Reklama

Miałam pecha urodzić się w patologicznej rodzinie. Moi rodzice nie byli zainteresowani zajmowaniem się dziećmi, a na świat co chwilę przychodziło jakieś nowe. Jednak z żadną inną siostrą czy bratem nie byłam tak związana, jak z Luizą. Pewnie dlatego, że była młodsza ode mnie tylko o rok i wychowywałyśmy się razem. Jako ta starsza czułam się za nią odpowiedzialna. Jeszcze w domu rodzinnym dbałam o to, aby miała co jeść i w co się ubrać. Już jako sześciolatka prałam jej rzeczy i rozwieszałam w kuchni, aby szybciej wyschły. Nie miałyśmy bowiem sukienek na zmianę, chodziłyśmy ciągle w tych samych, aż już robiły się za małe i tak ciasne, że się darły.

Reklama

Gdy skończyłam siedem lat, wreszcie zainteresowała się naszą rodziną opieka społeczna. Wcześniej już tak bywało, że niektóre dzieci „znikały” z domu zabierane do bidula. Potem wracały, gdy rodzice na jakiś czas trzeźwieli, i znowu były zabierane. Ta huśtawka nie służyła im dobrze. Stawały się zagubione, a nawet agresywne. Intuicyjnie nie chciałam, aby coś takiego stało się ze mną i z Luizą.

Nie bój się, Luizko!

Być może moje błagania gdzieś tam na górze zostały wysłuchane, bo ojciec i matka stracili do mnie i Luizy prawa rodzicielskie. Do bidula trafiłyśmy więc jako sieroty. Początkowo sądziłam, że będzie nam tam dobrze. Zaniepokoiło mnie tylko to, że trafiłyśmy do różnych grup, bo ten rok różnicy między nami okazał się znaczący i moja siostra została zaliczona do grupy „przedszkolnej”. Ale stwierdziłam, że trudno, w końcu nie będę miała do niej daleko.

Niestety, w domu dziecka panował taki dziwny zwyczaj, że każde z młodszych dzieci było pod opieką starszej dziewczyny. A te okazały się naszymi gnębicielkami! Wykorzystywały nas do sprzątania, biegania do sklepu i poniżały. A karą najgorszą ze wszystkich było zamykanie nas na noc w piwnicy! Kiedy trafiłam tam po raz pierwszy, myślałam, że umrę ze strachu! Siedziałam na szczycie schodów, jak najbliżej drzwi i usiłowałam sobie wyobrazić, że jestem zupełnie gdzie indziej! Do dzisiaj, kiedy zasypiam, muszę mieć włączoną chociaż maleńką lampkę, bo boję się ciemności.

Pamiętam, że kiedy siedziałam w tej piwnicy, to zawsze cieszyłam się, że to ja tam jestem, a nie moja siostra. Jednak przyszedł dzień, kiedy to ona dostała taką karę! Do dzisiaj dźwięczy mi w uszach jej rozpaczliwy płacz, kiedy starsze dziewczyny ją tam zamykały! Siedziałam przez całą noc po drugiej stronie drzwi i słysząc jej szloch, powtarzałam w kółko:

Zobacz także

– Nie bój się, Luizko, jestem z tobą!

Przyszedł jednak w naszym życiu taki moment, że wydawało się, iż wszystko zacznie się dobrze układać. W domu dziecka pojawili się państwo K., którzy upodobali sobie mnie i Luizę. Zabierali nas na weekendy i święta. Do dziś pamiętam Boże Narodzenie, które u nich spędziłyśmy. To były pierwsze normalne święta w naszym życiu. Takie z przystrojoną choinką i prezentami. Pani Ania i pan Mietek kupowali nam piękne ubrania i dbali o nasze lekcje. Kiedy miałam kłopoty z matematyką, pan K. potrafił mi ją godzinami tłumaczyć.

W bidulu zaczęto przebąkiwać, że państwo K. chcą nas adoptować! Może byłam głupia i naiwna, ale szczęście które nas spotkało, chyba nie pozwalało mi jasno myśleć. Oczami duszy już widziałam siebie i Luizę w tym pięknie urządzonym i zawsze posprzątanym mieszkaniu, jak mówimy do tych ludzi „mamo” i „tato”, a w szkole wreszcie nikt się z nas nie wyśmiewa, że jesteśmy nic niewarte, bo nas nawet nasi rodzice nie chcieli.

Ale takie rzeczy zdarzają się w bajkach, a życie moje i Luizy przecież bajką nie było. W pewnym momencie państwo K. przestali pojawiać się w bidulu i zabierać nas do siebie. Nikt nam nie powiedział dlaczego, wychowawcy nabrali wody w usta, a starsze dzieciaki jeszcze bardziej się z tego powodu z nas wyśmiewały. Bo znacznie gorzej, niż być porzuconym dzieckiem, jest być dzieckiem porzuconym dwa razy. Luiza pytała mnie często, dlaczego nas nie chcieli i nie wiedziałam, co mam jej na to odpowiedzieć, aby nie zniszczyć w niej do reszty poczucia wartości, której i tak przecież niewiele w sobie miała. Widziałam, że moja mała siostrzyczka cierpi z powodu odrzucenia. Bardzo tęskni za panią Anią, która bawiła się z nią lalkami i za samymi lalkami, które zostały w domu państwa K.. Dlatego kiedy pewnego dnia usłyszałam jej radosny wrzask niosący się po całym budynku, już wiedziałam – K. wrócili!

Nie mogłam do tego dopuścić!

W ciągu tych kilku miesięcy zaszła w nich jednak jakaś zmiana. Trudno było nie zauważyć, że pani Ania zmizerniała, a i pan Mietek jakby się postarzał. Okazało się, że ona była ciężko chora i mimo że szczęśliwie przeszła operację, to już nigdy nie odzyska pełnej sprawności. Dlatego zaczęli się zastanawiać, czy na pewno nadal chcą adoptować dziecko, czy sobie z nim poradzą. A potem doszli do wniosku, że owszem, adoptują, ale… tylko jedną z nas. Mnie. Bo jestem starsza, samodzielna i zaradna.

Kiedy się o tym dowiedziałam, jakbym rozpadła się na kawałki! Nie dość, że chciano nas znowu rozdzielić z Luizą, to jeszcze wybrano mnie! „Przecież moja mała siostrzyczka tego nie przeżyje” – myślałam zrozpaczona. Już kiedy po raz pierwszy państwo K. zniknęli z naszego życia, była w bardzo złym stanie. A teraz jej psychika na zawsze zostanie zdruzgotana.

Nie mogłam do tego dopuścić! Musiałam za wszelką cenę sprawić, aby zabrali z bidula ją, a nie mnie. Zaczęłam więc być tak nieprzyjemna, jak tylko potrafiłam! Odzywałam się ordynarnie, pyskowałam, stawiałam się. Na efekty nie trzeba było długo czekać. K. ostatecznie wybrali Luizę.

Dzień, w którym moja siostra opuszczała dom dziecka ze swoimi nowymi rodzicami, był najpiękniejszym w moim życiu! Mojej radości nie mógł zakłócić nawet fakt, że teraz nie będziemy się już tak często widywały. Najważniejsza była dla mnie pewność, że Luiza będzie bezpieczna i szczęśliwa.

I pewnie by tak było, gdyby żyła pani Ania. Niestety, jej organizm szybko zaczął zawodzić. Myślę, że gdyby wzięli mnie razem z Luizą, mogłabym w ich domu zrobić wiele dobrego. Byłam przecież przyzwyczajona do ciężkiej pracy i opiekowania się słabszymi. Otoczyłabym taką opieką nie tylko moją młodszą siostrzyczkę, ale i moją nową mamę. Ale, niestety, tak się nie stało.

To jest szkoła życia!

Zanim dowiedziałam się, że u K. źle się dzieje, zyskałam trzy lata spokoju. Bardzo się wtedy podciągnęłam w nauce. Poszłam do dobrego gimnazjum, gdzie spotkałam fantastyczną polonistkę. Polubiła mnie, bo podobało jej się to, jak bardzo chłonę wiedzę. Była starszą panią, miała już dorosłego syna, który mieszkał w innym mieście, więc nie za często widywała się ze swoimi wnukami. Dlatego mogła więcej czasu poświęcać mnie, swojej zdolnej i chętnej uczennicy. Za zgodą dyrektorki domu dziecka pani Monika zaczęła mnie zabierać popołudniami do siebie, chodziłyśmy do kina, teatru, na koncerty. To, kim teraz jestem, zawdzięczam właśnie jej.

Byłam szczęśliwa i kiedy widywałam się z Luizą, widziałam, że ona także promienieje. Ale niestety, z powodu choroby swojej nowej mamy musiała wyprowadzić się z naszego miasta nad morze i nasze kontakty stały się sporadyczne. To dlatego nie wiedziałam, jaka w niej zachodzi przemiana.

Kiedy zobaczyłam Luizę po wielu miesiącach, przeżyłam szok! Spotkałam ją na koncercie znanego młodzieżowego zespołu. Była podpita! W tej niechlujnie ubranej w jakieś czarne ciuchy dziewczynie z ledwością rozpoznałam moją młodszą siostrę! Wszystko, czego byłam w stanie się od niej wtedy dowiedzieć, to tego, że pani Ania zmarła, a z panem Mietkiem źle się dzieje. „Tato” mojej siostry popadł bowiem w apatię i niewiele go obchodził los przybranej córki. Nie zauważył, że ona przeżywa odejście przyszywanej matki tak samo mocno. Zamknął się ze swoim bólem, odsunął od Luizy. A ona w poszukiwaniu zrozumienia i miłości wpadła w złe towarzystwo!

