Reklama

Czy wierzycie w magię? Ja nie wierzyłem, ale ostatnio stało się coś, czego nie rozumiem, a magia jest na to idealnym wytłumaczeniem.

Reklama

Ale najpierw musimy się cofnąć o dwadzieścia parę lat. Byłem wtedy w klasie maturalnej. W weekend przed studniówką historyczka zabrała naszą klasę na wycieczkę do Sandomierza. Cieszyłem się z wyjazdu, bo pomyślałem sobie, że to dobra okazja – może jedna z ostatnich – by spróbować poderwać Lidkę. Chodziliśmy do tej samej klasy od trzech lat, od roku siedziała mi w głowie, ale jakoś nie miałem okazji, by ją nawet zaprosić do kina. Uczyła się, opiekowała bratem, a i ja miałem mnóstwo roboty. Ojciec ciągle mi powtarzał, że życie osobiste to powinienem zacząć na studiach, jak się na jakieś dostanę, bo leń ze mnie śmierdzący. Nie miał racji – ja to wiedziałem, i on to wiedział – ale taki z niego człowiek. Do dziś się nie zmienił.

Chciałem ją poderwać

No więc przyjechaliśmy do Sandomierza, zwiedziliśmy muzeum, zamek i nauczycielka dała nam dwie godziny wolnego. Popatrzyłem na Lidkę – patrzyła na mnie. Piotrek, mój przyjaciel, pociągnął mnie za rękaw, żebym szedł z nim, ale spojrzenie dziewczyny ośmieliło mnie.

– Idź sam – powiedziałem, po czym podszedłem do Lidki. – Masz ochotę na spacer i kawę?

Uśmiechnęła się.

Zobacz także

– Jasne.

Odłączyliśmy się od hałaśliwej grupy koleżanek i kolegów.

Zaczną nazywać nas parą – powiedziała cicho Lidka, gdy skręciliśmy w jedną z bocznych uliczek, ale nie usłyszałem w jej głosie zmartwienia. Teraz wiem, że była to próbna sonda, którą wysłała w moją stronę.

– Będzie ci to przeszkadzać?

Lidka spojrzała na mnie Po chwili zastanowienia lekko się uśmiechnęła i pokręciła głową. Szliśmy dalej, a nasze palce jakoś tak samoistnie na siebie trafiły, i już trzymając się za ręce, maszerowaliśmy wyłożoną brukiem uliczką. Czułem, jak ciepło dłoni Lidki rozgrzewa mnie. Serce biło mi mocno. Pomyślałem, że chyba znalazłem swoją dziewczynę. Ale czy ona myśli o mnie tak samo? Odpowiedź poznałem dość szybko. Oto w pewnej chwili Lidka pośligznęła się na grudzie błota pośniegowego. Chwyciłem ją mocniej w pasie, a ona przysunęła się do mnie bliżej.

– O czym myślisz? – usłyszałem cichy głos Lidki.

– O tym, czy… – przerwałem lekko zawstydzony.

– Mów.

– Ale obiecaj, że nie będziesz się śmiać, no i nikomu tego nie powtórzysz. Nawet swojej przyjaciółce.

Lidka podniosła dwa palce do góry, jakby miała zamiar złożyć przysięgę.

Nie marnowałem czasu

– Pomyślałem… Czy jak zdamy na studia, a potem je skończymy… Czy wyjdziesz za mnie za mąż?

Lidka roześmiała się głośno.

– Szybki jesteś. Przecież mnie jeszcze nawet nie pocałowałeś.

Miała rację, zupełnie nie przyszło mi to do głowy. Więc cmoknąłem ją w usta. Nie opierała się. Jednak chwilę potem stwierdziła, że taki pocałunek się nie liczy.

Pocałowałeś mnie, jakbym była twoją siostrą, a ty coś mówiłeś o małżeństwie.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. I nagle zrozumiałem, że ona czuje do mnie to samo, co ja do niej. Że jak ja gapiłem się na nią w klasie, to i ona gapiła się na mnie. I że tak naprawdę przegapiliśmy co najmniej rok z naszego życia, kiedy mogliśmy być razem. Przyciągnąłem ją więc ku sobie i pocałowałem tak naprawdę. Szczerze mówiąc, był to mój pierwszy „dorosły” pocałunek w życiu. I nigdy go nie zapomnę.

– A teraz? – spytałem, odrywając usta od jej ust.

Oboje oddychaliśmy bardzo szybko, i jeśli byłem równie zarumieniony jak i ona, to musiałem wyglądać jak burak z moimi jasnymi włosami.

– Muszę się zastanowić. – Zmarszczyła czoło, jakby nad czymś intensywnie myślała. – Twoja propozycja jest bardzo kusząca. Tylko jeszcze musimy zdać na studia i je skończyć. Ale wcześniej…

Cyganka wróżyła nam szczęście

To miało być chyba potwierdzenie, że zawarliśmy między sobą cichą umowę. W końcu, kiedy zabrakło nam powietrza w płucach, oderwaliśmy się od siebie. I wtedy z bocznej bramy wyszła stara jak świat Cyganka. Nigdy wcześniej nie widziałem tak pomarszczonej kobiety.

– I gdzie wy tak maszerujecie, niebożęta, zupełnie nie patrząc pod nogi – zaśmiała się jakoś tak dziwnie.

Podeszła do nas, schyliła się i spomiędzy kostek brukowych obok naszych stóp podniosła dwie stare monety. Nigdy wcześniej takich nie widziałem. Matowe, z jakimiś znakami. W dodatku z dziurką w środku.

– Ot, i prawie minęliście swoje szczęście.

– Skąd pani wie, że to nasze szczęście? – spytałem rozbawiony.

– Przekonajcie się. Jak każde z was będzie miało przy sobie po tym pieniążku, to zawsze będziecie radośni i szczęśliwi.

– Lidka zostanie moją żoną? – spytałem szybko.

– Zostanie i będzie wam ze sobą dobrze. Ale tylko wtedy, gdy nie zapomnicie nosić ich przy sobie.

Najpierw Lidce, potem mnie położyła na otwartej dłoni po jednej starej i zaśniedziałej monecie i zacisnęła na niej nasze palce.

– Chyba że będziecie chcieli inaczej – zaśmiała się jakoś tak złowróżbnie, potem zawinęła spódnicę, i mamrocząc coś pod nosem, ruszyła w stronę bramy, z której wyszła.

Wzięliśmy od niej monety

Chwilę staliśmy na środku ulicy. Każde z nas przyglądało się swojej monecie.

– Myślisz, że to jakaś wariatka? – spytała niepewnie Lidka.

– Gdyby jej dać miotłę, na pewno by odleciała – odparłem. – Ale podobno Cyganki potrafią przewidzieć przyszłość.

– Więc co zrobimy z podarunkiem?

Kiedy wróciliśmy do domu, przewlokłem przez każdą monetę łańcuszek. Potem jeden zawiesiłem na szyi Lidki, a drugi nosiłem na swojej. Z czasem moneta z łańcuszkiem wylądowała w moim portfeliku, a Lidka, z którą po studiach wziąłem ślub, zaczęła nosić ją w kosmetyczce.

– Tak jest lepiej i nikt nie zadaje mi stale pytań, dlaczego noszę coś takiego na szyi.

Coś zaczęło się psuć

Przez następne 10 lat dobrze nam się wiodło. Nigdy nie było między nami kłótni. Nie twierdzę, że przez cały czas panowała idylla, ale w sytuacjach kryzysowych potrafiliśmy znaleźć wspólny język, wyszukać przyczynę zgrzytów i bardzo szybko usunąć ją z naszego życia. W 12 roku małżeństwa, gdy mieliśmy już dwóch synów, nasz związek nieoczekiwanie zaczął się psuć. Coś jakby w nim pękło.

Fajna dotąd atmosfera w domu oziębła, a małżeńska namiętność zaczęła gwałtownie gasnąć. Co gorsze, żadne z nas nie było zainteresowane tym, by znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Jakby nagle przestało nam na sobie zależeć. Nadal łączyła nas przyjaźń, ale już nic więcej. Powiało chłodem. W efekcie, po pewnym czasie żona przeniosła się ze spaniem do innego pokoju. Znalazła w końcu jakiś głupi pretekst, a ja uznałem, że rzeczywiście, powinniśmy spać oddzielnie. I tak czułem, że już ją straciłem.

Znalazłem sobie kochankę

A ponieważ cały czas byłem jeszcze młodym mężczyzną, a z żoną nie sypiałem, to znalazłem sobie kochankę. Tak się złożyło, że była to bliska przyjaciółka Lidki. Nasza wzajemna fascynacja wybuchła nagle i jakoś tak nieoczekiwanie. Na jednym z przyjęć towarzyskich, gdy mijaliśmy się w przedpokoju, spojrzeliśmy sobie w oczy i… nie pamiętam, kto pierwszy kogo do siebie przyciągnął i zaczął całować.

Spotykaliśmy się w wynajętych hotelikach i niemal rzucaliśmy się na siebie głodni seksu. Po wszystkim leżeliśmy obok nieruchomo. Nigdy „po” ze sobą nie rozmawialiśmy. Ubieraliśmy się w milczeniu, wychodziliśmy z hotelu i rozchodziliśmy się każde w swoją stronę, nawet nie mówiąc sobie „do widzenia”. Tak, to nie było zdrowe, ale wtedy nie myślałem o tym w ten sposób.

Pewnego dnia, po kolejnym gwałtownym miłosnym wieczorze, Ewelina włożyła mi coś do ręki.

– Daj to Lidce. Dostałam ją od koleżanki, której ta moneta przyniosła fart. Mnie też się poszczęściło. Dostałam wymarzoną ofertę pracy z Paryża. Za tydzień wyjeżdżam. Lidce bardziej się przyda, gdyż podobno ma kłopoty w pracy.

Patrzyłem z niedowierzaniem na starą zaśniedziałą monetę, którą wiele lat temu podarowała nam stara cyganka, a ja przeciągnąłem przez nią złoty łańcuszek. Już więcej nie spotkałem się z Eweliną.

Nie chciałem rozwodu

Dwa tygodnie później przez uchylone drzwi zobaczyłem, jak Lidka przygląda się wyjętej z kosmetyczki monecie, do której ją po cichu wrzuciłem. Zapukałem.

– Tak? – schowała szybko monetę.

– Chciałem porozmawiać o złożonym przez ciebie w sądzie pozwie – powiedziałem zdecydowanie. – Nie chcę się rozwodzić.

– Ja też nie – żona przyciągnęła mnie ku sobie i zaczęliśmy się całować, jakbyśmy znowu mieli po 17 lat.

Nigdy nie pytałem Lidki, w jaki sposób moneta trafiła w obce ręce. Pewna naszego związku ofiarowała ją komuś, by przyniosła szczęście innej osobie? Być może.

Znów byliśmy razem

Rok temu pewnego dnia postanowiliśmy pojechać do Sandomierza. Trzymając się za ręce, ruszyliśmy dawną uliczką, na której po raz pierwszy się pocałowaliśmy.

– Pamiętasz, o co cię najpierw spytałam? – żona na mnie spojrzała.

– Spytałaś, o czym myślę. A ja odpowiedziałam, że zastanawiam się, czy jak zdamy na studia, a potem je skończymy, zostaniesz moja żoną.

To były piękne czasy – westchnęła.

– Myślę, że jeszcze nie minęły i długo nie miną – przyciągnąłem ją ku sobie i mocniej objąłem.

– Kiedy wówczas z klasą jechaliśmy do Sandomierza, zastanawiałam się, czy w końcu się odważysz i zaprosisz mnie na spacer. Obiecałam sobie wtedy w duchu, że wówczas tak wszystkim pokieruję, że zostaniesz moim chłopakiem.

– Nie powiesz chyba, że przekupiłaś tę starą wiedźmę, żeby zaszła nam drogę?

– Nie, z nią nie miałam nic wspólnego. Wiesz… – powiedziała po dłuższej chwili milczenia. – Dwa lata temu dałam swoją monetę pechowej koleżance. Miała mi ją oddać, ale gdzieś wyjechała i zniknęła z horyzontu. Potem ja i ty zaczęliśmy się od siebie oddalać. Aż w jakiś cudowny sposób moneta do mnie wróciła.

– Więc Cyganka miała rację.

– Myślisz o tym, co mamrotała, idąc do bramy?

– Nie zrozumiałem jej słów.

– Ja stałam bliżej. Usłyszałam: „Drugi raz moneta wróci i znowu będziecie szczęśliwi. A on będzie milczał jak grób”. O czym niby to masz milczeć?

Reklama

Nie odpowiedziałem, tylko pocałowałem żonę tak, żeby zapomniała o pytaniu.

Reklama
Reklama
Reklama