Reklama

Gdy o nim myślę, przypominam sobie zapach strychu. Duszne powietrze sprawiało, że kręciło mi się w głowie, a wszechobecne drobinki kurzu wdzierały się do nosa i gardła. Wiedziałam, że na strychu może kryć się wiele rodzinnych skarbów i pamiątek, do których nie miałam dostępu jako dziecko.

Reklama

Znalazłam starą biżuterię

Gdy szykowałam się do ślubu, właśnie tam postanowiłam poszukać „czegoś starego”. Byłam już zrezygnowana, ponieważ mimo długich poszukiwań nie znalazłam nic ciekawego. Przetrząsnęłam zawartość kartonów, pudeł i skrzyń, w których zalegały tylko rozpadające się książki, zabawki sprzed kilkudziesięciu lat, fotografie rodzinne, owinięta starymi gazetami porcelana. Nagle słońce wychyliło się zza chmur, rozpraszając panujący na strychu półmrok. Wtedy to dostrzegłam – refleks – coś na dnie jednej ze skrzyń odbiło światło. Sięgnęłam i pod palcami wyczułam chłód metalu oraz lekko chropowatą powierzchnię. Wyjęłam tajemniczy przedmiot i podeszłam z nim do niewielkiego okienka…

Na mojej dłoni leżał piękny wisior, wysadzany mieniącymi się w promieniach słońca kamieniami, które rzucały niebieskawą poświatę na ściany strychu. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem.

– Znalazłaś, czego szukałaś – mruczałam do siebie, porządkując bałagan, jaki zrobiłam na strychu. – Masz coś starego i niebieskiego zarazem. Zuch.

Nikomu nie powiedziałam

Gdy zeszłam na dół, nie przyznałam się jednak nikomu, co znalazłam. Chciałam wyczyścić wisior i włożyć go dopiero w dniu ślubu. Oczami wyobraźni już widziałam zachwyt malujący się na twarzach gości – to cacko pięknie dopełni moją kreację. Oprawione w srebro kamienie i łańcuszek w stylu retro idealnie będą komponować się z koronkową suknią i długim welonem. Nie mogłam uwierzyć, że na dnie zakurzonej skrzyni spoczywał taki klejnot. Zastanawiałam się, czy mama wiedziała, skąd się tam wziął i do kogo należał. Może to pamiątka po jakiejś prababci?

Domowymi sposobami przywracałam naszyjnikowi dawną świetność i kiedy mi się wreszcie udało, sama nie mogłam wyjść z podziwu. Nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknej i nietuzinkowej biżuterii. Tym bardziej dziwiło mnie, że leżała wciśnięta w róg starej skrzyni, porzucona i zapomniana. Na razie zawinęłam wisior w jedwabną chusteczkę i schowałam do szkatułki, a tę włożyłam do szuflady szafki nocnej.

Gdy w końcu nadszedł ten wielki dzień, moment, na który od miesięcy niecierpliwie czekałam, drżącymi z emocji dłońmi zapięłam łańcuszek i ułożyłam wisior na dekolcie. Zerknęłam w lustro i oniemiałam. Rzeczywistość przerosła moje wyobrażenia. Kamienie rozpraszały światło, rzucając na ściany migotliwe cienie, a ja poczułam się jak księżniczka.

– Piękniej niż w marzeniach – szepnęłam do swojego odbicia w lustrze.

Nadszedł wielki dzień

Łzy wzruszenia powstrzymał dźwięk klaksonu. Wyjrzałam przez okno. Na podjazd zajechała „ślubna karoca”, przystrojona lśniącymi od porannego deszczu różami i uroczą gipsówką. Serce tłukło mi się w piersi jak szalone. Boże, co to będzie przy ołtarzu? Obym nie zemdlała od tych emocji! I obym dała radę wydusić z siebie słowa przysięgi! Kiedy przyjaciółki rozwodziły się nad wyjątkowością ślubnej uroczystości, zapewniając, że to najpiękniejszy dzień w życiu, tylko kiwałam głową. Teraz jednak czułam całą sobą, że miały rację. Raz jeszcze dotknęłam palcami wisiorka i pomyślałam, że właśnie w tej chwili tworzą się wspomnienia, o których będę opowiadać wnukom.

