przede wszystkim przystojnego mężczyznę. I to jakiego!

Jurek okazał się być tylko dwa lata starszy ode mnie, piękny jak Brad Pitt, pełen życia i humoru. Już po chwili w jego towarzystwie zapomniałam, że jest niewidomy i wymknęłam się do łazienki poprawić makijaż… Gapiłam się potem w lustro i śmiałam ze swojej głupoty: „Oj, Tala, na romanse ci się zebrało? Może pracę byś najpierw znalazła, bo czym takiemu zaradnemu facetowi zaimponujesz? Tym, że potrafisz smażyć naleśniki?”.

Życie Artura się ustabilizowało, ale czuję, że moje się skomplikuje i to za sprawą tego samego człowieka. Nie mogę jeść, kiepsko śpię i ciągle kombinuję, jak by się tu znów z Jurkiem spotkać oraz rozpatruję swoje szanse… Muszę pogadać z bratem, może przyda im się jakaś żeńska pomoc przy tym maratonie?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama