„Nie sądziłam, że wyprawa do muzeum przyprawi mnie o ciarki. Czułam się, jakbym walczyła o życie”
„Chodziłam w kółko, wyciągając rękę z telefonem do góry i szukając choć jednej kreski zasięgu. Bezskutecznie. Szlag by to!”.

- Izabela, 27 lat
Po ostatniej wizycie w Lublinie dobrze wam radzę: nie zwiedzajcie muzeów tuż przed godziną ich zamknięcia. Ja na pewno drugi raz nie dam się złapać w taką pułapkę. W życiu! – odparłam, gdy koleżanka z Lublina zapytała, czy słyszałam o muzeum cebularza.
– Musisz pójść. Mówię ci, świetne miejsce, bardzo ciekawe pokazy. Cebularz to produkt, który pochodzi właśnie z Lublina, musisz spróbować, takiego certyfikowanego, a nie jakichś podróbek.
Nazajutrz Edyta poszła do pracy, a ja ruszyłam na stare miasto. Odwiedziłam podziemia, zamek i zachwalane przez koleżankę muzeum cebularza. Skojarzyło mi się z muzeum pierników w Toruniu i rogali świętomarcińskich w Poznaniu, dlatego uznałam, że szkoda byłoby to przegapić.
Fakt, nie nudziłam się. Dwie panie z pasją opowiadały historię wypieku. Jedna nawet, przebrana za Esterkę, legendarną ukochaną króla Kazimierza Wielkiego, z humorem snuła opowieść o tym, jak poznała Kazika i co podała do stołu na pierwszej randce.
A potem gwóźdź programu: samodzielne robienie cebularzy! Zawsze miałam dwie lewe ręce do gotowania i pieczenia, ale to akurat było na tyle proste, że nawet ja dałam radę rozwałkować placuszek, posypać go cebulą z makiem, posmarować olejem i położyć na blaszce. Kwadrans później mogłam spakować go do torebki.
Edyta miała rację, to był super pomysł, żeby tu wstąpić
Odczekałam jeszcze swoje w kolejce do łazienki, przepuszczając rodziny z dziećmi. Wreszcie i ja umyłam ręce, poprawiłam makijaż i mogłam ruszać dalej na zwiedzanie Lublina. Tyle że… Kiedy wyszłam z toalety, nikogo już nie było. Światła pogaszono, a korytarz, który prowadził na schody, był zagrodzony bramą zamkniętą na łańcuch z kłódką. Jak, kiedy?
Przecież byłam w ubikacji góra trzy minuty! Niemożliwe, żeby w tym czasie wszyscy wyszli, a pracownicy zamknęli bramę, kończąc na dzisiaj pracę. A jednak… Trafiłam na ostatni pokaz tego dnia. Może miłe panie prowadzące warsztaty chciały jak najszybciej wrócić do domów? Mimo wszystko nie powinny zamykać przybytku na cztery spusty, zanim się nie upewniły, że wszyscy wyszli. Wyciągnęłam telefon, ale o zasięgu mogłam pomarzyć. Jeszcze godzinę temu zachwycałam się grubymi murami starej kamienicy. Teraz telefon mógł mi posłużyć jedynie jako latarka.
Ciekawe, kiedy Edyta zacznie mnie szukać
– Halo! Tu jestem! Zamknięta! Czy ktoś mnie słyszy? Hop! Hop!
