„Nie wiedziałam, że babcia całe życie nosiła w sercu pewien ciężar. Gdy w święta poznałam prawdę, byłam w szoku”
„ – Czy naprawdę to była jakaś tajemnica? – Nie, to zwykły błąd kamieniarza – rzucił Tomek, ale widząc moją rozczarowaną minę, zaraz dodał. – Żartuję. Oczywiście, że jest tajemnica. Zagmatwana i trochę przykra sprawa”.
- Grażyna, 54 lata
Postanowiłam, że tej jesieni już w połowie listopada pojadę na grób rodziców i uprzątnę z niego resztki kwiatów i zniczy postawionych na Wszystkich Świętych. Tym razem nie zamierzałam tego robić w Wigilię. Chciałam tego dnia zanieść im jedynie gałązkę jemioły. Plan udało mi się zrealizować. Po uporządkowaniu grobowca, zadowolona, ruszyłam do domu.
Blisko głównej alei mieliśmy jeszcze stary grób moich pradziadków. Rozbolały mnie nogi, więc przysiadłam przy nim na metalowej ławeczce. Patrzyłam na ładny stary pomnik z jasnego piaskowca, u szczytu którego wznosiła się rzeźba anioła z małym aniołkiem u stóp. W rodzinie opowiadano, że to zrozpaczona prababcia ufundowała to dzieło sztuki cmentarnej na pamiątkę swej córki, Stefci, która zmarła nagle w wieku jedenastu lat podczas ćwiczeń w szkole baletowej.
Coś mi tu nie pasowało
Całe dzieciństwo słyszałam o tym wypadku. Stefcia poszła na zajęcia, ćwiczyła przy drabince, upadła i następnego dnia zmarła. Jako dziecko zawsze stawiałam Stefci osobny mały znicz. Można powiedzieć, że ją polubiłam. Jej buzię dobrze znałam z fotografii, która znajdowała się na przyblakłym medalionie wmurowanym w pomnik.
Teraz, tysięczny raz czytałam litery na pomniku. I nagle dotarło do mnie, że coś się nie zgadza. Jak Stefcia mogła mieć wypadek w szkole, skoro zmarła 15 sierpnia? To były przecież wakacje! „W tym jest coś tajemniczego” – pomyślałam. Nie miałam, kogo zapytać o tę dziwną sprawę. Starsze pokolenie już nie żyło, a z dalszymi krewnymi nie utrzymywaliśmy kontaktów. Sprawa wydała mi się bardzo intrygująca. Niewiele myśląc, wydarłam kartkę z notesu, napisałam na niej prośbę, by osoba z rodziny, opiekująca się grobem odezwała się do mnie, bo ja też jestem z rodziny i chcę nawiązać kontakt. Złożyłam kartkę w kwadracik, włożyłam do torebki foliowej po drugim śniadaniu i przycisnęłam zniczem. A potem wróciłam do domu. O moim odkryciu nie wspomniałam nikomu.
Kuzyn spadł jak z nieba
W ciemne jesienne dni lubię siedzieć w ciepłej kuchni i lepić pierogi, piec ciasta, rozpieszczać najbliższych, podając im ich ulubione smakołyki. Pewnego dnia, gdy przygotowywałam plan potraw na najbliższy tydzień, zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się obcy męski głos o amerykańskim akcencie.
– Znalazłem kartkę. Jestem z rodziny. Może się spotkamy – zaproponował nieznany mi mężczyzna, jak się później okazało – daleki kuzyn.
Bardzo się ucieszyłam z jego telefonu. Umówiliśmy się w hotelu. Rzadko bywałam w takich miejscach. Siedziałam w holu recepcyjnym jak na szpilkach. Na szczęście dość szybko pojawił się mężczyzna w średnim wieku w tweedowej marynarce i dżinsach.
– Jestem Tomek.
Okazało się, że Tomasz jest psychologiem i pisarzem. Przyjechał do Polski na kongres poświęcony II wojnie światowej i jest w rodzinnym kraju pierwszy raz od 20 lat! W wolnej chwili pojechał na cmentarz i znalazł moją kartkę. Bardzo się ucieszył, że pozna rodzinę. Był bezpośredni i… taki amerykański. Wcale się nie zdziwił, że zostawiłam karteczkę na grobie.
