„Nie wiedziałam, co zrobić z domem po rodzicach. Unikałam decyzji. Pomogła mi koleżanka i tajemniczy uciekinier z miasta”
„Do niedawna unikałam tego miejsca, bo kojarzyło mi się z ogromnym bólem, jaki odczułam po stracie rodziców. Jednak ostatnio, to się zmieniło. Wszystko zawdzięczam dwojgu ludziom, w tym obcemu o zdolnych dłoniach”.
- Teresa, lat 31
– Teresko, musisz wreszcie zadecydować, co z domem twoich rodziców. Ja już dłużej nie dam rady doglądać obejścia. Zresztą Maciek chce, abym zamieszkał z nimi, więc i tak nie byłoby mnie blisko – poinformował mnie wuj Stefan przez telefon.
Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nastąpi, że będę musiała zrobić porządek z moimi wspomnieniami, które są wciąż żywe i bolesne. Dwa lata temu moi rodzice, którzy mieszkali na wsi, zginęli w wypadku samochodowym. Wracali z targu. Mama jak zwykle jechała tam sprzedawać świeże jaja od naszych kur, a tata – sezonowe warzywa. I nagle wszystko się skończyło…
To dla mnie naprawdę bardzo ważne
Jestem jedynaczką. Nie miałam nikogo, kto by mnie wspierał w tych strasznych dniach. Nie miałam również siły myśleć o tym, co zrobić z domem i ziemią po rodzicach. Na szczęście pomógł mi wuj Stefan. Obiecał, że dopóki zdrowie mu pozwoli, będzie doglądał naszego, a właściwie mojego gospodarstwa. Ziemię sprzedałam i dzięki temu wuj miał za co dokonywać drobnych remontów i utrzymywać dom.
Od pogrzebu rodziców nigdy tam nie byłam. Wiem, że to trochę dziecinne zachowanie, ale bałam się wspomnień. Przyjeżdżałam jedynie na cmentarz i wyjeżdżałam z powrotem do Warszawy. Teraz jednak musiałam coś postanowić.
– Dziękuję wujku, że mogłam liczyć na ciebie przez te dwa lata. To prawda, przyszedł czas, aby zatroszczyć się o to, co było tak ważne dla moich rodziców – powiedziałam.
Zobacz także
– To kiedy przyjedziesz? – drążył wuj.
Zaskoczył mnie. Chciałam się tym zająć, ale żeby tak od razu? Muszę to przecież wszystko jakoś przemyśleć, uporządkować, zaplanować urlop…
– Za tydzień – usłyszałam swój głos i odetchnęłam.
„No i dobrze. Postanowione” – szczerze się ucieszyłam. Wuj też. Miałam jednak opory, żeby jechać tam sama. Postanowiłam zabrać Laurę, moją przyjaciółkę z pracy. Ona lubi takie niespodziewane wyzwania.
– Jasne, że z tobą pojadę! – zgodziła się od razu. – Z chęcią wyrwę się na kilka dni z tego kołchozu – zapewniła mnie, nie kryjąc zadowolenia.
– Dzięki. To dla mnie naprawdę bardzo ważne – powiedziałam.
Wszystko wyglądało jak dawniej
Swoją podróż w rodzinne strony zaplanowałam skoro świt, aby nie błąkać się po nocy. Cieszyłam się, że jest obok mnie Laura, która ciągle wynajdywała jakiś atrakcyjny temat do rozmowy. Kiedy drogowskazy pokazywały już, że jesteśmy niedaleko, Laura w końcu poruszyła najbardziej drażliwy wątek.
– Dlaczego przez dwa lata nie zajrzałaś do tego domu? – spytała.
Przez chwilę milczałam. Nie dlatego, że nie wiedziałam, co mam powiedzieć, ale dlatego, że nie wiedziałam, jak to wszystko opisać. Jak wyrazić swoje uczucia zwykłymi słowami. Co zrobić, żeby nie wyjść na osobę śmieszną i niedojrzałą?
– Wmawiałam sobie, że rodzice żyją – wyrzuciłam wreszcie. – Myślałam, że jak nie zobaczę pustego domu, to będzie mi łatwiej. Mimo że minęły dwa lata od wypadku, ciężko jest mi uwierzyć w ich śmierć. Bałam się, że kiedy wejdę do domu, zobaczę porozkładane taty książki ogrodnicze, mamy wiecznie pozaczynane i nigdy nie skończone sweterki na drutach, to pęknie mi serce… No bo, jak oni mogli odejść, kiedy jeszcze tyle rzeczy mieli do zrobienia? Wiem, że nie miałabym siły, aby to wszystko posprzątać, ułożyć... Co miałabym z tym zrobić? Rozdać znajomym? Sprzedać? Wyrzucić na śmietnik? – zastanawiałam się głośno.
– Rozumiem twój ból, ale to są tylko rzeczy. Nie mają przecież nic wspólnego z twoją pamięcią o rodzicach i uczuciami – próbowała tłumaczyć Laura.
