„Nie wierzyłam, że kto nie zje pączka w tłusty czwartek, ten będzie mieć pecha. A jednak babcia miała rację”
„To był tylko pechowy dzień. Tylko pechowy dzień. W myślach powtarzałam to zdanie jak mantrę, ale czułam, że zaczynam w nie coraz mniej wierzyć”.

- Redakcja
– Tylko pamiętaj, dziecko, musisz zjeść pączka! – usłyszałam w słuchawce
Westchnęłam i przewróciłam oczami. Babcia i jej przesądy.
– Babciu, przecież wiesz, że ja nie wierzę w takie rzeczy.
– Oj, głupia ty, głupia!– westchnęła ciężko. – Nie takie rzeczy ludzie lekceważyli, a potem płakali!
– Babciu, naprawdę myślisz, że jeden pączek może mieć wpływ na mój rok?
– Oczywiście! – Jej głos zabrzmiał jak dzwon. – Tak było od zawsze! Nie zjesz pączka, to szczęście cię ominie, a pech będzie się ciebie trzymał jak rzep psiego ogona.
– Czyli co? Jeśli dziś nie zjem pączka, to nagle dostanę wypowiedzenie z pracy, złamię nogę i zgubię klucze?
– Oj, żebyś się nie zdziwiła…
Nie miałam siły się kłócić. Każdego roku babcia powtarzała mi to samo. Każdego roku spędzałam tłusty czwartek u niej, a ona pilnowała, żebym pochłonęła przynajmniej trzy pączki i faworki, które smażyła od świtu. Teraz jednak wszystko się zmieniło – mieszkałam w innym mieście, pracowałam w korporacji i nie miałam czasu na takie głupoty.
– Dobrze, dobrze. Jeśli zdążę, kupię sobie jednego.
– Nie „jeśli zdążę!” – Babcia aż się zagotowała. – Musisz! Jeden to mało, ale lepsze to niż nic. Nie zrobisz tego dla mnie?
Zrobiło mi się głupio.
– Dobrze, babciu. Postaram się.
– Żebyś potem nie mówiła, że cię nie ostrzegałam!
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię
Poranek zaczął się od katastrofy. Otworzyłam oczy, zobaczyłam światło wpadające przez okno i coś mi nie pasowało. Za jasno. Zerwałam się jak oparzona. Rzuciłam się na telefon i wtedy zobaczyłam. Budzik nie zadzwonił. Miałam być już w drodze do pracy, a zamiast tego byłam w łóżku, w wygniecionej piżamie, z rozczochranymi włosami i miną człowieka, który właśnie uświadomił sobie, że jego życie jest w ruinie.
– Cholera, cholera, cholera! – mamrotałam, przeskakując po pokoju na jednej nodze, próbując jednocześnie wciągnąć spodnie i związać włosy.
Potem było tylko gorzej. Kiedy chwyciłam kubek z niedopitą kawą z wczoraj, by łyknąć cokolwiek na przebudzenie, potknęłam się o własną torbę i kawa wylała się wprost na moje świeżo założone spodnie. Nie.
– Żartujesz sobie ze mnie?! – warknęłam do wszechświata.
Oczywiście nie żartował. Zmienianie ubrań zajęło mi kolejne minuty, a tramwaj, którym miałam jechać, właśnie mijał mój przystanek. Nie było szans, żebym go dogoniła. Następny za 10 minut. Nie miałam 10 minut. Zamówiłam taksówkę, ale oczywiście w całym mieście nagle wszyscy postanowili jechać taksówkami i aplikacja uparcie pokazywała: brak dostępnych pojazdów. Więc pobiegłam. W butach na obcasie. W połowie drogi, zziajana i spocona, zobaczyłam, że mam rozmazany tusz do rzęs, bo w pośpiechu zapomniałam użyć wodoodpornego. Nie miałam czasu go poprawiać. Gdy w końcu dotarłam do biura, czułam się, jakbym przebiegła maraton. Zgarnęłam z biurka laptopa i popędziłam na prezentację.
– Czekałem na panią piętnaście minut.
Jego ton był lodowaty.
– Bardzo przepraszam, to się więcej nie powtórzy…
– Już się powtórzyło – raz, drugi, trzeci. Może w końcu zacznie pani traktować swoją pracę poważnie.
To zabolało. Ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo mój laptop odmówił posłuszeństwa. Pliki z prezentacją… zniknęły. Patrzyłam na czarny ekran, a pot oblewał mi kark. Przecież wczoraj wszystko działało!
– Więc? Czekamy.
Szef skrzyżował ręce na piersi. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jakoś wybrnęłam, ale było widać, że szef nie jest zadowolony. Wychodząc z sali, usłyszałam, jak mówi do kolegi z działu:
– Jeszcze jeden taki numer i będzie musiała się pożegnać z tą firmą.
Zacisnęłam zęby. Nie, to tylko zbieg okoliczności. Tylko pechowy dzień. To nie mogło mieć nic wspólnego z jakimś pączkiem… prawda?
Wyglądałam jak chodząca tragedia
Po tej katastrofalnej prezentacji nie miałam już siły na nic. Wróciłam do biurka i wpatrywałam się w ekran, próbując się nie rozpłakać. To był tylko pechowy dzień. Tylko pechowy dzień. W myślach powtarzałam to zdanie jak mantrę, ale czułam, że zaczynam w nie coraz mniej wierzyć. Po pracy spotkałam się z Kasią, moją najlepszą przyjaciółką. Wystarczyło, że zobaczyła moją minę, a od razu westchnęła.
– Oho, ktoś tu wygląda jak chodząca tragedia. Co się stało?
Opowiedziałam jej wszystko – od budzika, przez rozlaną kawę, po kompromitację w pracy. Wysłuchała mnie, popijając herbatę, a potem zmrużyła oczy i zapytała:
– A jadłaś wczoraj pączka?
Zamarłam.
– Co?
– No pączka. Bo wiesz… moja babcia zawsze mówi, że jak się nie zje pączka w tłusty czwartek, to przez cały rok pech się będzie ciągnął jak guma do żucia w sierści kota.
Prychnęłam nerwowym śmiechem.
– Proszę cię. Nie wierzę w te brednie.
Kasia uniosła brew.
– Czyli nie jadłaś.
Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, ale… faktycznie. Nie zjadłam ani jednego pączka. Przez chwilę trwałam w milczeniu, analizując ostatnie godziny. Czy to możliwe? Czy mogłam ściągnąć na siebie jakieś fatum przez głupie ciastko?
– Daj spokój, to przypadek – machnęłam ręką. – To był po prostu… pechowy dzień.
Kasia westchnęła.
– Mów sobie, co chcesz, ale na twoim miejscu poszukałabym jakiegoś pączka. Tak na wszelki wypadek.
Zadrżałam. A jeśli miała rację?
Serce mi zamarło
Obiecałam sobie, że nie będę przejmować się tym pączkiem. To tylko zabobon. Przypadek. Zbieg okoliczności. Ale kiedy kolejnego dnia znów obudziłam się spóźniona – bo telefon w nocy się rozładował, mimo że podłączyłam go do ładowarki – zaczęłam się niepokoić. Ledwo zdążyłam się ubrać, wybiegłam z mieszkania i… Przede mną przemknęło czarne kocisko.
– No super! – jęknęłam.
Tramwaj oczywiście znów się spóźnił, więc postanowiłam iść pieszo. Po drodze przejeżdżający samochód ochlapał mnie wodą z kałuży. Idealnie. Zastanawiałam się, czy nie wrócić do domu się przebrać, ale nie miałam czasu. Po prostu udawałam, że mokra plama na moim płaszczu to nowoczesny design. W pracy dostałam maila od szefa.
„Przyjdź do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać”.
Serce mi zamarło. Poszłam tam jak skazaniec.
– Wiem, że ostatnie dni nie były dla ciebie łatwe, ale jeśli jeszcze raz coś zawalisz, będę musiał podjąć decyzję o redukcji etatu.
