Reklama

Sprawna nie jestem, mam przecież prawie 80 lat! Pamiętam jedynie, że noga niespodziewanie odjechała mi na bok, a potem już tylko obcą twarz pochylającą się nade mną. I potworny ból poniżej krzyża.

Reklama

– Dobrze się pani czuje? – pytał troskliwie jakiś mężczyzna. – Proszę się nie ruszać, już wezwałem karetkę.

Pomimo jego protestów uniosłam głowę. Trochę łupało mnie w potylicy, ale to było nic w porównaniu z bólem, za przeproszeniem, tyłka.

My, stare kobiety, same musiałyśmy o siebie dbać

W szpitalu zrobiono mi prześwietlenie i stwierdzono pęknięcie miednicy.

– Powinniśmy panią operować, nastąpiło przemieszczenie – tłumaczył mi młody chirurg. – Ale nie jestem pewien, czy w pani wieku jest to wskazane. Zrobimy niezbędne badania i zobaczymy.

Zobacz także

Leżałam unieruchomiona na łóżku i nawet nie miałam jak sięgnąć do torebki po komórkę, żeby zadzwonić do syna. Stęknęłam wyczerpana i wtedy z łóżka obok odezwała się jakaś staruszka.

– Nie ruszaj się, kochaniutka – powiedziała. – Przyjdzie pielęgniarka, to ci pomoże. Na pewno ktoś przyjdzie.

Przyszedł, owszem – jedyna w tym pokoju pacjentka na chodzie. Kobieta przydreptała do mnie i z troską w głosie zapytała, czy czegoś nie potrzebuję. Patrzyła na mnie bystro bladymi oczami. Miała chyba ze sto lat.

– Komórki – poprosiłam nieśmiało.

Głupio było mi żądać przysługi od kogoś tak wiekowego, ale nie miałam wyboru. Kobieta podała mi torebkę i poczłapała z powrotem do swojego łóżka. Udało mi się wyjąć aparat.

– Synku, nie denerwuj się, ale jestem w szpitalu – powiedziałam. – Przewróciłam się i mam pękniętą miednicę.

– Jak to się stało?! – przestraszył się Marek. – Cholera, jestem w delegacji poza miastem, wrócę dopiero za trzy dni. Poproszę Matyldę, żeby do ciebie zajrzała, dobrze?

Matylda to moja synowa. Lubię ją, lecz dobrze wiem, że ma mnóstwo spraw na głowie. Pracuje, kończy doktorat, zajmuje się niepełnosprawną córką i niańczy wnuki.

– Ależ, synku, nie trzeba – uspokajałam go. – Przecież jestem pod dobrą opieką. Mam tu wszystko, a jak coś mi będzie potrzeba, to dam znać.

Lekarze najpierw mnie przebadali, potem debatowali, co ze mną zrobić. Denerwując się, czekałam na ich opinię. Tymczasem wszystkie pacjentki z sali – a byłam chyba najmłodsza spośród nich – uparły się, żeby mnie raczyć horrorami z życia tegoż szpitala.

– Wszyscy spisali nas na straty – jęczała kobiecina spod okna. – Trzeci raz już tu jestem. Guza mam, powinni mnie operować, ale zwlekają, bo twierdzą, że w moim wieku to niebezpieczne.

– Święte słowa! Czekają, aż tu wszystkie pomrzemy – stękała moja sąsiadka. Miała coś tam z wątrobą i też nie chcieli jej operować.

– Mnie tylko proszki przeciwbólowe dają, a to mnie nie wyleczy – stwierdziła po dłuższej chwili milczenia.

Trochę mnie to zaniepokoiło. Rzeczywiście, ja też dostawałam tylko jakieś pigułki. Od nich mi się przecież miednica nie nastawi. Gdy następnego dnia pojawił się Marek, od razu mu o tym powiedziałam.

– Skandal! – wykrzyknął i rozejrzał się po sali. – Podejrzewałem, że coś tu nie gra, kiedy nie mogłem cię znaleźć na chirurgii ani ortopedii! Zaraz się rozmówię z tymi patałachami, którzy się niby tobą zajmują.

Zostawił na łóżku reklamówkę z owocami i drożdżówką i wybiegł z sali.

To nie może być prawda

– Ma pani szczęście – na ten widok uśmiechnęła się do mnie nasza stuletnia pacjentka. – Jak ktoś z rodziny się interesuje, to oni od razu inaczej leczą. A tak – to nas tu zostawiają samym sobie. Poleżymy, weźmiemy tabletki, wypiszą. I po dwóch tygodniach znowu przyjmą pacjentkę z bólem.

– Ależ co pani opowiada! – przestraszyłam się. – Przecież to lekarze, przysięgę składali!

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo do sali wpadł Marek, a tuż po nim mój lekarz. Ten drugi nakazał pielęgniarce podłączyć mi kroplówkę i umówić na rozmowę z anestezjologiem.

– Mamo, jutro ci zrobią operację – mówił Marek zdenerwowany. –Nie wiem, na co czekali! Przecież przy złamaniu każdy dzień jest ważny! Już ja tu wszystkiego dopilnuję! I jutro też będę, wolne sobie wziąłem.

Reklama

Kiwałam głową, oszołomiona tempem działania lekarzy. A jednocześnie rozmyślałam o moich sąsiadkach. Czy to prawda, że jeśli nikt z rodziny się nie upomni, to specjaliści nie chcą leczyć osób starszych? Nie bardzo chciałam w to wierzyć, A co z ludźmi, o których nie ma kto się upomnieć? Czy oni są już spisani na straty? Doskonale wiem, jak niektóre osoby potrafią wyolbrzymiać, byle tylko poużalać się nad własnym losem. Dziś jestem zdrowa i to wszystko dzięki lekarzom. Mimo wszystko, jestem im wdzięczna... i każdy powinien. Przecież robią, co mogą.

Reklama
Reklama
Reklama