W budynku znajdowały się jakieś sklepy i biura, ale po osiemnastej wszystkie były już raczej zamknięte i opuszczone. Chodziłam w kółko jak wariatka, wyciągając rękę z telefonem do góry i szukając choć jednej kreski zasięgu. Bezskutecznie. Szlag by to! Ciekawe, kiedy Edyta zacznie mnie szukać i czy wpadnie na to, że poszłam do muzeum cebularza. Zgłodniałam, a jedyne, co miałam pod ręką to mały wypiek, którego mieliśmy nie jeść, bo to wyrób kolekcjonerski. Usiadłam na podłodze, mając nadzieję, że niedługo ktoś będzie tamtędy przechodził albo Edyta ruszy mi z odsieczą. Spędzenie nocy w tym miejscu niespecjalnie mnie nęciło. Aż taką zwolenniczką przygód nie jestem. U Edyty miałam swój pokój i wygodne łóżko. A w lodówce czekało wino, którym planowałyśmy oblać pierwsze nasze spotkanie od trzech lat. Tymczasem siedziałam zamknięta za zdobioną, żeliwną kratą, a na zewnątrz zapadał mrok.
Czułam się coraz bardziej nieswojo. Bateria w telefonie jechała na oparach, godzina zrobiła się późna. Edyta najpewniej uzna, że gdzieś się zasiedziałam. Zanim nabierze podejrzeń, minie kilka godzin. Dopiero wtedy zacznie mnie szukać, dzwonić, powiadomi policję. Ale wątpliwe, by odkryli, gdzie utknęłam i uwolnili mnie przed świtem. Albo żeby ktoś z pracowników muzeum miał przeczucie i przyjechał w środku nocy, by otworzyć kratę.
Zdołowana, siedziałam na zimnych kafelkach i starałam się nie myśleć o tym, że jestem tu sama, po zmroku, w nieznanym miejscu, zamknięta… Nagle usłyszałam stukanie, dochodzące z sali, w której odbywał się pokaz. Myślałam, że się przesłyszałam, ale nie. Stukanie się powtarzało, słyszałam też kroki. Boże drogi, może tam ktoś jeszcze jest! – pomyślałam i już się zerwałam, już biegłam do drzwi.
Stanęłam w progu jak wryta, nie wiedząc, na co właściwie patrzę. W sali było dość jasno, bo za oknem świeciła latarnia. Osoba za stołem zagniatała ciasto. Na stolnicy była mąka, obok stały dzbanki z mleczkiem drożdżowym, pojemnik z margaryną, solniczka. Dziewczyna cicho nuciła pod nosem, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Za to ja nie mogłam przestać się w nią wpatrywać, bo była półprzezroczysta. Widziałam prześwitujący przez nią piec kaflowy, rozparty w kącie, parapet, worki z mąką, które leżały pod oknem. A ona podśpiewywała i zagniatała ciasto. Miała na sobie fartuch narzucony na długą sukienkę i chustkę na głowie. Wyglądała jak babeczka, która udawała Esterkę na pokazie, tyle że… bardziej autentycznie.
Chryste, czy to duch Esterki?
Czyli to nie legenda, że częstowała króla swoim wypiekami, skoro widzę ją teraz w muzeum, w starej kamienicy, jak dalej zagniata dla niego ciasto? I choć sama postać była przejrzysta, to ciasto zdawało się jak najbardziej realne. Zbierało mąkę ze stolnicy, formowało się w elastyczną kulę. Jezusie!
Przeżegnałam się bezwiednie i cofnęłam się o krok na sztywnych nogach. Nie miałam pojęcia, co teraz. Pewnie krzyczałabym ze strachu, ale w gardle rozpychała się wielka gula, sprawiając, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Może i lepiej. Po co alarmować ducha. Z drugiej strony miałam wrażenie, że nawet oddychać swobodnie nie mogę.
Kroczek po kroczku cofałam się od drzwi, aż poczułam za plecami ścianę. Trzęsły mi się ręce, byłam przerażona! Niemal do utraty zmysłów. Sama nie wiedziałam, co się dzieje, czy to, co widzę, jest prawdą, czy mój umysł poddał się z powodu stresowej sytuacji.
A melodia? Przecież wyraźnie słyszałam nucenie. I stukanie dzbanka o stół, pracę wałka po drewnianym stole, kroki, gdy półprzezroczysta kobieta chodziła po kafelkach.
Starając się opanować drżenie kolan, podeszłam jeszcze raz do progu niegdysiejszej kuchni, chcąc się upewnić, że to było tylko przewidzenie, że mam omamy. Nawet uszczypnęłam się mocno i boleśnie w rękę.
Boże, ona ciągle tam była!
Uciekłam do toalety i zamknęłam drzwi na zasuwkę. Po co? Co mi to da, skoro duchy potrafią przenikać przez ściany? Mogą znikać i pojawiać się, to tu, to tam. To głupie, całkiem bez sensu, siedzieć z podkurczonymi nogami na klapie od sedesu, trząść się ze strachu i modlić, żeby przyszedł tu ktoś żywy i mnie uwolnił. Zanim duch mnie znajdzie!
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek moje serce tak mocno waliło. Bałam się, czy w ogóle dożyję poranka. Może wcześniej zejdę w tym miejscu na zawał, a przewodniczki zyskają kolejną historyjkę do opowiadania. O turystce, co padła trupem w kibelku, po spotkaniu oko w oko z duchem Esterki!
Nikt nie wchodził, ani żywy, ani martwy, a ja ledwie żyłam ze strachu. W moich żyłach płynęło czyste przerażenie. Niewyobrażalne napięcie znalazło w końcu ujście i zaczęłam płakać. To nie fair! Miałam spędzić świetny długi weekend, miałyśmy się z Edytą dobrze bawić, miałam odpocząć, pozwiedzać, zapomnieć na chwilę o problemach. Tymczasem siedziałam zamknięta w muzealnej ubikacji, przechodząc cała zapachem cebuli, który w tych murach wydawał się wszechobecny, a duch za ścianą zagniatał ciasto, podśpiewując pod nosem.
– Boże, co za paranoja… – jęknęłam.
Puls walił mi jak oszalały, czułam ogłuszające tętnienie w uszach, nie mogłam skupić myśli, które oszalały, tworząc jeden wielki chaos w mojej głowie. Ale nawet w tym mętliku najgłośniej huczała myśl, że tu umrę, bo nucący duch Esterki zrobi mi coś złego. Nie wiem, cholera, czemu? Może się zdenerwuje, że jej przeszkadzam w pichceniu dla królewskiego kochanka albo że jej Kazika odbiję? Absurd gonił absurd, ale panika ma niewiele wspólnego z logiką.
Cud, że nie biegałam jak opętana, tłukąc się o ściany i szarpiąc kratą. Nie, ja starałam się płakać bezgłośnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi Esterki. Wydawała się łagodna, zadowolona. Może wcale mnie nie widziała? Ale wolałam nie ryzykować. Byle dotrwać do rana, byle stąd wyjść. Kiedy usłyszałam w końcu dźwięk metalu uderzającego o metal, wypadłam z toalety jak dzika furia.
To był sen?
Wyleciałam z łazienki i oczywiście, co? Potknęłam się o własne nogi. Poczułam jak uchodzą ze mnie siły, a ręce i nogi doznają bezwładu. Zamknęłam oczy z przerażenia. Nagle przez zamknięte powieki, zobaczyłam światło. Jasne, oślepiające, jak latarka. Otworzyłam oczy i nad sobą zobaczyłam postać w charakterystycznym dla załogi karetki stroju ratunkowym.
– Rany boskie, wróciła pani.
– Nie rozumiem, co tu się dzieje?
– Straciła pani przytomność w jednej z muzealnych toalet. Zostaliśmy zawiadomieni przez kierowniczkę wystawy. Wygląda na to, że wszystko jest już w porządku, ale radzę, żeby nie wracała dziś pani sama do domu.
– Tak, oczywiście. Dziękuję bardzo...
Byłam skołowana. Jak to straciłam przytomność? Przecież jestem okazem zdrowia... chyba. Czyli to wszystko, co widziałam. Esterka, cebularz, ciemność, to wszystko halucynacje? Jakiś przerażający sen? Chyba wolę wierzyć w tę wersję. W końcu duchy nie istnieją, prawda?