– Dobry pomysł – rzekł z uznaniem. – Inaczej bym cię nie odnalazł.
Przyznał się, że od dawna planował dłuższy pobyt w Europie. Chce napisać książkę o sobie i o swoich korzeniach. „Ten chłopak spadł mi jak z nieba” – pomyślałam.
– To znakomicie się składa. Ty chcesz grzebać w przeszłości, a w historii naszej rodziny jest tajemnicza sprawa…
– Jaka? – zaciekawił się.
Obiecał pogrzebać w przeszłości
Opowiedziałam mu o moich wątpliwościach związanych ze śmiercią baletniczki Stefci. Widziałam, że na Tomku ta historia zrobiła duże wrażenie.
– To jak z filmu – powiedział z zadowoleniem. – Tak się zaczynają thrillery albo horrory.
– Brrr – wzdrygnęłam się. – Nie chcę, by mi się przyśniła mała Stefcia!
– Jak ci się przyśni, to mi koniecznie powiedz – powiedział poważnie.
Wymieniliśmy się numerami telefonów. A ja zaprosiłam go do nas, do domu.
– Nie zdążę – pokręcił głową. – Kolejne dwa dni mam zajęte obradami i panelami, potem lecę na odczyt do Amsterdamu, a następnie do Londynu. Naprawdę nie dam rady.
– To może przyjedziesz na święta? Zobaczysz, jak u nas w Polsce je obchodzimy. Podzielisz się z nami opłatkiem, skosztujesz dwunastu potraw, wszystkich mojej roboty. Pośpiewamy kolędy…
– To brzmi super, ale niestety nie mogę. Za to, obiecuję, że jak się czegoś dowiem o Stefci, to zadzwonię.
– Będę wdzięczna, bo ja nie mam czasu biegać po archiwach i muzeach.
– Rozumiem – rzekł z uśmiechem.
Zapomniałam na chwilę o wszystkim
Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś szczególnie czekała na jego telefon. Zajęłam się swoimi sprawami. Dni szybko mi mijały, bo miałam dużo zajęć. W końcu nadeszły święta. Wigilijny poranek przywitał nas mrozem i słońcem. Pojechałam szybko na cmentarz i zapaliłam lampkę rodzicom i dziadkom. Byłam też u pradziadków i małej Stefci.
Wtedy przypomniał mi się Tomek. „Ciekawe, co u niego?” – myślałam. „Pewnie nie miał czasu, by zgłębiać historię sprzed lat i dlatego nie zadzwonił”. Wydawało mi się, że Stefcia nieco się uśmiecha na starym zdjęciu. „To pewnie promyk słońca ożywił porcelanową fotografię” – wytłumaczyłam sobie to dziwne zjawisko. A jednak poczułam się nieswojo.
W domu czekała na mnie rodzina i jeszcze mnóstwo roboty przed uroczystą wieczerzą. Razem ze starszymi córkami dokończyłam gotowanie. Pięknie przybrana choinka stała na honorowym miejscu w dużym pokoju, stół nakryty był już białym obrusem. A wszyscy tłoczyli się u mnie w kuchni. Nawet nasze dwa koty, które nie lubiły zamieszania! Gdy pojawiła się siostra męża z rodziną, przeszliśmy do pokoju. Ledwo podeszliśmy do stołu, rozległ się dzwonek mojego telefonu komórkowego.
– Mieliśmy wszyscy wyłączyć komórki – mąż spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Już wyłączam – pobiegłam do stolika, na którym stała moja torebka z dzwoniącym telefonem w bocznej kieszonce.
Ale wtedy zobaczyłam, że wyświetla mi się numer telefonu Tomka. Wcisnęłam więc przycisk i zaczęłam rozmowę, mimo karcących spojrzeń domowników.
– Tak, Tomku?
– Nie wiem, od czego zacząć…
– Gdzie jesteś? – przejęłam inicjatywę.
– Gdzieś w centrum…
– Przyjeżdżaj do nas!
Trochę się wymigiwał, ale po kwadransie usłyszeliśmy pukanie.
– Niespodziewany gość – mojemu synowi świeciły się oczy z emocji. – Tyle lat stawiamy pusty talerz i wreszcie ktoś przyszedł!
