Reklama

Kiedy wszedłem do salki konferencyjnej w firmie „M. i synowie”, w pierwszej chwili kompletnie mnie zatkało. Wprawdzie minęło już dwadzieścia lat i włosy ojca posiwiały, ale przyjazny uśmiech miał wciąż ten sam. Takim przynajmniej go zapamiętałem z dzieciństwa. Ostatni raz widziałem go bowiem kilka dni po moich dziesiątych urodzinach. Potem mogłem już tylko wpatrywać się w jego fotografię, zrobioną tuż przed tym, jak zniknął...

Reklama

Ależ, co pan opowiada!

Ojciec wstał, podszedł do mnie i, wyciągając rękę na powitanie powiedział:

– Bartosz M., dyrektor do spraw finansowych. Miło mi pana poznać, panie K. Mam nadzieję, że będziemy mogli razem pracować... Dlaczego pan tak stoi? Niechże pan usiądzie.

Ale ja wciąż tkwiłem jak słup soli prawie przy samych drzwiach do pokoju i trudno mi było cokolwiek powiedzieć.

– Pan... naprawdę mnie nie poznaje? – wydukałem w końcu speszony.

Zobacz także

– Na razie jeszcze nie, ale bardzo chciałbym poznać – odpowiedział wesoło mój ojciec. – A myśmy się już gdzieś spotkali?

– Tak. To znaczy sam nie wiem... – zacząłem się plątać. – Ja... przepraszam, ale muszę to panu powiedzieć...

– Proszę się uspokoić – odparł niezrażony moim zachowaniem. – O co chodzi?

– Pan jest prawdopodobnie moim tatą – wypaliłem prosto z mostu.

– Ależ, co pan opowiada! – zdumiał się szczerze, choć w jego głosie usłyszałem pewną nutę niepewności. – To całkowicie wykluczone. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zadawał się z jakąś panią K. Nawet żadnej nie znałem.

– Mama ma nazwisko po tobie – uściśliłem. – Tak samo jak ja. Prawie dwadzieścia lat temu wyszedłeś z domu i wszelki słuch po tobie zaginął. Szukaliśmy cię z mamą długo, bez skutku...

– Dwadzieścia lat temu był pan dzieckiem. Jak pan może mnie pamiętać? – spytał wyraźnie zły, a wtedy byłem już prawie przekonany, że to on.

No bo gdyby to był kto inny, to pewnie po prostu powiedziałby, gdzie był te dwadzieścia lat temu. Ale nie, on starał się zaprzeczyć mojej i swojej pamięci.

– Przyszedł tu pan na rozmowę o pracę, czy po to, żeby opowiadać mi jakieś bzdury? – spojrzał na mnie surowo.

– Ale... – zacząłem, lecz przerwał mi.

Proszę wyjść i nie liczyć na następną szansę! – wycedził, wskazując drzwi.

Wyszedłem, w głowie mając kompletny mętlik. Nie poznał mnie własny ojciec. Chociaż... Właściwie to miałem wrażenie, że mnie poznał i strasznie się tego przestraszył. Ale dlaczego? Czyżby wtedy, dwadzieścia lat temu, tak naprawdę nie zaginął tylko odszedł od nas, żeby pod innym nazwiskiem zacząć zupełnie nowe życie? Jeśli tak było, to nie miało sensu dalsze nachodzenie go. Wybrał swoją drogę i mnie nic do tego...

Ale w jego oczach czaił się jakiś dziwny strach, jakiś niepokój, którego źródła oczywiście nie potrafiłem zlokalizować. Poza tym, to on zaprosił mnie na tę rozmowę. A ja wciąż miałem na imię i nazwisko dokładnie tak samo, jak przed dwudziestu laty, gdy zniknął. Gdyby odszedł całkiem świadomie, z pewnością wystrzegałby się trzydziestolatków, którzy, tak jak jego syn, nazywają się Piotr K.

Detektyw nie znalazł wiele więcej ode mnie

Dlatego nie zamierzałem odpuścić tej sprawy i drążyłem ją. Zacząłem od sprawdzenia przebiegu kariery zawodowej Bartosza M. w różnych oficjalnych materiałach i to natchnęło mnie pewnym optymizmem. Wszystkie one pochodziły bowiem nawet nie z dwudziestu, ale tylko z piętnastu ostatnich lat. A wcześniej dziura, nic na temat wykształcenia, czy pierwszej pracy.

Wtedy wynająłem detektywa, żeby zebrał dla mnie jak najwięcej informacji o moim domniemanym rodzicu. Dowiedziałem się, że ma żonę, dwie córki, a interes prowadzi ze swoim ojcem, który wkrótce ma przejść na emeryturę.

