„Nie wierzyłam, że ten ksiądz widział śmierć, która krążyła między ludźmi. Zmieniłam zdanie, gdy mnie uratował”
„– Kiedy pani ich usłyszy – nieoczekiwanie odezwał się wikary – proszę na nic nie zważać, nawet na czerwoną lampkę, i jechać do przodu. Bardzo szybko – po tych słowach odwrócił się i wyszedł. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło”.

- Irena, 24 lata
Kiedy byłam małą dziewczynką, lubiłam spędzać wakacje u stryjka, który był proboszczem w niewielkiej parafii na wschodzie kraju. Okoliczne wioski do dziś urzekają mnie swoim romantycznym pięknem.
Kościółek był stary, drewniany, a jego wieża lekko przechylona w bok. Kiedy tam pierwszy raz pojechałam, to patrząc nań z daleka byłam pewna, że hen, w polach przysiadła stara kobieta w ogromnej falbaniastej sukni i czyta leżącą na kolanach książkę. Tak przynajmniej podpowiadała mi dziecięca wyobraźnia, a chyba musiałam mieć ją dosyć sporą, gdyż z czasem zaczęłam jeździć do stryja ze sztalugami i farbami. Potem całe dnie spędzałam w polu, malując urzekające mnie pięknem krajobrazy.
U stryja zawsze mieszkałam na plebanii, na poddaszu. Po jednej stronie korytarza był pokój gosposi stryja, pani Olgi. Po drugiej pokój gościnny, a pośrodku toaleta z ubikacją. Przez 4 lata pod rząd spędzałam tam dwa miesiące wakacji, i były to najpiękniejsze dni w moim życiu.
W roku, kiedy zdałam maturę i dostałam się na studia, przyjechałam do stryja po raz kolejny. Okazało się, że „mój” pokój jest zajęty przez młodego wikarego. A ponieważ bardzo lubiłam się z panią Olgą, która przez lata uczyła mnie jak smacznie gotować, zamieszkałam z nią. Jej pokój był spory i spokojnie zmieściły się w nim 2 łóżka.
Był popularny
W czasie pierwszej kolacji poznałam wikarego. Mógł mieć najwyżej 35 lat. Był niewysoki, jakiś taki chuderlawy. Chodził z wiecznie opuszczonym wzrokiem. Ale szybko się dowiedziałam, że ksiądz Wacław po roku pracy w parafii zdobył sobie wśród wiernych niespotykaną popularność.
– Wyobrażasz sobie, droga Irciu – śmiał się stryj, gdy wikary poszedł do siebie na górę, a my zostaliśmy jeszcze na tarasie na kawie, – że niektóre z tutejszych kobiet niemal uważają go za świętego. Gdybym dziś umarł, nikt by tego nie zauważył, natomiast wszyscy w parafii sprzeciwiają się, żeby ksiądz Wacław odszedł do klasztoru.
– Odszedł? Za karę? – spytałam naiwnie.
– On – stryj spoważniał – dźwiga w swoim sercu olbrzymi ciężar – tu westchnął, jakby i jego serce przywalił ciężki głaz. – On widzi śmierć, która krąży między ludźmi. Jednych od niej wybawia, a innych… Różnie to bywa… Tak trudno komuś powiedzieć, że niedługo przeniesiesz się do lepszego świata. Więc widzi i cierpi. Czasem okłamuje ludzi i wtedy robi mu się na duszy jeszcze ciężej.
Podsłuchałam rozmowę
Nie bardzo chciało mi się wierzyć w te rewelacje. Ale jakiś tydzień później siedziałam na werandzie. Przez otwarte okna znajdującej się obok kancelarii słyszałam toczące się tam rozmowy. W pewnej chwili do środka weszło dwoje młodych ludzi.
– Chcieliśmy dać na zapowiedzi – usłyszałam głos kobiety.
Chwila ciszy, jakby im się przyglądał.
– Nie mam niestety odpowiednich formularzy – odparł wikary.
– To co z nami będzie? – tym razem spytał mężczyzna.
– Dacie na zapowiedzi tydzień później. Nic na to nie mogę poradzić.
Tydzień później ta sama młoda dziewczyna przyszła zapłakana do stryja, żeby zamówić pogrzeb. Okazało się, że jej narzeczony pojechał do kolegi na imieniny. Po wszystkim wracał do domu na motorze. Pędził drogą obsadzoną po obu stronach starymi lipami. W pewnej chwili stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w drzewo. Zginął na miejscu. Przypomniałam sobie niechęć młodego księdza do ogłaszania z ambony zapowiedzi. Uznałam to jednak za przypadek. W końcu nie od dziś wiadomo, że młodzi na wsiach lubią się popisywać jazdą na motorze i mocną głową. Czasami zawodzi ich jedno i drugie.
Myślałam, że to kolejny przypadek
Kilkanaście dni później do stryja zajechał gajowy. Było z niego potężne chłopisko. Rumiany na twarzy i rubaszny. Taki, że aż by się od razu chciało z nim zaprzyjaźnić. W pewnej chwili do kancelarii wszedł wikary. Jego twarz nieoczekiwanie zbladła. Potem odwrócił się na pięcie i wybiegł z plebanii, jakby go ktoś gonił.