Redukcji etatu. Czyli zwolnienie. Wyszłam oszołomiona. Czy to naprawdę był zbieg okoliczności? Babcia. Musiałam do niej zadzwonić.
– A nie mówiłam? – westchnęła, gdy usłyszała, co się dzieje. – Nie można igrać z tradycją. Musisz odwrócić pecha.
– Ale jak?!
– Zjeść pączka.
Byłam gotowa się poddać
Spojrzałam na zegarek. 22:00. Sklepy zamknięte, cukiernie puste, piekarnie dawno zamknęły swoje drzwi. Gdzie ja teraz znajdę pączka?!
– Babciu, nie da się tego jakoś inaczej odkręcić? – jęknęłam do słuchawki.
– Nie da się. – Usłyszałam jej poważny ton. – Musisz go zjeść jeszcze dziś. Inaczej pech cię nie opuści.
Wybiegłam na ulicę, rozglądając się desperacko. Przeszukałam najbliższy sklep nocny – brak pączków. Kolejny? To samo. Czy wszyscy rzucili się na pączki, bo nagle uwierzyli w ten zabobon?! Byłam już gotowa się poddać, gdy nagle mnie olśniło. Kasia! Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do niej, nawet nie czekając, aż odbierze, tylko wrzeszcząc do słuchawki:
– Błagam, powiedz mi, że masz pączka!
– Co?! – odpowiedziała zaspanym głosem. – Jest prawie północ, co ty chcesz ode mnie i od pączków?
– To sprawa życia i śmierci! – Nie żartowałam.
Po chwili Kasia westchnęła.
– Czekaj… Zaraz sprawdzę…
Czekałam, modląc się w duchu. I wtedy usłyszałam słowa, które brzmiały jak muzyka dla moich uszu:
– Został jeden. Trochę suchy, ale jest.
– Jestem w drodze!
Biegłam jak szalona, ślizgając się na chodniku. Ostatni pączek. Moje wybawienie. Gdy dotarłam do Kasi, spojrzała na mnie jak na wariatkę i podała mi talerz. Patrzyłam na niego jak na Świętego Graala. Wzięłam pierwszy kęs i… poczułam ulgę. Czy to placebo? Nie wiem. Ale miałam dziwne wrażenie, że od teraz wszystko się odmieni.
Czy to naprawdę się dzieje?
Obudziłam się następnego dnia pełna niepokoju. Czy to koniec pecha? Czy pączek zadziałał? Przez chwilę leżałam w łóżku, bojąc się ruszyć. Jeśli wszystko miało się poprawić, to teraz byłby na to najlepszy moment. Spojrzałam na telefon. Budzik zadzwonił normalnie. Telefon się nie rozładował. Nie byłam spóźniona. Dobrze się zaczyna. Wstałam ostrożnie, jakby najmniejszy błąd mógł odwrócić efekt magicznego pączka. Zrobiłam sobie kawę i… nie wylałam jej na siebie. Cud. Wyszłam z domu z lekkim niepokojem, ale tramwaj przyjechał na czas. Na przystanku nie było żadnych kałuż, więc nikt mnie nie ochlapał. Czyżby wszystko wracało do normy? W biurze podeszłam do komputera i… wszystkie moje pliki wróciły. To już było podejrzane. Chwilę później dostałam maila od szefa.
„Dobra robota z ostatnim projektem. Mam dla ciebie nową propozycję”.
Otworzyłam szeroko oczy. Czy to naprawdę się dzieje? Jednak mnie nie zwalnia? Później było tylko lepiej. Znajoma znalazła dla mnie świetną ofertę mieszkania, a w sklepie zostało ostatnie pudełko moich ulubionych lodów – i nikt mi go nie sprzątnął sprzed nosa. Dopiero wieczorem, leżąc w łóżku, zrozumiałam jedno: nigdy więcej nie zlekceważę babcinych rad. W przyszłym roku zjem dziesięć pączków. Na wszelki wypadek...
Arleta, 27 lat