„Nie wierzyłam, gdy mama mówiła, że >>w maju ślub, to szybki grób
„– Mama nadal nie może sobie z tym poradzić. Wciąż ma nadzieję, że stanie się jakiś cud i zmienisz zdanie. Myślę, że właśnie przez tę majową datę tak szaleje. Wszystko chce sprawdzić podwójnie. Zamyśliłam się. Zupełnie nie pojmowałam tych jej przesądów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak głęboko w niej tkwią”.

- Maja, 29 lat
Nareszcie. Do ślubu została już tylko jedna noc. Siedem długich miesięcy przygotowań i wreszcie nadejdzie ten dzień. Byłam już trochę zmęczona. Wszystkie te starania, próby, przymiarki. I jeszcze te niekończące się uwagi… No bo kto to widział brać ślub w maju?
Otworzyłam szafę. Na szerokim wieszaku wisiała moja suknia ślubna. Wsunęłam rękę pod ochraniacz. Delikatny muślin owinął się dookoła dłoni. Przymknęłam oczy. Od dziecka marzyłam o ślubie w maju, choć wtedy nie znałam tych wszystkich głupich przesądów. Stoczyłam wiele bitew, największe z własną matką, ale udało się, dopięłam swego. Nie bez znaczenie było, że Tomasz zawsze trzymał moją stronę. I tak jutro, w pięknym podpoznańskim kościółku, wśród bliskich i przyjaciół, przysięgniemy sobie wieczną miłość…
Byłam szaleńczo zakochana
Wymyśliliśmy z Tomkiem, że na weselu publicznie wyznamy sobie miłość i powiemy, za co się nawzajem kochamy. Niby nic wielkiego, ot kilka ciepłych słów. Odkładałam to wciąż na później, bo wydawało mi się, że sklecenie paru zdań nie będzie trudne. Tymczasem teraz miałam pustkę w głowie! Wcześniej tyle słów dopraszało się uwagi, a teraz zniknęły. Czy raczej uznałam je za nie dość dobre na taką okazję. „Skup się, dziewczyno!” – skarciłam się w duchu. „Poradzisz sobie”. Przecież w głębi serca wiesz, co chciałabyś Tomkowi powiedzieć.
Usiadłam na sofie. Sięgnęłam po skoroszyt i długopis. Zamyśliłam się nad pustą kartką. Co do tego, że kocham Tomasza, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Że chcę z nim spędzić życie – także nie. Tylko jak to ująć w słowa, żeby nie wyszło ckliwie czy banalnie? Zaczęłam pisać i jakoś poszło. W końcu pisałam o uczuciu do najważniejszego faceta w moim życiu. Nie mogłam wymarzyć sobie nikogo lepszego. Widziałam, że jestem kochana, czułam to i byłam pewna, że Tomek nigdy mnie nie skrzywdzi. Zamyśliłam się na chwilę…
Spojrzałam na swoją kartkę – niewiele tego. Raz jeszcze przeczytałam zapisane linijki. Początek nie jest zły, rozwinięcie ujdzie, jeszcze coś na zakończenie. Że będziemy żyli długo i szczęśliwie? Właściwie dlaczego nie! Nagły dzwonek u drzwi sprawił, że aż podskoczyłam. Zdziwiłam się trochę, gdyż prosiłam wszystkich, żeby w ten ostatni, panieński wieczór dali mi spokój. Podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Otworzyłam szeroko.
Mama wierzyła w przesądy
– Tatuś! Co za niespodzianka!
– Cześć, kochanie! – tata był troszkę zakłopotany. – Przepraszam, że cię niepokoję, wiem, jaka była umowa, ale przechodziłem akurat obok i nie mogłem się oprzeć, żeby do ciebie nie zajrzeć.
Uśmiechnęłam się. Akurat przechodził obok… Kochany staruszek. Wydaje jedyną córkę za mąż i chyba nie może się z tym pogodzić.
– Naprawdę bardzo się cieszę, że wpadłeś – przytuliłam się do niego. – Dla mojego ukochanego taty zawsze znajdę czas! Wejdź, zaparzę ci herbaty. A co mama porabia?
– Jak to co? Szaleje! Przymierza, omawia, dzwoni i od nowa, dzwoni, omawia, przymierza. Musiałem stamtąd wyjść.
– Rozumiem doskonale.
– Chyba jednak nie… Wiesz, że nadal przeżywa tę twoją datę?
– Tato, proszę, już tyle razy o tym rozmawialiśmy.
– Wiem, córeczko, wiem. Ale mama nadal nie może sobie z tym poradzić. Wciąż ma nadzieję, że stanie się jakiś cud i zmienisz zdanie. Myślę, że właśnie przez tę majową datę tak szaleje. Wszystko chce sprawdzić podwójnie.
Zamyśliłam się. Przecież to ona mnie wychowała, a ja zupełnie nie pojmowałam tych jej przesądów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak głęboko w niej tkwią. Jak można jedyną córkę straszyć słowami: „w maju ślub, szybki grób”.
– Nie przejmuj się, tato. Wszystko będzie okej.
– Oby… – mruknął nieprzekonany. – Znasz matkę, ma te swoje… przeczucia.
Zamilkłam. To był drażliwy temat: mama i jej przeczucia. Jak się człowiek uprze, każde zdarzenie odczyta jako znak albo przestrogę. Złamany obcas zapowiadał kłopoty w pracy. Czarny kot – pecha, kominiarz – szczęście. Kiedyś matkę coś tknęło, gdy mieli iść z ojcem do znajomych. Czegoś zapomniała i cofnęli się spod windy, która jak raz się zepsuła i jadący nią pasażerowie utknęli na dwie godziny. Matka triumfowała. Jak walczyć z czymś takim? Co powiedzieć? Łzy zakręciły mi się w oczach. Czy nie mogła po prostu cieszyć się moim szczęściem? Musiała szukać dziury w całym?
Ojciec też już nic więcej nie powiedział. Mocno mnie przytulił na pożegnanie, nawet nie wypił herbaty, i po chwili znowu byłam sama. Ale poprzedni nastrój, pełen radosnego oczekiwania na ten szczęśliwy dzień, prysł. Przez jakiś czas siedziałam zamyślona w fotelu, ledwie powstrzymując płacz. Zaczęły ogarniać mnie dziwne wątpliwości. Długo nie mogłam zasnąć. Mimo zmęczenia przewracałam się z boku na bok. Ale w końcu na przekór obawom i złym przeczuciom zasnęłam mocnym snem.
Nadszedł dzień ślubu
Dzień wstał piękny. To dziś, to dziś, to dziś! – wszystko we mnie śpiewało. Szybko zbiegłam do kuchni i nastawiłam ekspres z kawą. Ciemny napój powoli sączył się do dzbanka, a ja w tym czasie wzięłam prysznic. Owinęłam ciało szlafrokiem i wróciłam do kuchni. Spojrzałam przez okno. Na parking zajechał starodawny wiśniowy mercedes. Dokładnie taki, jak sobie wymarzyłam. Prowadził Tomek. Tak postanowiliśmy. Żadnych szoferów, fryzjerów, kosmetyczek i innych zbędnych kosztów. Malowałam się i ubierałam też sama.
Zdecydowałam się na prostą, zwiewną, choć elegancką sukienkę, do włożenia której nie potrzebowałam sztabu pomocników. Skoro ślub braliśmy w maju, to odrzuciłam też inny przesąd, a mianowicie, że pan młody nie może wcześniej niż przed ołtarzem zobaczyć panny młodej w sukni ślubnej. Totalna bzdura! To nasz dzień i zamierzaliśmy odtąd być razem na zawsze.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam.
– Dzień dobry, moja prawie żono – zaczął Tomasz.
– Chwila, chwila, proszę pana, prawie robi dużą różnicę. – Odsunęłam się roześmiana. – Usiądź tu i czekaj. Potrzebuję jeszcze trochę czasu – rzuciłam, zamykając się w sypialni.
Gdy ponownie się pojawiłam, Tomek spojrzał na mnie, a to, co malowało się na jego twarzy, wystarczyło mi za wszystkie komplementy świata.
– Kocham cię – usłyszałam.
– Ja ciebie też – odpowiedziałam cicho.
– To teraz jedźmy powtórzyć to przy wszystkich – Tomasz dodał z uśmiechem.
To był koszmar
Powoli zeszliśmy do samochodu. Ludzie przyglądali się nam. Niektórzy krzyczeli jakieś życzenia. Usiadłam na miejscu obok mojego przyszłego męża. Spojrzałam na niego, był taki przystojny. A potem oparłam na chwilę głowę i przymknęłam oczy.
Stary mercedes sunął dostojnie. Po dłuższej chwili samochód zatrzymał się obok pięknego, małego kościółka. Tomek wybiegł z auta i otworzył mi drzwi. Wyszłam uśmiechnięta i oparłam się na jego ramieniu. Wolnym krokiem udaliśmy się do wejścia. Drzwi były wyjątkowo ciężkie i nie mogłam sobie z nimi poradzić. Mój przyszły mąż pospieszył mi z pomocą. Wkroczyliśmy do środka…
Kościół był pusty. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co o tym myśleć. Pomyliliśmy miejsca? Schowali się, żeby zrobić nam kawał? Spojrzałam na Tomka, ale jego mina niczego nie zdradzała. Czyżby on też uczestniczył w tej maskaradzie? Zaczęłam się denerwować. Próbowałam coś powiedzieć, ale Tomasz położył palec na moich ustach. Spojrzał mi głęboko w oczy. Nie bardzo rozumiałam, co się dzieje, ale najważniejsze, że jesteśmy razem, pomyślałam. Bez względu na wszystko zawsze będziemy razem.