– Pospiesz się, siostrzyczko! – pogonił mnie brat, mój drużba i kierowca.

Srebrny mercedes powoli, dostojnie wtoczył się na kościelny dziedziniec. Kątem oka dostrzegłam podchodzącą do auta mamę.

– No wreszcie, omal się nie spóźniliście – narzekała, kiedy ja próbowałam wysiąść z gracją i nie pognieść sukni przy okazji.

Mama była przerażona

Uff, udało się. Mama przestała gderać, zajęta wygładzaniem trenu i welonu. Uśmiechnęłam się i dumnie ruszyłam ku wrotom kościoła, gdzie czekał tata, by poprowadzić mnie do ołtarza. Nagle usłyszałam:

Co ty masz na sobie?! – mama zacisnęła dłoń na moim nadgarstku. Aż syknęłam z bólu. Byłam totalnie zaskoczona.

– O co ci chodzi? – zapytałam, choć dostrzegłam, że wpatruje się jak zahipnotyzowana w wisiorek.

– Skąd to wzięłaś? – wskazała palcem na moją szyję.

– Ze strychu – parsknęłam nerwowym śmiechem. – Nie znasz tej tradycji? No wiesz? Coś starego, pożyczonego i niebieskiego…

– Zdejmij to! – zażądała mama i pociągnęła mnie za sobą.

Stanęłyśmy przy dzwonnicy, tak by nikt nas nie widział. Dłonie mi drżały, mało nie upuściłam bukietu. Nie miałam pojęcia, dlaczego mama tak się zachowuje. Owszem, mogłam jej powiedzieć, że znalazłam biżuterię. Mogłam zapytać, czy mogę jej użyć, skoro nie należała do mnie. No ale robić z tego powodu takie halo? Przecież nic złego się nie stało.

– Ale… dlaczego? – wyjąkałam, walcząc z rosnącym zdenerwowaniem. Czułam, jak na policzki wypełzają mi rumieńce i bałam się, że zaraz wybuchnę płaczem, niszcząc sobie makijaż.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Jeśli chcesz wziąć ślub, to rób, co mówię. Zdejmuj to!

– Co wy wyprawiacie? – brat wyrósł obok nas. – Wszyscy czekają, jazda do kościoła! Chyba nie zmieniłaś zdania, co?

Wszystko się udało

Złapał mnie pod ramię i powiódł do taty czekającego przed wejściem do kościoła. Byłam ledwo żywa z nerwów, a w głowie wciąż huczały mi słowa mamy. Boże, czemu mi to zrobiła? Jak mogła? Myślałam, że cieszy się z mojego zamążpójścia nie mniej niż ja, tymczasem ona wystraszyła mnie tuż przed ceremonią. Tylko brakuje, żebym naprawdę tu zemdlała!

Bijący od murów kościoła chłód i zapach świeżych kwiatów nieco mnie otrzeźwiły. Chwyciłam ojca pod rękę – a raczej uczepiłam się go kurczowo – i w akompaniamencie marsza Wagnera ruszyłam w stronę ołtarza. Byle się nie potknąć, modliłam się w duchu, byle się nie zblamować. Za plecami słyszałam nerwowe staccato obcasów uderzających o posadzkę. To mama. Nie zdążyła zabrać mi wisiorka, ale truchtała za mną niczym strażnik. Idąc przez środek kościoła, obdarzałam uśmiechami rozanielonych gości, a z tyłu głowa kołatała nieco absurdalna obawa, że mama zaraz rzuci mi się do szyi i zerwie wisior. Na szczęście, nie posunęła się tak daleko w swoim wariactwie.

Tak jak przewidziałam, moja ślubna kreacja wzbudziła ogólny zachwyt. Dodało mi to pewności siebie, podobnie jak roziskrzony wzrok wpatrującego się we mnie pana młodego. Zatonęłam w jego oczach i po prostu poddałam się magii chwili, zapominając o incydencie z mamą.

Podczas składania życzeń na sali weselnej na twarzy matki malował się dziwny grymas, którego znaczenia nie umiałam rozszyfrować. Nie widziałam, czy jest zła, czy może smutna, przejęta czy rozczarowana. W całym tym weselnym zamieszaniu nie miałyśmy okazji, by spokojnie porozmawiać. Może lepiej. To był mój dzień i nie chciałam, by jej fochy mi go zniszczyły. Po weselu udaliśmy się do zarezerwowanych na piętrze pokoi. Czekała mnie noc poślubna…

Widziałam strach w jej oczach

Kiedy otworzyłam oczy, słońce stało już wysoko na niebie. Obok mnie cicho pochrapywał mój świeżo upieczony mąż.

– Mój mąż… – powiedziałam cicho, smakując to słowo, delektując się jego znaczeniem.

Drgnęłam zaskoczona, gdy znienacka otworzyły się drzwi. Bez pukania i zaproszenia do naszego pokoju wtargnęła moja matka. Była owinięta hotelowym szlafrokiem i miała zwichrzone włosy, które kilka godzin wcześniej były eleganckim kokiem.

– Gdzie go masz? – rzuciła niemal wrogo.

– Cicho, Mariusz jeszcze śpi.

Odrzuciłam kołdrę i postawiłam stopy na nagrzanej słońcem podłodze. To mogłaby być kolejna cudowna chwila, warta skatalogowania w pamięci, gdyby moja rodzona matka jej nie zepsuła! Zaciągnęłam ją do łazienki.

– Oczekuję wyjaśnień – zażądałam. – Omal nie zepsułaś mi wesela! A teraz rujnujesz mi poranek po…

– Ty się módl, żebyś sobie życia nie zniszczyła! – przerwała mi.

Złość we mnie opadła, do oczu napłynęły łzy. Sytuacja zaczęła mnie przerastać. Emocje związane z weselem mieszały się z niedowierzaniem i lękiem spowodowanym dziwacznym zachowaniem mamy. Przecież tak cieszyła się moim szczęściem, pomagała wszystko organizować, a gdy ujrzała wisior na mojej szyi, zmieniła się w kogoś obcego i agresywnego.

– Czemu mi to robisz? – szepnęłam płaczliwie. – Co cię opętało?

Mama westchnęła i pogłaskała mnie po policzku.

– Przepraszam. Ubierz się i zejdź na kawę, wszystko ci opowiem.

Hotelową salę jadalną wypełniały zapach kawy i świeżego pieczywa. Przy stole pod oknem siedziała mama, mnąc w dłoniach papierową serwetkę. Usiadłam naprzeciw niej.

– Słucham, mów.

Ten wisiorek jest przeklęty! Po twoim ślubie na pewno dojdzie do jakiegoś nieszczęścia – wyrzuciła z siebie.

– Żartujesz sobie, tak?

– Chciałabym, żeby to był żart. Słuchaj…

Wisior przynosił nieszczęścia

Mama wzięła głęboki oddech i zaczęła snuć niesamowitą opowieść o fatum wiszącym nad naszą rodziną, od kiedy wisior do nas trafił. Przywiózł go ze sobą zesłany na roboty do Niemiec pradziadek, który cudem uszedł z życiem. Podarował go swojej młodej żonie w prezencie ślubnym, nie wiedząc, że jest przeklęty, że przynosi nieszczęście każdemu, kto go nosi. Tak jak prababci, która utopiła się w studni. Może to był tragiczny wypadek, a może sama tam wskoczyła. Jej mąż, z rozpaczy lub poczucia winy, zapił się na śmierć. Rodzinny klejnot dostał się najstarszej córce. Dziewczyna młodo wyszła za mąż, a jej ukochany zaopiekował się także jej osieroconym rodzeństwem. Wydawało się, że co złe, już minęło. Młodzi oczekiwali swojego pierwszego dziecka, wszyscy bardzo się cieszyli.