– Co mu się wówczas stało? – spytałam wieczorem stryja.
– Wszystko w rękach Boga, moja panno – westchnął ciężko.
– Znowu ktoś umrze? – zażartowałam, ale szybko pożałowałam tych słów, kiedy stryj spojrzał na mnie surowo.
– Zapamiętaj, kochanie – zaczął mówić łagodnie, ale w jego głosie dało się wyczuć stalowe tony – ze śmierci nigdy nie wolno kpić. Nigdy.
Na tydzień przed moim wyjazdem okazało się, że gajowy poszedł na wycinkę drzew. Coś poszło nie tak i wielka sosna śmiertelnie go przywaliła.
Mimo strofowania stryja, nadal uważałam wszystko co dotąd się wydarzyło, za przypadek.
Ostrzegał mnie
Poprosiłam wikarego, żeby posłużył mi za modela. Byłam pewna, że mi odmówi, ale o dziwo ten nieśmiały duchowny kiwnął głową na zgodę.
– Tylko musi ksiądz patrzyć na mnie – powiedziałam, gdy rozstawiłam sztalugi. – Twarz jest ważna.
Wikary posłusznie podniósł na mnie wzrok. Okazało się, że ma miłą i sympatyczną twarz. Ale gościł na niej lęk, który w pewnym stopniu mnie zafascynował i postanowiłam oddać go na obrazie. Wikary przez dwa dni pozował mi przez godzinę. Ostatniego dnia, choć skończyliśmy, ksiądz nie spuszczał ze mnie wzroku. Patrzył na mnie przenikliwie. Czułam, jak jego spojrzenie wnika we mnie głęboko i otwiera jakieś drzwi, które dotąd były przede mną zamknięte. Wtedy wydało mi się, że słyszę z tyłu głowy męski głos: „Podkręć, kochanie, ogrzewanie. Robi się chłodno. Ta zima za mocno daje się nam we znaki”. Moment później z prawej strony nadbiegł głos kobiety: „Tak, robi się zimno”.
Rozejrzałam się wokół, ale w pokoju byłam tylko ja i ksiądz Wacław.
– Kiedy pani ich usłyszy – nieoczekiwanie odezwał się wikary – proszę na nic nie zważać, nawet na czerwoną lampkę, i jechać do przodu. Bardzo szybko – po tych słowach odwrócił się i wyszedł.
Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło. Jaka lampka? Kto do mnie mówił o zimie? Dlaczego i gdzie miałam jechać? Dwa dni później wróciłam po wakacjach do domu. Ponieważ zaczęłam rok na akademii sztuk pięknych, szybko zapomniałam o wakacyjnych przygodach.
Już go nie było
Kolejnego roku znowu pojechałam do stryja, ale nie zastałam już młodego księdza Wacława.
– Co się z nim stało? – Umarł – stryj stwierdził ze smutkiem. – Pewnego dnia przy kolacji powiedział, że on już do żadnego klasztoru nie pojedzie.
– Zrezygnował?
– Spytałem o to samo. On jednak pokręcił głową i uśmiechnął się smutno. Następnego dnia znaleźliśmy go w łóżku. Nie zszedł na poranną mszę, chociaż zawsze był punktualny. Wysłałem gosposię, żeby go obudziła, no i okazało się, że umarł we śnie. Aha, kiedy po kolacji wychodził, zatrzymał się w progu i powiedział, żebym przypomniał ci, że będziesz musiała szybko odjechać. To coś ważnego?
Machnęłam lekceważąco ręką.
A jednak miał rację
Minęło lato i jesień. W styczniu miałam zawieźć rodziców do babci. Ojciec tego dnia miał bóle stawów, więc usiadłam za kierownicą. Wyruszyliśmy koło południa. Mieliśmy do pokonania jakieś 50 kilometrów, czyli czekała nas godzina spokojnej jazdy. Po 20 minutach jazdy zatrzymaliśmy się przed przejazdem kolejowym. Byliśmy pierwsi przy torach. Minęły trzy minuty, potem pięć. Wreszcie usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego pociągu elektrycznego. I nagle usłyszałam za plecami głos taty:
– Podkręć, kochanie, ogrzewanie. Robi się chłodno. Ta zima za mocno daje się nam we znaki.
– Tak, tak – dodała mama – robi się zimno.
„Kiedy pani ich usłyszy – przypomniałam sobie głos wikarego – proszę na nic nie zważać, nawet na czerwoną lampkę, i jechać do przodu. Bardzo szybko”.
Zerknęłam. Przede mną paliła się czerwona lampka benzynowej rezerwy. A do przejazdu zbliżał się pociąg elektryczny. I nagle jakby te wszystkie historie związane z wikarym nabrały sensu. Ogarnął mnie paniczny strach. Wrzuciłam bieg i dodałam gazu. Mama zaczęła histerycznie krzyczeć, kiedy przemknęłam przez tory. Zrobiłam to w ostatniej chwili. Potem nadjechał pociąg. Jechał zbyt szybko. Za plecami usłyszeliśmy huk. Na zakręcie wyskoczył z torów i przeorał asfalt w miejscu, w którym stał nasz samochód.