Reklama

Zaproszenie od dawnej przyjaciółki przyszło dokładnie wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Jak na zamówienie! Biłam się właśnie z myślami, co robić, bo nie miałam pieniędzy na wakacje, a moja córka zdecydowanie potrzebowała wypoczynku.

Reklama

Mojej córce coś dolegało

Przez ostatni rok bowiem z Magdusią działo się coś złego. Kiedy kilka miesięcy temu zemdlała po raz pierwszy, byłam pewna, że to tylko jednorazowa sytuacja. Może zjadła coś niestrawnego i dlatego zrobiło jej się słabo. Ale te nagłe omdlenia, bóle i zawroty głowy zaczęły się powtarzać, pojawiając się bez jakiegoś widocznego powodu.

Zaczęłam więc krążyć z córką po lekarzach, szukając przyczyny, jednak żaden nie powiedział mi nic mądrego. Jeden podejrzewał padaczkę, inny wadę serca, jeszcze inny sugerował, że to z nerwów, bo być może dziecko żyje w stresie.

Żadna z diagnoz się nie potwierdziła, a co do nerwów, to naprawdę zawsze starałam się, aby Magda miała szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Na wszelki wypadek jednak poszłam z córką do psychologa, który po wywiadzie powiedział mi, że nie widzi u niej żadnych specjalnych problemów natury psychicznej.

Problem fizyczny jednak pozostał, bo Magdusia nadal mdlała, aż w końcu bałam się puszczać ją samą gdziekolwiek.
I tak zaczęłam moją dziesięcioletnią córkę wozić do szkoły i na wszystkie zajęcia, co nie byłoby możliwe bez pomocy rodziny i znajomych. W końcu przecież pracowałam, a Magda wymagała opieki o różnych porach dnia.

Zobacz także

Wiadomość o mojej córeczce, która cierpi na nieokreśloną przypadłość, doszła także pantoflową pocztą do Ewy, przyjaciółki z dawnych lat. Nie widziałyśmy się od dobrych kilkunastu, bo ona wyszła za mąż i wyjechała na drugi koniec Polski. Początkowo jeszcze pisałyśmy do siebie listy, ale potem korespondencja się urwała. Dlatego byłam szalenie zdziwiona, kiedy zadzwonił telefon i usłyszałam w nim głos Ewy.

Zaproszenie od starej przyjaciółki

– A może byście z Magdą przyjechały do mnie na wakacje? – zapytała. – Na tydzień, albo i dwa? Mam wolne pokoje w domu, zapraszam.

Poczułam się naprawdę wzruszona jej propozycją i bardzo szczęśliwa. Ewa mieszka bowiem w przepięknym miejscu niedaleko Hajnówki. Białowieska Puszcza, spokój i dziewicza przyroda to było właśnie to, czego z moją córeczką potrzebowałyśmy najbardziej.

Wzięłam urlop i pojechałyśmy.

Kiedy znalazłyśmy się na miejscu, obie aż zaniemówiłyśmy z wrażenia. Wieś, w której mieszka Ewa, wygląda tak, jakby zatrzymał się w niej czas. Bielone chaty z drewnianych bali, brudne czarne podwórka, studnie z żurawiem.

– Wiesz, dopiero kiedy tutaj przyjechałam, zrozumiałam twój wybór – powiedziałam przyjaciółce, kiedy usiadłyśmy pod rozłożystym owocowym drzewem, aby zjeść podwieczorek.

Kiedyś faktycznie nie potrafiłam pojąć, dlaczego wybrała się na ten koniec świata. Rozumiałam, że miłość miłością, ale czy nie mogła swojego chłopaka zabrać do cywilizacji, zamiast ulec jemu i zaszyć się w tej zielonej głuszy? „Tutaj czas wolniej płynie, więc czuję się o połowę młodsza!” – pisała mi jeszcze, zanim urwała się nasza korespondencja. Było to dla mnie niepojęte, bo ja kochałam żyć szybko, intensywnie.