Detektyw jednak również nie znalazł żadnych informacji na temat blisko kilkunastu lat życia taty. Gdzieś w starych archiwach natrafił na notkę, że w wieku czternastu lat młody Bartosz M. uciekł z domu i był poszukiwany przez policję. Nie było jednak żadnych informacji o jego odnalezieniu. Za to potem właśnie, zaczynała się dziura w życiorysie. W tym, co ustalił detektyw, nie było jednak cienia jakiegokolwiek dowodu, że pan Bartosz M. jest tak naprawdę moim ojcem, czyli zaginionym dwadzieścia lat temu Jerzym K. A ja czułem, że muszę ten dowód znaleźć.

Nie miałem wyjścia, jeśli chciałem poznać prawdę, musiałem zablefować. Kilka dni po naszej rozmowie poszedłem pod jego firmę i czekałem aż wyjdzie, po czym zastąpiłem mu drogę na parkingu.

– Czego pan jeszcze chce, panie K.?! – zawołał na mój widok.

– Tu jest to, co zebrał detektyw, którego wynająłem – pomachałem mu przed nosem teczką. – Mam dowody, że nie jest pan tym, za kogo się podaje...

– Proszę mnie zostawić w spokoju, bo wezwę ochronę! – żeby nie być gołosłownym skinął ręką na dwóch ochroniarzy.

– Pan się boi prawdy! – darłem się, gdy tymczasem ochroniarze podbiegli do mnie i chwycili pod ręce. – Dlaczego?! Proszę mi to wyjaśnić! – próbowałem się wyrwać, ale faceci trzymali mnie mocno.

Pan się myli, panie K.

– Ja wiem, że mam rację. I nie spocznę, dopóki tego nie udowodnię, tato!

Od razu zauważyłem, że moje oświadczenie zdezorientowało ojca. Miałem nawet wrażenie, że chciał krzyknąć do ochroniarzy, żeby mnie zostawili w spokoju. Ale zamiast tego, mocniej zacisnął usta, wsiadł do samochodu i odjechał.

Właściwie... był podobny także do mnie

Nie wiedząc, co robić, zapytałem detektywa o radę. On zaproponował, że zdobędzie DNA ojca dla porównania z moim. Zgodziłem się i kilka dni później oddałem materiał do laboratorium. Po tygodniu poszedłem odebrać wyniki. Dostałem je w zaklejonej kopercie i postanowiłem, że otworzę ją dopiero w domu, popijając drinka na odwagę.

Ledwie wyszedłem z laboratorium, drogę zajechał mi elegancki samochód, limuzyna prowadzona przez kierowcę. Z przedniego siedzenia pasażera wyskoczył barczysty mężczyzna, otworzył mi tylne drzwi, po czym oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu:

– Pan M. czeka.

Wsiadłem do środka, oczekując, że spotkam swojego ojca. Był tam jednak dużo starszy mężczyzna. Od razu domyśliłem się, kto to taki. Podobieństwo do mojego ojca było naprawdę uderzające. Właściwie... był podobny także do mnie. Usiadłem naprzeciwko niego, a on z początku nawet na mnie nie spojrzał. Odezwał się dopiero po chwili.

– I co, sprawdził już pan te wyniki?

– Jeszcze nie... – odparłem zgodnie z prawdą. – Ale co to pana obchodzi?!

– Grzeczniej, młody człowieku. Jeśli mój syn jest rzeczywiście twoim ojcem, to ja... no cóż, jestem twoim dziadkiem – spojrzał na mnie z kpiną. – A do dziadka trzeba mówić grzecznie. Prawda?

– Czego pan chce? – burknąłem.

– Porozmawiać. I poprosić o przysługę. Otóż najlepiej dla wszystkich byłoby, żeby pan zniknął – nie potrafiłem wyczuć, czy w jego głosie jest więcej prośby, czy groźby.

– Niby dlaczego? – spytałem hardo.

– Bo może pan narobić kłopotu sobie i innym. Kłopotu, który nic nie da.

– Nie chce pan, żeby mój ojciec dowiedział się prawdy? – dopytywałem.

– Prawdy, prawdy – prychnął pogardliwie, jakby samo to słowo napawało go obrzydzeniem. – Myślisz, że to badanie powie ci prawdę? – pokazał na kopertę z wynikami, którą wciąż trzymałem w dłoni. – Przecież jeśli nawet się okaże, że to jest twój ojciec, to on cię w ogóle nie zna, a i ty go ledwo kojarzysz.

– No i co z tego? Przecież mogę mu przypomnieć... – zawołałem oburzony.