– Ciocia włożyła wisior na chrzest swojego synka. Nie powinna była… Chłopczyk zmarł zaledwie kilka tygodni później. Nikt nie wiedział dlaczego. Teraz to się nazywa śmiercią łóżeczkową, ale bez względu na nazwę ból jest taki sam. Zwłaszcza że więcej dzieci już nie mieli. Naprawdę nie powinna nosić tego wisiora. I nie powinna oddawać go siostrze, która odtąd traciła każdą ciążę. Za późno się domyśliły się, że śmiertelne fatum to wpływ naszyjnika. Tata mi opowiadał, że gdy się żenił i chciał, by jego narzeczona miała na sobie rodzinny klejnot, jego starsze siostry stanowczo się temu sprzeciwiły. Nie miały odwagi go zniszczyć, ale ukryły w starej skrzyni, którą wepchnęły w najciemniejszy kąt strychu. Nie powiedziały mu gdzie, a on się nie upierał, by go szukać. Może dzięki temu i ja, i ty jesteśmy na świecie…

Nie wierzyłam w jego złą moc

Nie wiedziałam, czym bardziej jestem przerażona: tragicznymi dziejami kobiet w mojej rodzinie, o których jakoś nikt dotąd mi nie mówił, czy tym, iż winią za swój smutny los rodzinną klątwę i że moja moja mama też w nią wierzy.

– Mamo…

Jakby mnie nie słyszała, pochłonięta wspomnieniami.

– Nigdy wcześniej go nie widziałam, tylko na zdjęciach, na szyjach ciotek… Nawet na starych fotografiach zdawał się błyszczeć. Dlatego o niego zapytałam tatę. I tak jak on nie próbowałam go szukać. Dopiero ty go wygrzebałaś. Jakby cię wezwał… Jakby uznał, że pora komuś zaszkodzić

– Mamo… – dotknęłam jej dłoni.

Spojrzała na mnie załzawionymi oczami.

– Uspokój się, to tylko przedmiot. Ma swoją historię jak każdy antyk, ale to tylko rzecz. Nie przypisuj mu jakiejś magicznej mocy.

– Nie musisz mi wierzyć! – mama ścisnęła moją dłoń. – Ale proszę cię, nie noś go więcej i… uważaj na siebie – mama powiedziała to w taki sposób, że dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie.

Niemniej byłam współczesną dziewczyną, jakaś tam stara klątwa nie mogła mnie przestraszyć. A w świetle dnia, pierwszego dnia mojego małżeństwa, nie bałam się niczego. Bardziej byłam ciekawa, jak ów wisior trafił w ręce pradziadka. Jubiler obejrzał go dokładnie, ale nie znalazł żadnych wskazówek. Za to oświecił mnie, iż budząca skrajne emocje rodzinna pamiątka jest cenniejsza, niż sądziłam. Srebro okazało się platyną, a niebieskie kamienie rzadkimi birmańskimi szafirami. Więc to naprawdę skarb. Czy zabójczy? Może nie w sensie klątwy, ale na tyle, by ktoś z jego powodu zabił? Zaczęłam podejrzewać pradziadka, że zdobył go w nieuczciwy sposób, a nieczyste sumienie zrodziło to niby fatum… Głupio tak myśleć o własnym przodku, ale nawet nie wiedziałam, gdzie szukać informacji, by to potwierdzić lub wykluczyć. Pomógł mi przypadek. Choć mama pewnie by powiedziała, iż to sam wisior zdecydował się uchylić rąbka otaczającej go tajemnicy.

Byłam zaskoczona

Pewnego sobotniego popołudnia oglądałam telewizję, skacząc po kanałach. Aż coś przykuło moją uwagę. W pierwszej chwili sama nie wiedziałam, czemu zastygłam, gapiąc się w ekran. Wstałam i podeszłam bliżej, by przyjrzeć się zdjęciu, które trzymała jedna z bohaterek reportażu. Była to koloryzowana fotografia, pochodząca z czasów międzywojennych. Przedstawiała jej prababcię, ubraną w elegancki kostium, z wisiorkiem na szyi. Tym samym, który spoczywał teraz w szkatułce na dnie mojej szuflady.