Cóż, od tamtego czasu jednak chyba się trochę wypaliłam, a dojmujący przez ostatnie miesiące niepokój o dziecko sprawił, że zaczęłam się zastanawiać nad sensem tego życiowego wyścigu, w którym brałam udział.

– Tutaj odpoczniesz, zobaczysz rzeczy z odpowiedniej perspektywy. A może i odnajdziesz zdrowie dla dziecka – powiedziała mi tajemniczo Ewa.

Kim była szeptucha?

Kilka dni później zaproponowała coś, co zbiło mnie z tropu.

– Słyszałaś kiedyś o podlaskich szeptuchach? – zapytała.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi. Ale to słowo kojarzyło mi się dziwnie, z czymś niepokojącym jak wróżbiarstwo czy czarna magia…

– Spokojnie, to nie żadna czarna magia – uśmiechnęła się Ewa. – Szeptuchy to takie nasze lokalne znachorki, bo musisz wiedzieć, że tu, na Podlasiu, wiara w zabobony jest nadal silna. Te stare kobiety odczyniają uroki i leczą, pomogły naprawdę wielu ludziom. Sama do nich należę.

Nie wierzyłam własnym uszom! I kto to mówi? Moja Ewa, najlepsza matematyczka w szkole, pragmatyczka, dla której nie istniało nic, czego nie dało się zmierzyć, zważyć, policzyć!

– Czas zmienia nas wszystkich – uśmiechnęła się Ewa. – Ja ciebie do niczego nie namawiam, może warto jednak, abyś się zastanowiła. Chodzi przecież o zdrowie twojej córki, prawda? I nie martw się o pieniądze, szeptuchy przyjmują „co łaska”. One naprawdę potrafią przejrzeć cię na wylot i wiedzą, czy jesteś biedna, czy bogata.

Ja byłam nastawiona zdecydowanie na „nie”. Nigdy nie wierzyłam w gusła, a nawet chyba trochę się ich bałam. Tych mrocznych klimatów, świec, zapachu ziół i mamrotania. I pewnie wyjechałabym od koleżanki, nie odwiedziwszy polecanej przez nią szeptuchy, gdyby nie to, że Magda znowu zemdlała.

Bardzo się zmartwiłam, bo wtedy upadła jeszcze jedna teoria, że to miasto i jego zanieczyszczona atmosfera szkodzi mojemu dziecku. Bo córka straciła przytomność w lesie, podczas spokojnej przechadzki. A upadając, zraniła się w głowę o wystający korzeń.

– Gdzie przyjmuje ta twoja szeptucha? – zapytałam zdesperowana Ewę, kiedy po niemal godzinie udało mi się doprowadzić córkę do domu.

– Pojedziemy do niej jutro – obiecała.

Myślałam, że będzie wyglądać jak czarownica

Jeśli myślałam, że zabierze mnie do jakiejś podejrzanej chatki na skraju lasu, z daleka od ludzi, to się grubo myliłam! Domek szeptuchy stał w środku wsi, a przed nim kłębił się tłum!

– Skąd tutaj tyle ludzi? Stało się coś? – zapytałam zszokowana.

– Kochanie, nie ty jedna potrzebujesz pomocy – wytłumaczyła moja przyjaciółka. – Dzisiaj i tak jest mało osób. Jak na moje oko, to na niecałe dwie godziny czekania. Bywało gorzej...

Zdumiona ustawiłam się w kolejce, w której panował dziwnie podniosły nastrój. Wiele osób miało ze sobą modlitewniki i na głos odmawiało pacierze. Nie spodziewałam się takiej atmosfery.

– Szeptuchy to nie żadne czarownice wyklęte przez kościół. To osoby głęboko wierzące, prawosławne – odezwała się półgłosem Ewa. – Uważają, że swoją moc zawdzięczają Bogu i są tylko przekaźnikami mocy płynącej z nieba. A modlitwa ma według nich moc leczącą i często ją „zapisują” jako lekarstwo…

Czekałyśmy spokojnie, ale czas nam się nie dłużył. W końcu nadeszła nasza kolej na wejście do chaty. Zauważyłam, że na szczęście Magda jest bardziej zaciekawiona niż wystraszona. A poza tym naprawdę trudno byłoby wystraszyć się tej szeptuchy! Nie miała w sobie bowiem nic z wiedźmy, żadnej chudej postaci czy haczykowatego nosa. Okazała się sympatyczną babuleńką o okrągłej twarzy i dobrotliwym spojrzeniu.

Wysłuchała tego, co miałam do powiedzenia o córce, pokiwała głową, a potem na naszych oczach przygotowała mieszankę z suchych ziół i zapaliwszy ją, okadziła Magdę. Spowita słodkawym dymem moja córeczka tylko się uśmiechała, kiedy szeptucha schyliła się do jej stóp i zaczęła je masować.

– Czuję takie dziwne ciepło rozchodzące się od nóg po całym moim ciele – stwierdziła po jakimś czasie Madzia.

– To i dobrze! – skinęła głową babuleńka, po czym wstała, wzięła moją córkę za ręce i zaczęła nimi zataczać kręgi jak skrzydłami wiatraka, odmawiając przy tym modlitwy po białorusku.

– W ten sposób strząsała z twojej córki złą energię – wyjaśniła mi potem Ewa.

– Będzie dobrze. Twojej córeczce nic nie jest – stwierdziła na koniec szeptucha, głaszcząc Magdę po głowie. – Te omdlenia już się nie powtórzą. A teraz idź, dziecko, na dwór, ja muszę jeszcze z twoją mamą porozmawiać – dodała.

Byłam pewna, że spyta o zapłatę, ale nic z tych rzeczy.

– Twoje dziecko jest zdrowe, to z tobą nie jest dobrze – zaczęła szeptucha. – Za dużo stresu, za dużo nerwów, córka wszystko czuła. U niej pojawiły się objawy, które tak naprawdę powinnaś mieć ty. Twoja głowa jest od tego chora i musisz pójść do lekarza. Ja tu do końca nie zaradzę… – usłyszałam zaskoczona.

Po czym dostałam kawałek poświęconego chleba z przykazaniem, żeby jeść go przez trzy kolejne wieczory zaraz po odmówieniu modlitwy.

– I pamiętaj, kochanieńka, lekarz! – szeptucha pokazała jeszcze raz na głowę, kiedy od niej wychodziłam.

A więc to wszystko przeze mnie!

Byłam tak zszokowana jej „diagnozą” że aż zapomniałam zostawić pieniądze w skrzyneczce przy drzwiach i musiałam się wracać. W samochodzie robiłam dobrą minę do złej gry, aby nie wystraszyć Madzi. Ale kiedy wieczorem zostałyśmy z Ewą same, zwyczajnie się rozpłakałam – ze zmęczenia, stresu i strachu. A potem powtórzyłam przyjaciółce to, co usłyszałam od szeptuchy.

– Kochana, na twoim miejscu bym jej posłuchała – stwierdziła poważnie Ewa. – I szybko poszłabym się przebadać.

– Ale co ja powiem lekarzowi, jak uzasadnię konieczność badania? Znachorką? – zdenerwowałam się.

– Skłam, że cię boli głowa i mdlejesz! – poleciła mi Ewa. – Opisz wszystkie te objawy, które miała Magda!

Tak też zrobiłam, chociaż przez cały czas towarzyszyło mi uczucie, że popełniam oszustwo i nadużycie. A kiedy dostałam od lekarza skierowanie na rezonans magnetyczny głowy, nie mogłam się oprzeć przekonaniu, że zajmuję czyjeś miejsce na badaniu i ktoś przeze mnie może stracić zdrowie albo nawet życie.

Tymczasem… wynik badania potwierdził podejrzenia szeptuchy!

– Proszę pani, mam złą i dobrą wiadomość – usłyszałam od lekarza. – Dobra, że guzek jest mały i położony w łatwo dostępnym miejscu, a zła, że jednak jest. Trzeba operować, im szybciej tym lepiej.

Reklama

W ciągu dwóch tygodni znalazłam się na stole operacyjnym. Wycięto mi guzek, który na szczęście okazał się niezłośliwy.

Reklama
Reklama
Reklama