– Jaki ty głupi jesteś – przerwał mi i pokiwał głową. – Pozwól, że opowiem ci pewną historię. Miałem kiedyś syna, Bartka... I ten syn, tak jak ty, też był strasznie głupi. Zachciało mu się sprawiedliwości społecznej. Zaczął roznosić ulotki, bawić się w opozycję. A ja zawsze wiedziałem, że jak się chce zarabiać pieniądze, to trzeba z władzą dobrze żyć, a nie narażać jej się głupotami. Dlatego kategorycznie zabroniłem mu tej dziecinady. Pokłóciliśmy się, on to strasznie przeżył. Uciekł z domu. Nie mogłem go znaleźć. Przez piętnaście lat... – jego głos na moment stracił coś ze swojej cyniczności. – Już nawet nie sprawdzałem listy osób odnalezionych. Byłem przekonany, że nie żyje. Że, dureń, z rozpaczy popełnił samobójstwo. Aż tu nagle dzwoni stary, zaprzyjaźniony milicjant... To znaczy już policjant i mówi, że ma takiego na oko trzydziestolatka, który jest do mnie podobny jak dwie krople wody. Facet nic nie pamięta, błąkał się po polach w jakichś zniszczonych łachach. Jadę i widzę Bartka. Lecz on mnie nie poznaje...

Stary M. opowiadał, a ja nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Chyba powoli zaczynałem wszystko rozumieć. Mój ojciec jako nastolatek zwiał z domu i zaczął nowe życie jako zupełnie inna osoba. Poznał moją mamę, urodziłem się ja. A potem 20 lat temu wyszedł z domu i z jakichś niewyjaśnionych powodów stracił pamięć! Wtedy odnalazł go jego ojciec. Zabrał do domu i próbował przypomnieć mu jego przeszłość. Ale nic z tego nie wychodziło... Stary M. twierdził, że ponoć do dziś nie do końca wiadomo, co mój tata sobie przypomniał, a co mu po prostu wmówili.

Tylko jedna tożsamość może go uszczęśliwić

– I jak ci się podoba moja historia, młody człowieku? – spytał na koniec.

Zacząłem się zastanawiać... Tata mówił, że wychował się w jakimś domu dziecka, ale mama na ten temat nic więcej mi nie powiedziała. Pamiętam, że przed zaginięciem, rodzice mocno się kłócili. To by wiele tłumaczyło...

– Nie chce pan poznać prawdy?

– Przestań mnie drażnić tą swoją prawdą! – wściekł się stary M. – Ja się cieszę, że mam syna, który przejmie ode mnie interes. Pod warunkiem oczywiście, że znów mu się coś w głowie nie poprzekręca. A jak będziesz chciał mu udowodnić tę swoją prawdę, to pewnie się tak stanie. I co, będziesz się cieszył, że nie pamięta ani ciebie, ani swoich córek? Da ci to radość? Twoja matka zmarła dwa lata temu. Sprawdziłem. A tobie co przyjdzie z tej wiedzy, że jesteś jego synem? Chcesz pieniędzy?! Dam ci, ile tylko chcesz. Tylko zostaw już Bartka w spokoju!

Człowiek, który prawdopodobnie był moim dziadkiem, miał chyba rację. Gdyby ojciec pamiętał cokolwiek ze swojej przeszłości, mógłbym nawiązać z nim kontakt i spróbować nadrobić stracone lata. Ale tak, usilne wmawianie mu, że przez kilkanaście lat był panem K. a nie M., nic by nie dało. Bo prawdopodobnie był jednym i drugim. Podwójnie zagubionym. I jeśli chciałem, żeby był szczęśliwy, powinienem mu zostawić jego dotychczasową tożsamość. Po co mi te badania? I tak nie odzyskam taty.

– Proszę, ta koperta jest teraz pana – wręczyłem dziadkowi wyniki badań.

– Po co mi ją dajesz? Myślisz, że się skuszę, żeby poznać prawdę? Jesteś głupcem! – podarł manifestacyjnie kopertę.

– Cóż, zapewne ma pan rację – odparłem szorstko, chwytając klamkę od drzwi. – Żegnam. I mogę mieć tylko nadzieję, że jednak nie jest pan moim dziadkiem.

Wyszedłem z samochodu i ruszyłem szybkim krokiem w stronę przystanku. Zanim nadjechał mój autobus, tuż obok krawężnika zatrzymała się limuzyna M. Tym razem nie wyskoczył z niej ochroniarz i nie zaprosił mnie do środka. Za to bezszelestnie jak na filmach odsunęła się tylna szybka.

Jednak jesteś jego synem...

– Czyżby jednak skusił się pan i zajrzał do tej podartej koperty? – spytałem kpiąco, nie siląc się nawet na uprzejmość.

– Nie musiałem – odparł całkiem spokojnie. – Jesteś tak samo głupi jak on...

– To już słyszałem – westchnąłem.

– Odziedziczył tę głupotę po swojej matce... – skrzywił się M., po czym dodał już nieco łagodniej. – Jeśli będziesz kiedyś czegoś potrzebował...

Spojrzałem na niego uważnie.

– Jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek potrzebowałem była nieosiągalna – odparłem z godnością. – I taka pozostanie, bo nikt synowi nie zastąpi ojca.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama