Reklama

Ostatni raz spotkałam się z Kingą na jej ślubie. To była wyjątkowa impreza. Przyszło tylko kilkoro jej znajomych, mama, babcia i rodzice Piotrka, a po szybkim ślubie w naszej malutkiej świątyni zorganizowała piknik na pagórku za wsią.

Reklama

Muzyka wypełniała powietrze, a goście weselni przyłączali się do wspólnego śpiewania. Jeden z zaproszonych przygrywał na gitarze, drugi wtórował na harmonijce ustnej, a mąż Kingi, z którym dopiero co stanęła na ślubnym kobiercu, chwycił za skrzypce i zaprezentował „Lato” z cyklu „Cztery pory roku” autorstwa Vivaldiego. W blasku ogniska, niczym nimfy leśne, hasały córeczki Kingi – trzy urocze, ciemnowłose księżniczki o niecodziennym, fiołkowym kolorze oczu, który odziedziczyły po swojej mamie. Całe przyjęcie, zorganizowane w stylu charakterystycznym dla mojej przyjaciółki, odbiegało od utartych konwencji i zwyczajów.

Poznałyśmy się w dzieciństwie

Kinga przyjeżdżała latem do swojej babci mieszkającej w naszej miejscowości, a ja z kolei odwiedzałam ją we Wrocławiu. Gdy chodziłam do szkoły średniej, wynajęłam pokój niedaleko mieszkania Kingi. Zabawne, że mieszkając tak blisko siebie, coraz rzadziej miałyśmy okazję się spotykać. Każda z nas odkrywała rzeczywistość na swój własny sposób. Ale i tak, zupełnie bez naszego udziału, nasze losy toczyły się podobnym torem. Tylko jedna rzecz zawsze nas odróżniała. Od kiedy pamiętam, ja byłam impulsywna, najpierw coś robiłam, a potem myślałam. Kinga z kolei była typem osoby skłonnej do refleksji. Czasem wpadała w melancholijny nastrój, dawała się ponieść emocjom, ale miała też talent do odgadywania, co siedzi w głowach innych ludzi.

Spokojnie, poradzisz sobie – do dziś mam w głowie to, co powiedziała mi tamtego dnia, gdy wpadłyśmy na siebie obok sklepu we wsi. Było to 12 lat temu.

– Ale z czym mam sobie poradzić? – wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.

– No wiesz, z dzieckiem, z ciążą… Urodzisz je. Michał to spoko gość. Nie porzuci cię – mówiła niczym jakaś jasnowidząca, a ja oniemiałam z wrażenia.

Skąd ona to wiedziała? Obie właśnie zdałyśmy maturę. Straciłam głowę dla faceta, który przyjechał nad nasze jezioro na lato... Kinia miała rację. Okres mi się opóźniał i sama myślałam, że mogę być w ciąży. Stałam przed sklepem, a w głowie kłębiły mi się myśli, co zrobię, jeśli faktycznie jestem w odmiennym stanie. A co ze studiami? Jak dam radę utrzymać siebie i to maleństwo? O Michale w ogóle nie myślałam jak o tatusiu i mężu...

– Serio, nie przejmuj się tym. Ja też zrobię sobie dziecko albo i dwójkę. Tylko muszę się pospieszyć – rzuciła zamyślona i odmaszerowała sprzed sklepu, kompletnie zapominając o tym, po co przyszła.

Niedługo po tym, jak zostałam szczęśliwą mamą małej Agatki i zamieszkaliśmy z ukochanym nad Bałtykiem, moja przyjaciółka poznała Piotrka. Szybko zaszła z nim w ciążę. Rok po narodzinach mojej córki na świat przyszła Zuzia, a potem Kinga urodziła jeszcze dwie dziewczynki bliźniaczki: Klaudię i Adelkę.

Macie trójkę dzieci i żyjecie bez ślubu? – zdziwiłam się, gdy pewnego lata spotkaliśmy się całą ekipą w naszej rodzinnej miejscowości.

– Papierek nie jest ważny, ale spokojnie, Aluś. Przed śmiercią na pewno zalegalizuję nasz związek – parsknęła śmiechem, ale jakoś tak dziwnie poważnie, a nie jakby opowiadała świetny dowcip.

Gdy to mówiła, patrzyła na mnie z głębi tych swoich przezroczystych, fiołkowych oczu.

Zauważyłam u Kingi niepokój, ale dopytywałam o powód

Zastanawiałam się, czy przydarzyło jej się coś przykrego, zmaga się z chorobą, a może dowiedziała się o czymś, co niebawem ma nadejść... Po uroczystości ślubnej wróciliśmy z moim mężem i córeczką do domu, nad Bałtyk. Tak się złożyło, że potem przez ponad dwa lata od tego momentu nie spotkałam się z Kingą osobiście. Pozostawałyśmy jednak w stałym kontakcie, często rozmawiając przez komunikator internetowy i opowiadając sobie o trudach dnia codziennego. Rzecz jasna, najczęstszymi tematami naszych pogawędek były dzieci, nasi życiowi partnerzy oraz to, co chcemy osiągnąć w nadchodzących latach.

Zdołałam ukończyć drugi rok niestacjonarnych studiów na gdańskiej uczelni. Kinga przebywała u swoich bliskich we Wrocławiu, dzięki czemu miała możliwość kontynuacji edukacji. Wiedziała, że zawsze może liczyć na wsparcie swojej mamy, która wprost przepadała za wnuczkami. Pamiętam, jak pewnego zimowego wieczora dwa lata temu Kinga zaskoczyła mnie informacją o planach przerwania nauki na studiach.

Nie chcę marnować czasu... Pragnę spędzać jak najwięcej chwil z moimi dziećmi, aby mnie zapamiętały.

– O czym ty mówisz? Naprawdę chcesz rzucić studia po tym wszystkim, co już osiągnęłaś i mając takie możliwości? Kim zamierzasz zostać w przyszłości? Salową, kasjerką? – kpiłam, nie mogąc pojąć decyzji koleżanki.

– Słuchaj, Ala, powiedziałam ci już, że nie chcę tracić czasu, wolę go poświęcić córkom.

– Przecież masz na to resztę życia! – wykrzyknęłam w tamtej chwili.

Tyle że moje raczej nie potrwa długo – odparła Kinga i wyłączyła kamerę.

Aż kipiałam ze złości na moją przyjaciółkę. Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego ma tak pesymistyczne wizje przyszłości. Całkiem straciłam przez to spokój ducha, więc kiedy z moim facetem szykowaliśmy się do snu, streściłam mu naszą rozmowę. Mąż przysłuchiwał się uważnie, a to, co powiedział, zupełnie mnie zaskoczyło.

– Kinga zna siebie lepiej niż ktokolwiek. Od dawna widzę, że jej wyobraźnia często wybiega poza rzeczywistość...

– Daj spokój. Nie wierzę w żadne przeczucia ani wizje... To jakieś bzdury – odparłam wtedy i nigdy tego nie zapomnę.

Wiedziała coś wiecej?

Wiadomość o tym, że Kingi nie ma już wśród nas, dotarła do nas po niespełna miesiącu. Była w drodze do Czech, gdzie od lat mieszkał jej tata. Ponoć dopadło go jakieś paskudne zapalenie płuc i Kinga chciała spędzić z nim trochę czasu. Akurat na początku marca, w południowych rejonach kraju, sypnęło śniegiem. Wiało, drogi były oblodzone. Kinga nie miała zbyt dużego doświadczenia za kółkiem, ale z reguły prowadziła bezpiecznie. Niestety, kiedy zderzyła się z ogromną ciężarówką, z jej niewielkiego samochodziku zostały jedynie szczątki.

Zuzia, która ma siedem lat, i jej pięcioletnie siostry bliźniaczki straciły mamę. Zastanawiam się, czy zdążyły ją dobrze poznać i czy będą ją pamiętać. Kiedy uczestniczyłam w ostatnim pożegnaniu przyjaciółki, w duchu przyrzekłam sobie, że dołożę wszelkich starań, aby jej córeczki wiedziały, jakim wspaniałym i dobrym człowiekiem była ich mama. Chcę, żeby jej obraz na zawsze zagościł w ich sercach i umysłach.

Obiecałam też sobie, że będę je wspierać kobiecą ręką, kiedy tylko będą tego potrzebowały. O tym, co postanowiłam, powiedziałam mężowi. Przez ostatnie dwa lata próbowałam spędzać z córkami przyjaciółki tyle czasu, ile tylko mogłam. W zeszłym roku zabraliśmy je z mężem na wyjazd nad Bałtyk. Co wieczór, kiedy kładłam je do łóżek, snułam opowieści o ich mamie...