Wprowadziłam Tomka i przedstawiłam wszystkim. Był trochę onieśmielony, ale szybko się zaaklimatyzował. Znał nawet kolędy.
– Babcia mnie nauczyła polskiej tradycji – przyznał.
Usłyszałam całą prawdę
Po kolacji siedzieliśmy przy herbacie i niemrawo rozmawialiśmy, gdy Tomek poprawił się na krześle.
– No dobrze – rzekł do mnie. – Chcesz wiedzieć, o co chodzi z małą Stefcią? Dowiedziałem się wszystkiego.
– Och! – aż podskoczyłam. – Pewnie, że chcę. Czy naprawdę to była jakaś tajemnica?
– Nie, to zwykły błąd kamieniarza – rzucił Tomek, ale widząc moją rozczarowaną minę, zaraz dodał. – Żartuję. Oczywiście, że jest tajemnica. Zagmatwana i trochę przykra sprawa. Nie wiem, czy na taki dzień.
– Dziś dzień miłości i przebaczenia. Cokolwiek ktoś zrobił – powiedziała siostra męża.
– Byłem w archiwum, w urzędzie stanu cywilnego, w zarządzie cmentarza, a na koniec odwiedziłem kuzynkę dziadka. Wiesz, ona ma prawie 100 lat i mieszka w specjalnym ośrodku na Florydzie. Nie widziałem jej od dzieciństwa, ale teraz będę do niej jeździł i notował jej wspomnienia. Świetna pani i z wielkim poczuciem humoru…
– Tomek, ale co ze Stefcią? – chciałam, aby wrócił do rzeczy.
– No tak. Stefcia była siostrą twojej babci, to wiesz?
– Tak.
– Ale wiesz, że to były bliźniaczki: Stefania i Jadwiga?
– Babcia Jadzia nigdy mi nie mówiła, że miała siostrę bliźniaczkę.
– Nie mówiła ci jeszcze innych rzeczy. Otóż bliźniaczki były bardzo bogate. Dostały bowiem w spadku od dalszego swojego krewnego olbrzymie pieniądze. Były ulubienicami i jedynymi spadkobierczyniami tego starca. Niestety, tak się stało, że pieniądze z funduszu powierniczego Stefci przepadły. Za to fundusz Jadwigi pękał w szwach. Cała rodzina z niego żyła i to na bardzo wysokim poziomie. I pewnego dnia, a było to 15 sierpnia, dziewczynki bawiły się w ogrodzie. Na przemian bujały się na huśtawce. Nagle pradziadek energicznie wybił huśtawkę w niebo i Jadwiga spadła na ziemię tak nieszczęśliwie, że uderzyła skronią w ławkę. Zginęła na miejscu. Wszyscy stali jak sparaliżowani. Wtedy ktoś, kuzynka z Florydy nie widziała kto, uprzytomnił sobie, że śmierć Jadwigi to ruina całej rodziny. Uznali, że lepiej będzie, gdy zgłoszą nieszczęśliwy wypadek Stefci. I tak Stefcia do końca życia stała się Jadwigą.
Nie mogłam w to uwierzyć
– Jestem w szoku – wybąkałam.
W pokoju panowała kompletna cisza.
– Ale dlaczego mówili o wypadku w szkole? – czepiałam się znanej wersji tej historii.
– To było naturalne. Ćwiczyła, miała wypadek, nikt się nie dziwił.
– A dlaczego dali datę sierpniową, przecież to były wakacje? – dopytywałam.
– Prababcia nie chciała się na to wszystko zgodzić. A na koniec powiedziała, żeby robili, co chcą, ale na pomniku ma być właściwa data śmierci i zdjęcie Jadwigi. Poza nią zresztą nikt nie rozróżniał dziewcząt. Prababcia wiedziała, kogo opłakuje.
Wszyscy przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– No cóż. Takie historie kiedyś się zdarzały. Dziś przy współczesnej nauce, dzięki badaniom DNA, nie są możliwe – powiedział rozsądnie mój mąż.
– Nawet nie wiesz, co dziś ludzie robią dla pieniędzy – poważnie odpowiedział mu Tomek. – I jaki ciężar muszą nosić w sercu do końca życia.
– Tak jak moja babcia Jadzia, przepraszam, babcia Stefcia – dodałam cicho.