„Nie wierzyłam, kiedy wygrałam w konkursie samotne wakacje w Grecji. Tydzień na Santorini zmienił mnie nie do poznania”
„Pierwszy dzień przespałam prawie do południa. Obudziłam się bez budzika, bez nawoływań Waldka. Usiadłam na łóżku i słuchałam własnego oddechu. Potem zeszłam do restauracji i zjadłam śniadanie, nie martwiąc się, kto co lubi”.

- Redakcja
Mam sześćdziesiąt lat, troje dzieci i jednego męża. W moim życiu to zawsze oni byli na pierwszym miejscu. Wstawałam pierwsza, robiłam śniadanie, ścieliłam łóżka, prałam brudne majtki i skarpetki, robiłam zakupy, gotowałam obiady. Kiedy trzeba zawoziłam, odwoziłam, przytulałam. Zawsze byłam pod ręką, jak sól w kuchni.
Nie mogłam uwierzyć
Nie czułam się nieszczęśliwa. Tak bardzo zrosłam się z tym wszystkim, że nawet nie zauważyłam, jak przestałam mieć własne pragnienia. Pewnego popołudnia odebrałam telefon. Kobiecy głos powiedział mi, że wygrałam tygodniowy pobyt na Santorini w konkursie krzyżówkowym, który kiedyś wysłałam. Zamrugałam. Tylko tyle zdołałam zrobić. A potem poszłam powiedzieć o tym Waldkowi.
– Wygrałam wyjazd na Santorini dla jednej osoby – powiedziałam.
Mąż nawet nie oderwał wzroku od gazety.
– Ale jak to, sama jedziesz? Co ty tam będziesz robić? – mruknął z pogardą, jakby to było coś śmiesznego, że kobieta w moim wieku gdzieś jedzie sama, żeby wypocząć.
Dzieci się śmiały. Kasia zapytała, czy znalazłam sobie sponsora, Tomek stwierdził, że to na pewno jakaś ściema. Ola rzuciła, że przynajmniej odpoczną ode mnie. Miło, nie powiem. Ale mimo to pojechałam.
Chciałam odpocząć
Pierwsze, co mnie uderzyło po przylocie na Santorini, to cisza. Nie taka cisza jak w domu, kiedy nikt się nie odzywa, tylko cisza, która otula człowieka jak miękki koc. Miałam swój pokój z balkonem, który wychodził na niebieskie kopuły i białe domy przyklejone do skał. Patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Nie byłam pewna, czy to naprawdę się dzieje.
Pierwszy dzień przespałam prawie do południa. Obudziłam się bez budzika, bez nawoływań Waldka. Usiadłam na łóżku i słuchałam własnego oddechu. Potem zeszłam do restauracji i zjadłam śniadanie, nie martwiąc się, kto co lubi, ile parówek zostało, czy dzieci znów nie wybrzydzają. Po prostu wzięłam kawę, chrupiące pieczywo i owoce. Usiadłam przy stoliku z widokiem na morze i jadłam bez pośpiechu.
Przez pierwsze dni nie potrafiłam się odnaleźć. Przechodziłam obok lustra w holu i nie poznawałam własnej twarzy. Siwe włosy, które zwykle skrzętnie farbowałam, teraz odrosły. Skóra na szyi była wiotka, dłonie popękane od pracy. Zobaczyłam kobietę, której nie widziałam od lat.
Byłam szczęśliwa
Zaczęłam wychodzić na spacery. Nie za daleko, na tyle, na ile sił starczyło. Usiadłam raz na murku przy ścieżce i po prostu patrzyłam na zachód słońca. Obok usiadła kobieta, Polka, może kilka lat starsza ode mnie. Zaczęłyśmy rozmawiać, najpierw o pogodzie, potem o dzieciach, na końcu o nas samych.
– Ja tu przyjeżdżam co roku – powiedziała, zawiązując chustę na głowie. – Inaczej bym zwariowała.
– Ja… jestem tu pierwszy raz – odpowiedziałam cicho. – I mam wrażenie, że nie chcę wracać.
Do domu przyjechałam kilka dni później. Z kuchni dochodził zapach smażonego mięsa. Waldek siedział przed telewizorem, nie oderwał wzroku od ekranu, nawet nie zapytał, jak minął lot.
Ola zostawiła karteczkę na stole: „Mamo, jak wrócisz, możesz mi uprać kurtkę?”, a Tomek zadzwonił po godzinie z pytaniem, czy mogłabym wpaść jutro i przypilnować dzieci.Wszystko wróciło do normy, tylko ja już nie byłam tą samą Marią.
Moje życie do tej pory nie interesowało nikogo zbyt mocno, poza tym, co mieli na talerzu i czy skarpetki są uprane.
Od tamtego wyjazdu zaczęłam mówić „nie”. Najpierw nie ugotowałam obiadu. Potem nie poszłam na zakupy – zamiast tego pojechałam do miasta i kupiłam sobie kolorową sukienkę, taką, której nigdy bym wcześniej nie założyła. Waldek pokręcił głową, jakby widział coś niesmacznego.
– Co to za strój? Na festyn idziesz?
Zadbałam o siebie
Zmiany, choć drobne, zaczęły się nawarstwiać. Kiedy powiedziałam Waldkowi, że nie zrobię mu prania w sobotę, bo idę z koleżanką do kina, spojrzał na mnie, jakbym ogłosiła przeprowadzkę na Księżyc.
– Kino? Ty? – prychnął. – A kto niby będzie ogarniać dom?
– Dom nie zniknie przez dwie godziny – odpowiedziałam spokojnie.
Z każdym dniem Waldemar stawał się bardziej opryskliwy. Zaczął komentować wszystko. Mój ubiór, moją fryzurę, to, że kupiłam sobie książkę. Zawsze z tym samym tonem: jakby mówił do nieposłusznej służącej. Dzieci też przestawały rozumieć.
– Mamo, po co ci ta kiecka? – zapytała Ola.
– Bo dobrze się w niej czuję.
– No nie wiem, trochę się dziwnie zachowujesz ostatnio.
Kasia mówiła, że chyba przechodzę kryzys wieku. Tomek raz rzucił coś o tym, że kobiety w moim wieku powinny być raczej… spokojne. Ale najgorzej było z Waldemarem. Pewnego wieczoru, kiedy zamiast ziemniaków zrobiłam makaron z oliwą i czosnkiem, zrobił awanturę.
– Ty jesteś żoną, a nie buntującą się nastolatką! – wrzasnął.
Nie rozumieli mnie
Zadrżałam, ale tylko na moment. Spojrzałam mu w oczy i odpowiedziałam:
– A może właśnie teraz jestem sobą, po raz pierwszy w życiu!
Zapadła cisza. Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w sypialni. Położyłam się w ubraniu. Patrzyłam w sufit. Nie płakałam, nie bałam się. Czułam się wolna. Podjęłam decyzję o rozwodzie.
Kilka miesięcy później wynajęłam małe mieszkanie na parterze starej kamienicy. Pokój z kuchnią, na ścianach bielone tynki, skrzypiąca podłoga. Nie luksus, ale dla mnie przestrzeń.
Waldemar nie powiedział nic, kiedy pakowałam walizkę. Stał w drzwiach i obserwował, jak składam swoje ubrania, wkładam książki do torby, chowam krem do twarzy i kilka zdjęć w ramkach. Nie zapytał, dokąd jadę ani czy wrócę.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, nie czułam ulgi, tylko smutek. Ale nie ten, który dusi i odbiera oddech. To był smutek czysty, uczciwy. Żal za czymś, co mogło być, ale nigdy nie było.
Maria, 60 lat
Czytaj także:
- „Rodzice chowali mnie pod kloszem. Tak na mnie chuchali i dmuchali, że nie wiedziałam, czym jest dorosłe życie”
- „Zamiast dać wnukowi truskawki, teściowa faszeruje moje dziecko cukierkami. Ta kobieta nie nadaje się na babcię”
- „Gdy mąż powiedział, że odchodzi, rwałam włosy z głowy. Zobaczył mnie po roku i musiał zbierać szczękę z podłogi”