Zrobiłam dla obu dziewczynek albumy z fotkami ich ukochanej mamusi. Udało mi się uzbierać naprawdę dużo zdjęć. Nie chciałam jednak pokazywać im tych albumów zbyt szybko po pogrzebie ich mamy, żeby dodatkowo nie ranić ich kruchych serduszek. Gdy rozpoczęły się wakacje, pomyślałam, że to już odpowiednia chwila.

Następnego dnia miałam wyruszyć w rodzinne strony. Mój mąż i nasza córka już tam pojechali. Piotrek z dziewczynkami również, do domu babci Kingi. Zaplanowaliśmy, że razem spędzimy w górach tydzień albo nawet dwa…

– Jeżeli jutro też będzie tak lało, to całą drogę będę się wlokła jak ślimak – martwiłam się, leżąc wieczorem w łóżku.

W ostatnich dniach w naszym kraju szalały niesamowite upały, a do tego dochodziły jeszcze gwałtowne burze. Taka aura sprawia, że każda wyprawa jest niesamowicie wyczerpująca. Przewracałam się z jednej strony na drugą, próbując zasnąć, ale bez skutku. W końcu ulewa ustała i jakimś cudem zdołałam odpłynąć. To nie była jednak spokojna noc. Raz za razem dręczyły mnie wyczerpujące sny, w których pojawiały się tajemnicze opary unoszące się nad złowieszczymi moczarami, jakieś głosy i sylwetki, których nie potrafiłam zidentyfikować. Na koniec, tuż przed otwarciem oczu, ujrzałam Kingę.

Bez wątpienia to była właśnie ona

Wydawało mi się, że coś do mnie mówi, jednak jej głos był zupełnie niesłyszalny. Jej postać raz się przybliżała, a raz oddalała, zupełnie jakby unosiła się w gęstej mgle. Przez cały czas trzymała dłoń pod sercem, na brzuchu. W końcu doszłam do wniosku, że próbuje mi coś przekazać. Nagle z odmętów nieokreślonych szmerów zaczęły do mnie docierać słowa mojej przyjaciółki: „Dałaś słowo, nie zapomnij, dałaś słowo”… Z minuty na minutę jej głos stawał się coraz wyraźniejszy. Kiedy po raz kolejny wykrzyknęła „DAŁAŚ SŁOWO!”, ocknęłam się cała mokra od potu. Zerknęłam na zegarek, wybiła dopiero czwarta nad ranem.

Wstałam i poszłam do kuchni, żeby napić się wody. Kiedy wróciłam do sypialni, sen nie nadszedł od razu. W głowie huczało mi od pulsującej krwi, zupełnie jakbym słyszała bicie własnego serca. Początkowo rytm wydawał się regularny, ale po chwili zauważyłam, że tętno przyspiesza. Rozmyślając o Kindze i jej dziewczynkach, ponownie zapadłam w sen. Tym razem obudziło mnie wołanie przyjaciółki. Oprócz słowa „Obiecałaś!”, usłyszałam jeszcze coś, czego nie potrafiłam zrozumieć... Podniosłam się do pozycji siedzącej i poczułam, jak serce wali mi jak oszalałe.

– Chyba nie dotrę dzisiaj do domu – powiedziałam mężowi przez telefon. - Umówię się na badania, bo coś marnie się czuję – od razu wyjawiłam powód.

Streściłam Michałowi moje senne wizje z udziałem Kingi.

– W snach dałaś jej słowo, że zajmiesz się jej córkami... – Po tych słowach Michał pogrążył się w zadumie. – Skoro masz takie przeczucie, to koniecznie wykonaj badania kontrolne. Kto wie, być może Kinga przeczuwała, że... – urwał wpół słowa, ale od razu pojęłam ukryty sens jego wypowiedzi.

Jako jedyny był przekonany, że moja przyjaciółka już za życia chodziła nie tylko po tym świecie. Zapewne uważa, iż po tym jak umarła, nie opuściła nas całkowicie... Nie wybrałam się w Tatry. W ostatnim czasie przechodziłam różne testy medyczne. Wyszło na to, że czeka mnie zabieg chirurgiczny. Medycy dają słowo, że przeżyję, być może nawet sporo lat. Dołożę wszelkich starań, by żyć jak najdłużej. Zrobię to dla własnego dobra, dla rodziny i dla dziewczynek Kingi. W końcu dałam słowo.

Reklama

Alicja, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama