Reklama

Kiedy dostałam pozew rozwodowy, byłam zdruzgotana. Może nie byliśmy idealnym małżeństwem, ale jakoś szliśmy ramię w ramię przez życie, mieliśmy czteroletniego syna… Tymczasem data pozwu wskazywała, że od pół roku mieszkałam z człowiekiem, który wiedział, że chce się ze mną rozwieść, a jednak codziennie spał ze mną, całował, wychodząc do pracy i snuł plany, gdzie pojedziemy całą trójką na wakacje.

Reklama

Płakałam, nie rozumiejąc, co się dzieje. Dlaczego nie spróbujemy naprawić tego, co się zepsuło, tylko od razu wyrzucamy na śmietnik? Rozmowy nic nie dawały. Wreszcie, kiedy go przydusiłam, wyjąkał, że się zakochał. I na pewno nie chce naprawiać starego związku, bo marzy o budowaniu nowego. Z nową panią, która nie jest zmęczona pracą, ogarnianiem domu i opieką nad dzieckiem, bo dziecka nie ma. No tak. Wszystko jasne.

Nie załapałam się na szumnie obiecywane wspólne wakacje. Mój póki-co-jeszcze-aktualny-mąż, jak nazwała go moja przyjaciółka, szalał gdzieś nad ciepłym morzem z nową miłością, a ja zabrałam naszego syna do Kazimierza Dolnego, gdzie młody biegał po lessowych wąwozach, wbiegał na górę zamkową i wchodził na basztę, gdzie codziennie objadaliśmy się lodami i goframi z bitą śmietaną. I tylko serce mi pękało, gdy widziałam te wszystkie pary trzymające się za ręce, całujące się, robiące sobie zdjęcia przy studni na rynku… To było przykre. Czy ja nie zasługiwałam na szczęście?

Płakałam w poduszkę, by synek nie widział moich łez

Powróżę ci, kochanieńka, chcesz? – jakiś głos wyrwał mnie z kręgu smętnych myśli.

Obok ławki, na której siedziałam, pilnując bawiącego się synka, przystanęła jedna z Cyganek krążących stadnie po rynku i namawiających turystów na wróżbę. Bywały namolne i niełatwo dawały się zniechęcić.

Zobacz także

– Nie, dziękuję – powiedziałam grzecznie; a nuż sobie pójdzie.

Nie poszła.

– Nie chcesz poznać przyszłości?

– Nie potrzebuję, sama przyjdzie. I nie mam pieniędzy – dodałam, mając nadzieję, że to ją zniechęci.

Kobieta zaśmiała się i spojrzała mi w twarz. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jej uśmiech zgasł.

– To umówmy się tak: ja ci powróżę, a ty mi zapłacisz, jak wróżba się spełni – i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuowała: – Teraz jesteś nieszczęśliwa, ale to minie. Zdrada była, chociaż nie z twojej strony. Będzie ciężko, rozwód zawsze boli. Wylejesz dużo łez, ale przecież kiedyś obeschną. Wszystko się ułoży, nawet lepiej, niż myślisz. Zostaw blondyna tam, gdzie jego miejsce, w przeszłości, bo zjawi się ciemnowłosy, który da ci prawdziwe szczęście – trajkotała jak katarynka, a kiedy skończyła, odetchnęła głęboko, jakby dopiero teraz zaczerpnęła powietrza. Po czym poklepała mnie po dłoni i zostawiła mnie oniemiałą.

– Dziwne, bardzo dziwne – mruczałam do siebie. Skąd wiedziała, że mój mąż jest blondynem? I że mnie zdradził? I że się rozwodzimy?

Cyganka nie zaprzątała moich myśli długo. Najpierw syn odwrócił moją uwagę, a potem trzeba było wracać do domu, by zająć się organizowaniem mojego nowego życia – alimentami dla dziecka, ustaleniem kontaktów i podziałem majątku. Tyle tego, za dużo, za bardzo bolało…

Płakałam nocami w poduszkę, starając się oszczędzić tego widoku synowi. Zagryzałam dłoń, by nie szlochać w głos, tak czasami bolało to, co targało mną w ciągu ostatnich miesięcy. W końcu sytuacja unormowała się na tyle, że mogłam powiedzieć sobie, że to jest właśnie moje „nowe życie”, które już na mnie nie czeka, bo je po prostu prowadzę.

Pojawiali się w nim mężczyźni, którzy chcieli się do mnie zbliżyć. Konsekwentnie odmawiałam. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki. Ale przyjaciółka się uparła. Z jednym próbowała mnie umówić kilka razy z rzędu. Temat wypływał co kilka tygodni, choć odmawiałam. Ona też się uparła:

– Nie dam za wygraną, więc równie dobrze możesz pójść z nim na tę głupią kawę i powiedzieć mi, że odbębniłaś sprawę. Nie możesz tego dla mnie zrobić w ramach prezentu urodzinowego? Co ci szkodzi? Bernard to fajny facet, ale nie miał szczęścia w życiu. Jego żona zmarła dwa lata po ślubie, długo nie mógł się po tym pozbierać. Macie podobne poczucie humoru i myślę, że moglibyście się dogadać, gdybyś tylko dała mu szansę. No, dalej, nie każ mi się błagać.