Tomasz wziął mnie za rękę i prowadził do zakrystii. Dostrzegłam wiszący na bocznej ścianie kalendarz. Data się nie zgadzała. Był maj, ale tydzień później. O co tu chodzi? Tomek pociągnął mnie w stronę wyjścia. Zanim podpisaliśmy dokumenty…? Hola, jakie dokumenty. Przecież niczego jeszcze nie przysięgałam. Wychodząc, poczułam zimny powiew. Słońce schowało się za gęstymi, deszczowymi chmurami. Gdzie się podziała piękna pogoda? Stanęliśmy na szczycie schodów. Nagle w oddali zobaczyłam grupę ludzi. Nareszcie! Są! Zaraz wszystko będzie tak, jak powinno. Patrz! – chciałam krzyknąć do Tomka, ale głos uwiązł mi gardle.
Wyśniłam nieszczęście
Raz jeszcze spojrzałam w kierunku oddalonej grupy. Powoli, mimo rozpostartych parasoli, zaczęłam rozpoznawać sylwetki bliskich mi osób. Stały w pewnym oddaleniu, skupieni w jednym miejscu. Zlewali się z szarą, otaczającą ich rzeczywistością, bo… w większości byli ubrani na czarno. A gdzie weselne stroje? Co się tutaj, do cholery, dzieje? Tomek mocniej chwycił mnie za rękę i powiódł wzrokiem wokół. Ja też się uważniej rozejrzałam. To nie nasz kościół, tylko kaplica na cmentarzu, a ci ludzie byli… na pogrzebie! Czyim? Czemu zamiast na ślub trafiliśmy na pogrzeb?!
Nagle w tłumie żałobników dostrzegłam tatę. Z trudem go rozpoznałam. Wyglądał, jakby postarzał się o dwadzieścia lat. Jakby stracił kogoś najważniejszego w życiu. Nie, to niemożliwe! W jakichś zakamarkach mojej pamięci zaczęły otwierać się kolejne szufladki. Nie chciałam myśleć, nie chciałam sobie przypominać. Poczułam, jak Tomek ściska mnie za rękę. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam spokój. I miłość – taką po grób. Wszystko stało się jasne.
Wypadek miał miejsce niedaleko kościoła. Z niewiadomych powodów kierowca potężnej terenówki zjechał na nasz pas i staranował starego wiśniowego mercedesa. Nie mieliśmy szans. Trzydziestoletni samochód nie posiadał żadnych zabezpieczeń, które mogłyby nam uratować życie. Zginęliśmy na miejscu. Oboje. Sprawdziły się złe przeczucia mamy, sprawdziło się porzekadło, że...
Zaspałam na ślub
Boże święty… To sen, to był tylko zły sen! Aż się spociłam z ulgi. Odruchowo zerknęłam na zegarek. Zaspałam! Co za wstyd. Myśli o koszmarze wywietrzały mi z głowy. Nie miałam czasu go roztrząsać, analizować, przeżywać – musiałam się sprężać. Byłam zła. Przez te przeczucia, przesądy zaspałam na własny ślub! Wyjechaliśmy spóźnieni pół godziny.
– Bez nas nie zaczną – pocieszał mnie Tomek.
Uśmiechnęłam się blado. Nie tak miało być. W nerwach, pośpiechu… Podjeżdżając pod kościół, minęliśmy szpanerską terenówkę, zarytą w rowie, a obok mojego kuzyna palącego papierosa. Pomachał nam na znak, że wszystko okej.
– Oho, ktoś tu nie zapanował nad kierownicą. A takie miał ładne auto, amerykańskie… – zakpił Tomek i dodał już poważniej: – Dobrze, że nie było nas wtedy na drodze.
Przeszył mnie dreszcz. Bo przecież mogliśmy tam być! Gdybyśmy się nie spóźnili, gdybym nie zaspała, zamiast ślubu mógłby być pogrzeb. Albo szpital. „W maju ślub, szybki…”. Nie, tym razem powiedzenie się nie sprawdziło. Nasza miłość pokonała fatum. Lepszych znaków nie potrzebowałam – musi nam się udać.