Usiadłam na podłodze i jak zahipnotyzowana słuchałam opowieści o zakazanej miłości z czasów wojny, między Niemką a Polakiem. Kiedy chłopak musiał uciekać, by ratować życie, dziewczyna mu w tym pomogła, na pożegnanie i pamiątkę obdarowując go rodzinnym klejnotem. Podobno na wieść o tym jej matka przeklęła cenny wisior. Dziewczyna pogrążyła się w rozpaczy. Szybko wydano ją za mąż, lecz nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia.

– Jestem bardzo ciekawa, jak potoczył się los tamtego chłopaka, w którym zakochała się moja prababcia. Może ktoś jest w posiadaniu jej naszyjnika. Będę wdzięczna za pomoc w jego odnalezieniu – przez słowa lektora przebijał się mówiący po niemiecku głos kobiety.

Reportaż się skończył, a ja nadal siedziałam jak zaklęta. Kiedy usiadłam wieczorem przy toaletce, nie mogłam się oprzeć: wyjęłam naszyjnik i zawiesiłam go na szyi. Patrzyłam w lustro i podziwiałam kunszt jego wykonania. Oczami wyobraźni widziałam w odbiciu tamtą kobietę w eleganckim kostiumie z lat dwudziestych, w pofalowanych blond włosach okalających twarz, o nieśmiertelnym typie urody. Miałam wrażenie, że wisior mieni się bardziej niż zwykle. Był tak piękny, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nagle zrobiło mi się żal, że będę musiała się z nim rozstać. Bo niby dlaczego? Czemu mam rezygnować ze skarbu, który sam trafił w moje ręce?

To był nieszczęśliwy wypadek

Nazajutrz, po ciężkim dniu w pracy, zmęczona siadłam za kierownicą i ruszyłam w drogę do domu. Niebo było niemal bezchmurne. Zbliżałam się do zakrętu, gdy oślepiło mnie słońce. Jakby promień odbił się od kawałka stłuczonego lustra. Przestraszona, zadziałałam odruchowo: zamknęłam powieki, wcisnęłam pedał hamulca i gwałtownie skręciłam kierownicą. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam wydobywającą się spod maski smużkę dymu. Przechylone auto utkwiło w rowie na poboczu. Dotarło do mnie, że to się mogło skończyć o wiele gorzej. Zadzwoniłam po pomoc drogową i do męża.

Już w domu analizowałam to, co się stało. Miałam po prostu pecha na tej drodze? Fizycznie czułam się dobrze. To było w zasadzie tylko ostre hamowanie i niekontrolowany skręt, choć zdawałam sobie sprawę, że miałam szczęście w nieszczęściu. Bo te moje bezwiedne odruchy zrobiły ze mnie emocjonalnego kierowcę, co mogło się dla mnie fatalnie skończyć. Mogłam się wpakować w drzewo albo pod inny samochód. Nigdy nie przydarzyło mi się nic podobnego. Jeździłam od lat i nie miałam nawet małej stłuczki. Nad drodze zachowywałam zimną krew, więc skąd ta histeryczna reakcja? Analizowałam przebieg wypadku i wciąż nie miałam pojęcia, co dokładnie było jego przyczyną. Czyżby…? Przyłożyłam dłoń do dekoltu, w miejsce, gdzie wczoraj spoczywał wisior. Chyba faktycznie muszę go oddać.

Oddałam tę pamiątkę

Trochę się musiałam wysilić, by zdobyć namiary na bohaterkę reportażu, ale się udało. Kilka dni później nadawałam wartościową paczkę. Do paczki dołączyłam list. Odręczny. Bo uznałam, że tak będzie bardziej osobiście. I po polsku, bo nie znałam niemieckiego, a nie chciałam włączać w tę sprawę osób trzecich. Opisałam tragiczne losy mojej rodziny i wyraziłam nadzieję, że kiedy wisiorek wróci do domu, klątwa straci swą moc. Czymkolwiek była…

Reklama

Nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Nie znam dalszych losów tajemniczego wisiora, ale nam wiedzie się dobrze. Wraz z mężem doczekaliśmy się dzieci i prowadzimy spokojne, ustabilizowane życie. Czy dlatego, że oddałam wisiorek? Nie mam pojęcia.

Reklama
Reklama
Reklama