W końcu dla świętego spokoju zgodziłam się pójść na tę wyżebraną randkę. Naprawdę nie miałam na romanse siły, czasu ani chęci. Błąd. Po raz pierwszy od wielu miesięcy dobrze się bawiłam. Wróciłam do domu po kilku godzinach z bukietem kwiatów, których też nie dostawałam od wieków. Nie mogliśmy się nagadać. Co rusz wypływał nowy temat. A kiedy pocałował mnie na do widzenia… przepadłam. Pocałował mnie w czoło i policzek, to było takie niewinne, słodkie, a zarazem kuszące i podniecające. Bernard umiał obudzić we mnie apetyt na dużo więcej.

Dlatego kiedy pół roku później poprosił mnie o rękę, zgodziłam się. Łatwo podjąć właściwą decyzję, kiedy trafiasz na właściwego człowieka. Problemy pojawiły się później, dokładniej parę tygodni przed ślubem…

Zaczęły mnie nawiedzać dziwne sny. Spałam niespokojnie, rzucając się w łóżku, budziłam się zlana potem, nie pamiętając, co mi się śniło. Ale stopniowo senne obrazy zaczęły nabierać kształtów, kolorów, rano wracały do mnie znajome dźwięki… Aż w końcu zaskoczyło. Siedzieliśmy w domu, młody kończył budować kolejny pojazd z klocków lego, a my z Benkiem oglądaliśmy jakiś film, przytuleni do siebie. Gdy na ekranie pojawiła się postać Cyganki, aż podskoczyłam.

– Ciemne włosy! Masz ciemne włosy! – zawołałam.

Bernard zaczął się śmiać.

– Przyznaję się, jeszcze mam, nie osiwiałem. Od urodzenia są takie, ale miło, że wreszcie zauważyłaś.

– Nie! Ona mi to przepowiedziała. Powiedziała, że wszystko się ułoży i że mężczyzna o ciemnych włosach da mi szczęście. Spełniło się! Spełniło się wszystko, co mówiła.

Coś mnie tam gnało, jakby każda sekunda się liczyła

Zerwałam się z kanapy i zaczęłam krążyć po pokoju.

– Kochanie, uspokój się.

– Muszę ją odnaleźć i zapłacić za wróżbę. Bo jeszcze odbierze mi szczęście, skoro nie dotrzymałam słowa.

Tej nocy śniła mi się bardzo wyraźnie. Widziałam drobne zmarszczki wokół jej oczu i wzór na kolorowej sukience. To były maki.

– A więc przypomniałaś sobie o długu. To dobrze, bo dług trzeba spłacić. A mnie już niewiele czasu zostało…

Następnego dnia wzięłam wolne w pracy i pojechałam do Kazimierza. Coś mnie tam gnało, jakby każda sekunda się liczyła. Na rynku jak zwykle kręciło się sporo Cyganek. Żadna jednak nie była tą, której szukałam, i żadna nie wiedziała, o kogo pytam. Albo udawały, że nie wiedzą, bo a nuż narobię ich siostrze problemów. Więc jak ją znajdę? Mam dać ogłoszenie w gazecie? Na Facebooku? Zmęczona, usiadłam na ławce.

– Powróżyć ci, kochanieńka? – usłyszałam głos.

Tak, to była ona, choć bardzo się zmieniła. Schudła, skóra na jej twarzy przypominała pergamin, a włosy skrywała chustka. Tylko w oczach kobiety pozostał dawny blask. Usiadła obok mnie.

– Czyli się spełniło?

– Wszystko – potwierdziłam. – Chociaż wtedy nie wierzyłam.

– Mało kto wierzy.

– Przyjechałam zapłacić za wróżbę – wyciągnęłam z torebki portfel, a z niego banknot.

– Daj mi grosz.

– Słucham?

– Grosz. Daj mi jeden grosz. Mnie pieniądze już nie pomogą ani nie ucieszą. Kup za nie coś, co ci będzie przypominać, że przeznaczenie jest zapisane tutaj – dotknęła palcem mojej lewej piersi, w miejscu, gdzie bije serce.

Posłusznie podałam jej groszaka. Chuchnęła na niego i schowała do kieszeni.

– A teraz wracaj do swojego bruneta.

– Dziękuję. Do widzenia.

Uśmiechnęła się smutno i nie odpowiedziała. Odeszła w swoją stronę. Patrzyłam, jak idzie, powoli, z trudem. Kilka kroków dalej podbiegła do niej dziewczyna, która wyglądała jak jej młodsza wersja. I to ona odwróciła się, spojrzała mi w oczy i zawołała:

– To będzie dziewczynka!

Potem obie wmieszały się w tłum.

Reklama

I znowu Cyganka miała rację. Rok później urodziłam dziewczynkę.

Reklama
Reklama
Reklama