Zgadzałam się z nią, miała rację, ale mimo to było mi ciężko. Nagle zamilkłyśmy, bo oto wjechałam samochodem w leśną drogę prowadzącą wprost do gospodarstwa moich rodziców. Laura nigdy tu nie była, ale widocznie domyśliła się, że to jest miejsce naszego przeznaczenia. Jechałam wolno i patrzyłam przed siebie trochę zaskoczona, że nic tu się nie zmieniło. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś tu mieszkał. Zadbane podwórko, ogród, zamieciona alejka.
– Wuj Stefan bardzo się starał, żeby gospodarstwo przetrwało ten trudny czas, mojej niepamięci – przyznałam, rozglądając się dokoła.
– Teresa, a ja ci się dziwię, że ty tu nie chciałaś przyjeżdżać, przecież tu jest jak w bajce – Laura zachwycała się obejściem.
To prawda. Dom w stylu dworku, otoczony był pierścieniem drzew. W niewielkiej odległości od podwórka rozpościerał się zagajnik. Usiadłyśmy na chwilę na ławce przed domem, bo chciałam odetchnąć przed wejściem do środka. Odkąd wysiadłam z auta, miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale przecież nikogo tu nie było...
To takiego jednego, co to z miasta uciekł
W końcu zdecydowałam się wejść do domu. I znów niespodzianka – było posprzątane i wywietrzone. Naprawdę byłam wdzięczna wujowi, że tyle serca włożył w nadzór nad tym miejscem. Przechodziłam z pomieszczenia do pomieszczenia i przypominałam sobie wszystkie dobre chwile spędzone z rodzicami. Czułam się zupełnie inaczej, niż zakładałam. Bałam się tego domu, a tymczasem to miejsce, w którym czuło się jeszcze ich obecność, dawało mi poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty z nimi. Tymczasem Laura nie chciała mi przeszkadzać, więc zwiedzała ogród. Tam też nic się nie zmieniło. Jabłonie, grusze, śliwy owocowały jak gdyby nigdy nic. Postanowiłam zadzwonić do wuja, aby dać znać, że już dojechałam i podziękować mu za jego pracę.
– Nie masz za co mi dziękować. Starałem się, jak mogłem, no i dokąd mogłem – dodał.
– Wujku, a twoje są te dzieła z drewna w komórce przy stodole? – zapytałam zaintrygowana swoim odkryciem podczas spaceru wokół domostwa.
– Nie… To takiego jednego, co to z miasta uciekł, jak go żona z innym zdradziła. Pomagał mi w doglądaniu podwórka w zamian za miejsce do pracy. Lubi sobie podłubać w drewnie, a tu miał spokój, nikt mu nie przeszkadzał – wyjaśnił Wuj.
„No to wszystko jasne. Dobrze się złożyło, że ktoś tu bywał często, dzięki temu obejście nie wygląda na opuszczone” – pomyślałam.
Laura tymczasem buszowała w sadzie.
– Tu jest prawdziwy raj – powiedziała, gdy do niej dołączyłam.
Uśmiechnęłam się.
– I co teraz? – patrzyła na mnie, gryząc jabłko. – Nie możesz sobie tak po prostu stąd wyjechać…
– Wiem… – przyznałam. – Zostać też nie mogę. Życie jest życiem, trzeba z czegoś się utrzymywać – westchnęłam.
– Chciałabym być tu częstym gościem – rozmarzyła się koleżanka.
Patrzyłam na Laurę i pomyślałam, że każdy, kto tu przyjedzie, pokocha to miejsce. Może właśnie pozwolić innym, aby odpoczywali w tym uroczysku?
– Zrobię tu gościnną chatę – oznajmiłam koleżance.
Spojrzała na mnie z uznaniem.
– O tym samym myślałam, ale nie chciałam ci niczego sugerować – pochwaliła się. – Idealne miejsce na biznes.
– Laura, ja nie chcę tu robić biznesu! – oburzyłam się. – Ja chcę zagospodarować tę przestrzeń tak, aby ją ocalić od zapomnienia, abym miała gdzie wracać – wyjaśniłam.
– No tak, ty podchodzisz do tego z sentymentem, a ja biznesowo – powiedziała. – W razie czego możesz na mnie liczyć – obiecała.
Laura miała rację. Ona może chłodno mi wszystko wycenić, skalkulować, zaprojektować i zaproponować przebudowę. Ja miałabym opory. Cieszyłam się, że mogę na nią liczyć.
Nie potrzebujemy dyskotek w nocy!
Po południu Laura wróciła do Warszawy, a ja zostałam jeszcze, aby oswoić się z przeszłością i zaplanować przyszłość. Wieczorem zadzwoniłam do wuja i opowiedziałam mu o swoich planach.
– Chcesz zrobić pensjonat?
– Nie, wujku… po prostu dom na wynajem – wytłumaczyłam mu najprościej.
Nie zrozumiał mnie chyba jednak, bo nazajutrz miałam nieprzyjemny telefon.
– Dzień dobry. Dzwonię w imieniu mieszkańców naszej wsi. Nie pozwalamy na budowę żadnego pensjonatu. Nie potrzebujemy dyskotek w nocy, wrzeszczących dzieciaków i pisku opon na drodze – usłyszałam męski, zdecydowany głos.
– Nie przedstawi mi się pan? – zapytałam grzecznie.
– To bez znaczenia, dzwonię w imieniu wszystkich – powtórzył i rozłączył się.
W pamięci telefonu został mi jego numer. „Może oddzwonię i wyjaśnię mu wszystko” – pomyślałam. Byłam przekonana, że to wuj rozpowiedział we wsi, może nawet w dobrej wierze, nie całkiem prawdziwe informacje o moich planach. Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Poczułam się jak intruz. Z tego wszystkiego poszłam na grób rodziców.
Każdy człowiek doświadcza chyba samotności
Na cmentarzu panowała cisza. Stanęłam przy pomniku z szarego kamienia i wpatrywałam się w zdjęcia taty i mamy. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co by mi teraz poradzili. Znów miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zgoda, w takim miejscu, emocje mogą tworzyć złudzenia. Gdy wychodziłam, niedaleko cmentarnej bramy, natknęłam się na człowieka, który ciosał ozdobny krzyż.
– Piękny – szepnęłam.
Mężczyzna odwrócił się do mnie.
– Pięknie żył, więc staram się – odrzekł, patrząc na tablicę z imieniem i nazwiskiem jakiegoś mężczyzny.
– Tak, to jest sztuka, przeżyć swoje życie tak, aby bliscy o nas pamiętali.
– On akurat był samotny – rzucił. – Nie miał nikogo, kto by po nim płakał.
– Przykre – odezwałam się.
– Czasami lepiej nie mieć nikogo, niż mieć obok siebie kogoś, kto ci dobrze nie życzy – podsumował.
Przedziwna była to wymiana zdań. Dwoje obcych ludzi rozmawia o rzeczach ostatecznych.
– Każdy człowiek doświadcza chyba samotności. Najważniejsze, żeby nie przerodziła się ona w nienawiść do innych – dodałam, przyglądając się jak mężczyzna kontynuuje swoją pracę w drewnie.
– Pani widzę doświadczona – popatrzył mi w oczy.
– Mam na imię Teresa – wyciągnęłam rękę, wykorzystując okazję, aby zjednać sobie tutejszego mieszkańca.
– Michał – odparł i zabrał się do pracy.
Widać było, że nie chce się ze mną spoufalać. A ja byłam nim zaintrygowana.
Po tym spotkaniu, nabrałam odwagi i gdy odeszłam kawałek, postanowiłam zadzwonić do tamtego anonimowego rozmówcy i wyjaśnić mu, co tak naprawdę chcę zrobić w domu moich rodziców. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i niedaleko mnie usłyszałam dźwięk dzwonka. Odwróciłam się i znieruchomiałam. To dzwonił telefon tego mężczyzny.
– To pan? – zdziwiłam się.
Nagle mnie olśniło! To uczucie, że ktoś mnie obserwuje nie wzięło się znikąd.
– To pan ma swój warsztat w gospodarstwie moich rodziców?
– Chce mnie pani wyrzucić? – zacietrzewił się.
– Nie. Chcę coś sprostować. Nie mam zamiaru naruszać spokoju pana ani nikogo. Chciałabym, aby do domu moich rodziców przyjeżdżali ludzie, którzy chcą odpocząć od zgiełku miasta, to ma być miejsce wyciszenia. Ani mieszkańcy, ani przyroda nie ucierpią na tym, że stworzę tu gościnną chatę – obiecałam.
No to mam sprzymierzeńca
Mężczyzna nic nie powiedział. Odwrócił się i kontynuował pracę. Następnego dnia obudził mnie hałas dobiegający z podwórka. Wskoczyłam w dres i pognałam do warsztatu.
– Dzień dobry – przywitałam się. – Nie za wcześnie na taką pobudkę?
– W dobrej sprawie – odpowiedział nie, patrząc na mnie.
„Rozmowny to on nie jest” – pomyślałam. Z ciekawością przyglądałam się jego sprawnym ruchom. Po chwili stanęło przede mną pięknie wyrzeźbione krzesło.
– Śliczne – odezwałam się.
– Zasłużyłem na kawę? – zapytał.
Jego twarz nie była już posępna jak wczoraj. Dopiero teraz zorientowałam się, że ten mebel został zrobiony dla mnie.
– Na przeprosiny? – spytałam.
– Niech będzie – uśmiechnął się.
– W takim razie poproszę jeszcze stół... – zażartowałam i oboje się zaśmialiśmy.
Ten człowiek jest już po mojej stronie.