Z pomocą pani Moniki pojechałam do pana K., żeby się z nim rozmówić. Zaproponowałam mu, aby mnie także adoptował, a zajmę się i nim, i siostrą.

– Będę prowadziła dom. Prała, sprzątała, gotowała! – byłam pełna zapału.

Ale nie dość, że nie adoptował mnie, to jeszcze zrezygnował z Luizy. Moja siostra wróciła do domu dziecka. Na szczęście sąd skierował ją do tego samego bidula, w którym nadal byłam ja. I tak znowu obie znalazłyśmy się „na jednym wozie”. Cieszyłam się, bo znowu miałam na nią oko, ale czułam także, że nie rozumiem już mojej siostry tak, jak kiedyś. Nie mogłam na przykład pojąć, dlaczego zachowuje się wobec młodszych wychowanek bidula tak, jak kiedyś starsze dziewczyny zachowywały się względem nas! Kiedy przyłapałam ją na tym, że zamknęła swoją podopieczną w piwnicy, nie wierzyłam własnym oczom!

– Dlaczego to zrobiłaś? Nie pamiętasz już, jak płakałaś, kiedy sama tam nocowałaś? – zapytałam ją zdumiona.

– Ja przeżyłam, to i ona przeżyje! To jest szkoła życia! – usłyszałam na to cyniczne słowa

I wtedy strasznie na nia nakrzyczałam! Zatkało ją. Uciekła do swojej sali, a ja uwolniłam to biedne dziecko. Z siostrą nie rozmawiałyśmy przez tydzień, aż pewnego dnia przyszła mnie przeprosić. Przytuliłam ją, ale chyba obie wiedziałyśmy, że od tego momentu nigdy już między nami nie będzie tak, jak do tej pory.

Czy to się kiedyś skończy?

Oddalałyśmy się od siebie, każda z nas miała własne sprawy. Wprawdzie usiłowałam namówić Luizę, aby chodziła ze mną i panią Moniką na nasze wyprawy, ale ona nigdy nie chciała. Zbyt późno pojęłam, że ten czas, który spędziła u K. wystarczył, aby wpoić jej inne ideały. Dla niej najważniejsze były pieniądze! Moja młodsza siostra przyzwyczaiła się do wygodnego, dostatniego życia, które nagle jej odebrano. Nie potrafiła tego znieść! A jak mogła zdobyć pieniądze w bidulu?

Była sprytna! Znalazła sobie bogatego sponsora. Prowadziła podwójne życie. W wieku szesnastu lat niby mieszkała nadal w bidulu, ale tak naprawdę cały czas spędzała z dala od niego, w hotelach, potem w wynajętej kawalerce. Wiele razy usiłowałam wybić jej z głowy taki styl życia, grożąc nawet, że na nią doniosę, ale kazała mi „spadać na bambus”. Wiedziała, że jej nie skrzywdzę, a donos przecież by się skończył pobytem w poprawczaku. Do tego nie mogłam dopuścić! Tak przynajmniej wtedy sądziłam. Jej tryb życia był naganny, ale był także mniejszym złem niż poprawczak. Teraz sama już nie wiem… Może gdybym komuś powiedziała o tym, co robi moja siostra, tobym ją uratowała?

Gdy Luiza skończyła osiemnaście lat, odeszła z bidula. Zapowiedziała wszystkim, że teraz dopiero zacznie żyć! Co to znaczyło w jej wypadku? Poderwała żonatego faceta i umyśliła sobie, że nakłoni go do rozwodu, aby ona mogła zostać jego żoną. Ale najpierw musiała pozbyć się rywalki. Namówiła więc jednego z chłopaków, takich jak ona utrzymanków, żeby uwiódł tę kobietę. Obiecała mu, że dostanie za to pieniądze. Chłopak się zgodził, w końcu dla niego podrywanie starszych, dobrze ustawionych kobiet, to nie było nic nowego. Tylko że potem wypadki potoczyły się inaczej, niż sądziła Luiza. Jej kochanek bowiem ani trochę się nie wściekł, przyłapując żonę z chłopakiem, bo już od dawna ich małżeństwo było tylko „na papierze”, a łączyły ich rodzinne interesy.

A skoro zawiodła ta strategia, to Luiza nie miała pieniędzy, aby zapłacić swojemu wspólnikowi. Chłopak domagał się zapłaty. I wtedy Luiza postanowiła ukraść te pieniądze. Zabrała swojemu sponsorowi kartę bankomatową i poszła wypłacić odpowiednią kwotę. Facet się jednak zorientował, bank łatwo namierzył złodziejkę dzięki zamontowanej przy bankomacie kamerze. Luiza została oskarżona o kradzież, została bez domu i środków do życia. Straciła grunt pod nogami.

I znowu walczę o moją małą siostrzyczkę. Załatwiam adwokatów, psychologów. Czy uda mi się kolejny raz naprawić jej życie? Nie wiem…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama